Rozdział 17

Thomas

Za piątym razem, ale się udało. W końcu sobie przypomniałem, albo zechciałem sobie przypomnieć. Nie wiem, gubię się w tym wszystkim.
Poluźniam splot na jego początku, przez co włosy nachodzą mi na uszy. Kilka krótszych kosmyków całkiem nie trzyma się reszty, ale pozwalam im opadać na moją twarz, jedynie poprawiam je tak, aby nie wpadały mi do oczu. Warkocz przekładam sobie na lewe ramię i ostatni raz spoglądam na swoje lustrzane odbicie. Patrzę sobie w oczy, są podkrążone i zaczerwienione; kości policzkowe wydają mi się być ostre jak noże, zaś usta popękały jeszcze bardziej. Wyglądam okropnie, ale teraz nic z tym nie zrobię. Wzdycham i biorę głęboki wdech. Wychodzę z łazienki i idę do kuchni, w której przy blacie stoi mama.

- Dobry – witam się.

- Dobry. Herbaty, kawy?

- Herbaty - odpowiadam, otwierając lodówkę. Przyglądam się jedzeniu w jej wnętrzu, a żołądek zawiązuje mi się w supeł.

- W chlebaku jest świeże pieczywo – mówi, zalewając kubki wrzątkiem.

Kiwam głową. Decyduję się na sałatę lodową i szynkę. Ja i kuchnia to dziwne połączenie, a już tym bardziej szykowanie jedzenia. Czuję się z tym nienormalnie, obco. Ale będę musiał się przyzwyczaić.

Czuję jak mama mi się przygląda. Odkładam nóż do masła i również na nią spoglądam – uśmiecha się.

- No co? -marszczę brwi.

- Nic, po prostu wyglądasz inaczej – odgarnia kosmyk włosów, który o padł mi na nos.

Ta, dzisiaj trochę zaszalałem. Zaplotłem warkocz, włożyłem stare rzemyki i opaski na rękę i wytargałem z głębin szafy zapomniany, musztardowy sweter. Zupełnie jak kiedyś. Ubranie jest szerokie, na długość sięga mi do połowy ud i gdyby nie ściągacze na rękawach, to moje dłonie by się w nich topiły. Sweter jest na mnie za duży, a kolor znacznie się wyróżnia, ale lubię go. To samo tyczy się rzemyków, z którymi wiążą się dobre wspomnienia. Jak mogłem przestać nosić opaskę z koncertu, na który zabrał mnie tata i tę z obozu letniego w dziewiątej klasie? Teraz żałuję, że upchałem to na dno szafy.
Szczerze przestaję rozumieć, co mnie opętało.
Dziś wstałem jak zwykle obudzony przez harce kota. Myślałem, że będę kompletnie bez życia, jeszcze bardziej do niczego niż zwykle. Spodziewałem się uczucia wybrakowania i ciężaru winy na barkach. Tym czasem obudziłem się z dziwną dawką energii. Może nie skakałem po ścianach i nie chodzę rozpromieniony jak słońce, ale po otworzeniu oczu, czułem się po prostu dobrze. Na tyle dobrze, że postanowiłem zapleść znienawidzony warkocz.
Moja osobista Matka Teresa miała rację.
Moja osobista... Mój Kretyn. Chciałbym móc tak go nazywać, ale nie zawsze dostaje się to, czego się pragnie; to by mogło brzmieć dziwnie.

- Smacznego – życzy mi mama.

Otrząsam się z zamyślenia i patrzę na nią, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Przecież ledwo zacząłem robić sobie śniadanie.
Mama wskazuje palcem na blat.

- Fu – przeciągam drugą literę.

Ramsay zlizuje masło z moich kanapek.

* * *

Kilka osób spogląda na mnie krzywo, przez co zaczynam myśleć, że jednak mogłem ubrać się tak jak zwykle.
Przede mną, przy szafkach stoi Hawkins z grupą znajomych. Zauważa mnie i zaczyna jawnie się naśmiewać. Osoby wokół niego wpatrują się we mnie z wrednymi uśmiechami. Christopher coś mówi; nie słyszę co, nie chcę słyszeć; po czym wszyscy wybuchają śmiechem.
W gardle narasta mi gula, w oczach zbierają się łzy. Mam ochotę wziąć nożyczki i obciąć ten cholerny warkocz, spalić sweter. Wszystko wraca. Przyspieszam kroku. Zbiegam po schodach na salę gimnastyczną, chcę się ukryć w łazience, ale nagle na kogoś wpadam. Tym kimś jest pan Clarke. Patrzy na mnie podejrzliwie.

- P- przepraszam.

Nawet na niego nie patrzę. Uciekam wzrokiem na swoje trampki i wymijam go.

- Coś się stało?

Przystaję i odwracam się gwałtownie. Martwi się na poważnie, czy z nauczycielskiego obowiązku?
Głos grzęźnie mi w gardle, dłonie zaczynają się pocić. Co robić, co robić? Dlaczego nie potrafię go oszukać? Moje milczenie trwa za długo, kłamstwo już nie zadziała, tym bardziej, że pewnie wyglądam na przerażonego. Jestem skończony. Myśl Thomas, chyba że chcesz się wjebać!

Clarke otwiera usta...

- Thomas? – słyszę głos Nicka.

Zaglądam przez ramię i widzę go, wychylającego się z szatni. Ma na sobie białą koszulkę i granatowe spodnie dresowe.

- T-to ja... będę... idę się przebrać – gadam bez sensu, wymachując rękami.

Prawie biegnę do szatni, w której progu wita mnie szatyn.

- Nowy image? – pyta uśmiechając się.

- Raczej odkurzony. – Zaglądam mu przez ramię i widzę, że zajęte są trzy wieszaki, w środku siedzi tylko Leon i...

- Lizzy? – wymyka mi się.

- To ja – mówi, odkrywając na chwilę wzrok od ręki Rosjanina.

- Dziara mnie długopisem! – chwali się uradowany Leon. Szczerzy się jak głupi do sera.

- Ta, mnie też oznakowała - prycha Nick. Podwija kawałek koszulki; nad jego biodrem widnieje niewielkie uśmiechnięte jajko sadzone. Zauważam, że ma lekko zaznaczone mięśnie, które układają się w literę ‘V’.– Tylko dlaczego akurat to? - pyta z pretensją.

- Musiałam rozpisać długopis i byłam głodna - prycha dziewczyna.

- Zjadłaś moje jabłko!

- Było bardzo smaczne.

Parskam i kręcę głową. Trzy sekundy spędzone w ich towarzystwie i czuję się trochę lepiej. Niesamowite.

Spoglądam na Nicka.
On spogląda na mnie.
I tak patrzymy na siebie stojąc w przejściu.
Szatyn opiera się o framugę i unosi kącik ust. Dlaczego on musi być taki... Takim po prostu Nickiem Brownem? Z workiem wad na krzywych plecach, które w moich oczach czynią go jeszcze bardziej wyjątkowym. Dziwne, że miłując estetykę, bardzo spodobało mi się połączenie kaleczonego francuskiego i garbatego nosa.

Nagle chłopak sięga do moich włosów. Chwyta warkocz między palce i wpatruje się w niego, jak zaczarowany. A mnie serce podchodzi do gardła i tracę oddech. Jest teraz tak blisko mnie, że niemalże czuję ciepło bijące od jego ciała. Spoglądam w górę, na jego twarz i... O mój Boże, czuję jak miękną mi kolana. Bo on obdarowuje mnie takim spojrzeniem, jakim jeszcze nikt na mnie nie patrzył. Jest ciepłe, z troską, ale zawiera w sobie też żar, którego nie potrafię konkretnie sklasyfikować. Nie mam pojęcia, czym on jest, ale okropnie mnie kusi, bym go poznał. Przez to zaczynam szybciej oddychać, a w moją twarz uderza fala gorąca. Czuję się, jakbym był zahipnotyzowany i coraz bardziej chcę poddać się pokusie.

- Przejście proszę! – Przy nas pojawia się Lizzy, zupełnie jakby wyrosła z podłogi.

Z szoku odskakuję w bok i wpadam na ławkę z wieszakami. Nowe siniaki do kolekcji.

- Nie zabij się – komentuje Leon.

Oj uwierz, że trudno jest mi się powstrzymać.

- Tutaj światło jest do dupy i ciężko rysuje się detale – robi kwaśną minę. Ja tym czasem zastanawiam się, czy serce zaraz nie rozwali mi piersi. – Chodź Leoś. Zostawmy ich samych – ostatnie zdanie wyszeptuje, puszczając mi oko. Zamyka za sobą drzwi.

Zapierdolić ją czy siebie?
Oto jest pytanie!

Rzucam plecak na ławkę i wygrzebuję z niego strój na wf. Koszulka zdążyła się pognieść, a do spodni dresowych przeczepiły się skrawki papierów, walające się pod podręcznikami.

- Mam wyjść?– słyszę jego niepewny głos. Spoglądam na niego przez ramię.

- Mam już to wszystko w dupie – wzdycham.

Ściągam buty, chwilę siłuję się z mocno zaciśniętym paskiem, po czym moje spodnie lądują na plecaku. Mam nogi jak patyki, ale one to jedyne przedsmak mojej obrzydliwej chudości. Mocno zawiązuję sznurek dresów i dopiero teraz zaczynam się wahać. Patrzy się, doskonale wiem, że się patrzy.
Czuję się jak jakaś kreatura w cyrku.
Pora zacząć przedstawienie.
Ściągam sweter i odrzucam go na spodnie. Nick ze świstem wciąga powietrze. To tylko odstające łopatki i kręgosłup. Prawdziwym koszmarem są moje żebra.

- Odwróć się… - prosi cicho, kiedy sięgam po koszulkę.

Wypuszczam wstrzymywane powietrze i przymykam oczy. Jak to szło? Chcę to zmienić, przestać oszukiwać wszystkich wokół, zacząć żyć normalnie, rozmawiać o tym co we mnie siedzi. Żeby to było takie łatwe. Gdzie podziała się cała ta energia z poranka? Wyparowała i znowu dopadają mnie wątpliwości. Czy ja naprawdę miałem nadzieję, że to całe to gówno zniknie z dnia na dzień? Jestem taki głupi. Powiedzenie mojej mamie było jedynie pierwszym krokiem, a przede mną jeszcze kilometry drogi.
Krok za krokiem. Czas na drugi.

- Ja pierdole – wyrywa mu się.

- Kurwa mać – dopowiadam.

W dwóch krokach pokonuje dzielącą nas odległość. Cofam się o krok, a on się przybliża. I znów, i po raz kolejny, aż natrafiam na drzwi. Dlaczego jesteś tak blisko? Nie obrzydzam cię? Zaraz… Ty nawet nie patrzysz na moje żebra. Nick wzrokiem błądzi po mojej twarzy. Brwi ma lekko zmarszczone, szczękę zaciśniętą, a w oczach kryje się żar intensywniejszy od poprzedniego. Tak samo, jak ja, oddycha szybciej. Ciekawe, czy jemu też krew szumi w uszach, a serce rozrywa pierś. Bo ja czuję się jakbym miał zaraz zemdleć. Coś ściska mnie w żołądku, bynajmniej nie głód, coś zupełnie innego. Boję się to nazwać.
Wstrzymuję oddech. Jego palce kroczą po wertepach moich żeber. Delikatnie, jak piórkiem i zmysłowo.
Rozpala mnie od środka i sprawia, że mogę wpatrywać się jedynie w jego usta. Lekko rozchylone, idealne do całowania. Boże, tak bardzo chcę poznać ich smak. Zmienić papierosowe uzależnienie, na jego pełne wargi.

Stop.

Kładę rękę na jego piersi z zamiarem odepchnięcia go. Ale wtedy czuję szybkie bicie jego serca, tak bardzo podobne do mojego. Przymykam oczy. Mam ochotę złapać go za koszulkę i przyciągnąć jeszcze bliżej.
I prawie to robię.

Prawie, bo ktoś chce wejść do szatni.

Spłoszony Nick odskakuje ode mnie. Potyka się o własne nogi i upada na ławkę. Ja zdążyłem się jedynie odsunąć. Do szatni wparowują roześmiani Marco z Leonem. Kiedy mnie zauważają, momentalnie cichną i otwierają szeroko oczy.

- O mój Boże – szepce Marco.

Szybko się obracam i zakładam koszulkę. Obejmuję się ciasno ramionami. Chcę zniknąć, błagam. Zaciskam powieki; zaraz się rozpłaczę.
Ignorując ich, szybko wychodzę z szatni. Na korytarzu mijam się z grupą chłopaków, w której jest również Hawkins.
Nogi się pode mną załamują. Siadam pod ścianą i chowam twarz w dłoniach. Ja pierdole, kurwa mać. Dlaczego zawsze musi się coś spieprzyć? Czy choć raz nie może być dobrze?

- Thomas – słyszę koślawy akcent Leona. Dajcie mi wszyscy spokój. - Jest okej, naprawdę – mówi.

Czyżby?
Unoszę wzrok. Po mojej lewej siedzi Nick, po prawej Leon, a przede mną kuca Marco.

- To przez tego dupka?

Spoglądam na niego wykończony. Chyba jest to idealną odpowiedzią, bo pod nosem zaczyna wyzywać Hawkinsa. Parskam.

- Co cię bawi? - pyta Nick.

- Ludzie zaczynają się przejmować dopiero, kiedy stanie się coś poważnego lub ujrzą cudzą krzywdę na własne oczy – mówię, opierając głowę o ścianę.

Leon szepcze coś po rosyjsku, Marco spuszcza głowę. Nicka to nie dotyczy, on zauważył na samym początku.
Dzwoni dzwonek. Zaczyna się robić tłok. Każdy rzuca nam niezrozumiałe spojrzenie, ale aktualnie mam to w dupie.

Pan Clarke wychodzi z pokoju nauczycielskiego. Kiedy nas zauważa marszczy brwi i wygląda jakby chciał coś powiedzieć.

- Kółeczko wzajemnej adoracji? - naśmiewa się.

- Leon poczuł się samotny, to musieliśmy chłopaka podbudować – odpowiadam wstając.

Nie czekając na nikogo wchodzę do sali. Zaraz po mnie w środku pojawia się nauczyciel i „adoratorzy”. Nick staje blisko mnie i wpatruje się we mnie pytającym spojrzeniem, na co ja przewracam oczami. Mam tak bardzo wszystkiego, kurwa, dość.

Do sali gimnastycznej schodzą się uczniowie. Wchodzi Hawkins, patrzy na mnie jak na zgniłe mięso.

- Ustawcie się na białej linii – wydaje polecenie wuefista.

Walkę o przetrwanie czas zacząć.

Przygotowanie do sprawdzianu z skoku wzwyż. Nie narzekam, mogło być dużo gorzej. Trójka wyznaczonych chłopaków pomaga nauczycielowi w rozkładaniu siatki. Stoję pod ścianą i patrzę, jak Nick, Leon i Marco siłują się z ogromnym materacem. Szkoda, że nie mogę tego nagrać.

- Śliczny masz ten warkoczyk. - Spinam się na dźwięk jego głosu tuż przy moim uchu. Obracam głowę i napotykam kpiące spojrzenie Hawkinsa. - Szkoda by było, gdyby ktoś go kiedyś uciął.

- I co? Powiesisz go sobie w gablotce nad łóżkiem?

- Co kurwa?

-Odpierdol się ode mnie – niemalże pluję na niego jadem.

Hawkins chwyta moją koszulkę i przyciąga do siebie. Nasze twarze są naprzeciwko siebie. Patrzy na mnie z mordem w oczach, zaś ja uśmiecham się kpiąco. Prowokuję mój największy koszmar, który jedną ręką może złamać mnie w pół. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale czerpię niesamowitą satysfakcję z jego wkurwionej miny.

- Hawkins, Colton! - krzyczy nauczyciel.

Clarke rozdziela nas. Jest zdenerwowany, ale i tak nie przebija zabijającego spojrzenia blondyna, skierowanego prosto we mnie.

- O co chodzi? – pyta.

- Długo by opowiadać – mówię.

- Mam czas.

- A ja nie – prycha Hawkins. Nauczyciel patrzy na niego z uniesionymi brwiami.

- Skro tak bardzo ci się spieszy, to przebiegnij dziesięć kółek wokół sali.

- Co? - Christopher marszczy brwi.

- Słyszałeś.

Hawkins mierzy go wzrokiem, ale posłusznie biegnie linią autu. Mam ochotę się zaśmiać, jednak to pogorszyłoby moją sytuację.

- A ty – zwraca się do mnie. – Skaczesz jako pierwszy. Zaś po lekcji musimy sobie pogadać.


I faktycznie skaczę pierwszy, tylko że nic nie wspominał o poprzeczce ustawionej wyżej, niż dla innych. Półtora meta, serio? W życiu tego nie przeskoczę.

Biorę rozbieg, robię długie kroki. Wybijam się i skaczę. Oczywiście zahaczam nogami i ląduję na materacu z poprzeczką pod nerkami.

- Tym razem wbij się odrobinę bardziej przed poprzeczką.

Łatwo powiedzieć komuś, kto jest wysportowany. Moje mięśnie i stawy nie wiedzą, co to wysiłek fizyczny!

Druga próba idzie mi lepiej, ale znów zwalam poprzeczkę.

- Spróbuj wziąć większy rozbieg.

To pomaga. Mam większy pęd, lepiej się wybijam i udaje mi się przeskoczyć. Zahaczam łydką o drążek, który chwilę się chwieje, ale ostatecznie nie spada. Uśmiecham się sam do siebie. Czuję... dumę. Pierwszy raz czuję dumę i nie jest to dobrze wykonany rysunek czy obraz.
Przyjemne ciepło rozchodzi się po moich trzewiach, kiedy uśmiechnięty patrzę na Nicka, a on puszcza mi oczko.


* * *

- To teraz trochę sobie poplotkujemy – mówi Clarke, kiedy siadam przy stole w pokoju nauczycielskim.






Komentarze

  1. No to bro, pierwszy raz wylądowałam na twoim blogu haha. Nie, że jestem leniem i nie chciało mi się wejść czy coś... Rozdział jak zwykle 10/10, ale mam ochotę cię z a m o r d o w a ć za tę nieudaną scenę pocałunku grrr. W sumie to nie wiem, czy komentarz mi się doda, bo nie ogarniam bloga, ale cóż... :V Dobrze wiesz, na co czekam *lenny*.
    Do zoba! C:

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział, ba, całe opowiadanie jest genialne. Podeszłam do niego z lekką rezerwą, bo nie przepadam za postaciami, które są słabe, nie radzą sobie z rzeczywistością i myślą o samobójstwie. Także jakoś przemęczyłam się przez pierwszy rozdział, a potem co? Doszłam do wniosku, że jestem idiotką tak myśląc. Tommy nie jest słaby, jest wręcz silny, przeżywając codziennie koszmar w szkole i próbując ułożyć swoje życie na nowo. Pokochałam tego słodziaka i życzę mu z całego serca, by się nie poddawał. A Nick? To taki cudowny psychiatra, normalnie takich ludzi brakuje w rzeczywistości, które nie są egoistami, a widzą krzywdę innych i pomagają. I ta relacja pomiędzy chłopcami... cud, miód, malina! Wszystko rozwija się powoli, w swoim tempie czyli tak, jak lubię najbardziej. Co jeszcze mogę dodać? Piszesz tak, że odczuwam wszystkie emocje targające bohaterami, podziwiam Cię za to na maxa. I to by było na tyle. Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział.
    Pozdrowienia i dużo weny życzę:)
    Karmella
    P.S. Dlaczego tak mało osób komentuje to opowiadanie? Normalnie gdy widzę tak małą liczbę komentarzy, to tracę wiarę w ludzkość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za tak cudowny komentarz. Cieszę się, że przekonałaś się do mojego opowiadania, mimo że to nie twój typ.
      Akcja rozgrywa się powoli, ponieważ chcę pokazać, jak to jest naprawdę. W prawdziwym życiu anoreksja i depresja nie przechodzą z nia na dzień; sama decyzja o podjęciu leczenia trwa miesiącami, latami, a czem w oógle nie zostaje podjęta.
      Staram się opisywac emocje tak, jak ja bym to wszytsko odczuwała. Często podczas pisania niekórych scen wali mi serce i właśnie na tym się skupiam i to próbuję przelać do opowiadania.
      Jeszcze raz bardzo dziękuję <

      Usuń

Prześlij komentarz