Thomas
Za piątym razem, ale się udało. W końcu sobie przypomniałem,
albo zechciałem sobie przypomnieć. Nie wiem, gubię się w tym
wszystkim.
Poluźniam splot na jego początku, przez co włosy nachodzą mi na
uszy. Kilka krótszych kosmyków całkiem nie trzyma się reszty, ale
pozwalam im opadać na moją twarz, jedynie poprawiam je tak, aby nie
wpadały mi do oczu. Warkocz przekładam sobie na lewe ramię i
ostatni raz spoglądam na swoje lustrzane odbicie. Patrzę sobie w
oczy, są podkrążone i zaczerwienione; kości policzkowe wydają mi
się być ostre jak noże, zaś usta popękały jeszcze bardziej.
Wyglądam okropnie, ale teraz nic z tym nie zrobię. Wzdycham i biorę
głęboki wdech. Wychodzę z łazienki i idę do kuchni, w której
przy blacie stoi mama.
- Dobry – witam się.
- Dobry. Herbaty, kawy?
- Herbaty - odpowiadam, otwierając lodówkę. Przyglądam się
jedzeniu w jej wnętrzu, a żołądek zawiązuje mi się w supeł.
- W chlebaku jest świeże pieczywo – mówi, zalewając kubki
wrzątkiem.
Kiwam głową. Decyduję się na sałatę lodową i szynkę. Ja i
kuchnia to dziwne połączenie, a już tym bardziej szykowanie
jedzenia. Czuję się z tym nienormalnie, obco. Ale będę musiał
się przyzwyczaić.
Czuję jak mama mi się przygląda. Odkładam nóż do masła i
również na nią spoglądam – uśmiecha się.
- No co? -marszczę brwi.
- Nic, po prostu wyglądasz inaczej – odgarnia kosmyk włosów,
który o padł mi na nos.
Ta, dzisiaj trochę zaszalałem. Zaplotłem warkocz, włożyłem
stare rzemyki i opaski na rękę i wytargałem z głębin szafy
zapomniany, musztardowy sweter. Zupełnie
jak kiedyś. Ubranie jest szerokie, na długość sięga
mi do połowy ud i gdyby nie ściągacze na rękawach, to moje dłonie
by się w nich topiły. Sweter jest na mnie za duży, a kolor
znacznie się wyróżnia, ale lubię go. To samo tyczy się rzemyków,
z którymi wiążą się dobre wspomnienia. Jak mogłem przestać
nosić opaskę z koncertu, na który zabrał mnie tata i tę z obozu
letniego w dziewiątej klasie? Teraz żałuję, że upchałem to na
dno szafy.
Szczerze przestaję
rozumieć, co mnie opętało.
Dziś wstałem jak
zwykle obudzony przez harce kota. Myślałem, że będę kompletnie
bez życia, jeszcze bardziej do niczego niż zwykle. Spodziewałem
się uczucia wybrakowania i ciężaru winy na barkach. Tym czasem
obudziłem się z dziwną dawką energii. Może nie skakałem po
ścianach i nie chodzę rozpromieniony jak słońce, ale po
otworzeniu oczu, czułem się po prostu dobrze. Na tyle dobrze, że
postanowiłem zapleść znienawidzony warkocz.
Moja osobista Matka Teresa miała rację.
Moja osobista... Mój Kretyn. Chciałbym móc tak go nazywać, ale
nie zawsze dostaje się to, czego się pragnie; to
by mogło brzmieć dziwnie.
- Smacznego – życzy mi mama.
Otrząsam się z zamyślenia i patrzę na nią, nie rozumiejąc o co
jej chodzi. Przecież ledwo zacząłem robić sobie śniadanie.
Mama wskazuje palcem na blat.
- Fu – przeciągam drugą literę.
Ramsay zlizuje masło z moich kanapek.
* * *
Kilka osób spogląda na mnie krzywo, przez co zaczynam myśleć, że
jednak mogłem ubrać się tak jak zwykle.
Przede mną, przy szafkach stoi Hawkins z grupą znajomych. Zauważa
mnie i zaczyna jawnie się naśmiewać. Osoby wokół niego wpatrują
się we mnie z wrednymi uśmiechami. Christopher coś mówi; nie
słyszę co, nie chcę słyszeć; po czym wszyscy wybuchają
śmiechem.
W gardle narasta mi gula, w oczach zbierają się łzy. Mam ochotę
wziąć nożyczki i obciąć ten cholerny warkocz, spalić sweter.
Wszystko wraca.
Przyspieszam kroku. Zbiegam po schodach na salę gimnastyczną,
chcę się ukryć w łazience, ale nagle na kogoś wpadam. Tym kimś
jest pan Clarke. Patrzy na mnie podejrzliwie.
- P- przepraszam.
Nawet na niego nie patrzę. Uciekam wzrokiem na swoje trampki i
wymijam go.
- Coś się stało?
Przystaję i odwracam się gwałtownie. Martwi się na poważnie, czy
z nauczycielskiego obowiązku?
Głos grzęźnie mi w gardle, dłonie zaczynają się pocić. Co
robić, co robić? Dlaczego nie potrafię go oszukać? Moje milczenie
trwa za długo, kłamstwo już nie zadziała, tym bardziej, że
pewnie wyglądam na przerażonego. Jestem skończony. Myśl Thomas,
chyba że chcesz się wjebać!
Clarke otwiera usta...
- Thomas? – słyszę głos Nicka.
Zaglądam przez ramię i widzę go, wychylającego się z szatni. Ma
na sobie białą koszulkę i granatowe spodnie dresowe.
- T-to ja... będę... idę się przebrać – gadam bez sensu,
wymachując rękami.
Prawie biegnę do szatni, w której progu wita mnie szatyn.
- Nowy image? – pyta uśmiechając się.
- Raczej odkurzony. – Zaglądam mu przez ramię i widzę, że
zajęte są trzy wieszaki, w środku siedzi tylko Leon i...
- Lizzy? – wymyka mi się.
- To ja – mówi, odkrywając na chwilę wzrok od ręki Rosjanina.
- Dziara mnie długopisem! – chwali się uradowany Leon. Szczerzy
się jak głupi do sera.
- Ta, mnie też oznakowała - prycha Nick. Podwija kawałek koszulki;
nad jego biodrem widnieje niewielkie uśmiechnięte jajko sadzone.
Zauważam, że ma lekko zaznaczone mięśnie, które układają się
w literę ‘V’.– Tylko dlaczego akurat to? - pyta z pretensją.
- Musiałam rozpisać długopis i byłam głodna - prycha dziewczyna.
- Zjadłaś moje jabłko!
- Było bardzo smaczne.
Parskam i kręcę głową. Trzy sekundy spędzone w ich towarzystwie
i czuję się trochę lepiej. Niesamowite.
Spoglądam na Nicka.
On spogląda na mnie.
I tak patrzymy na siebie stojąc w przejściu.
Szatyn opiera się o framugę i unosi kącik ust. Dlaczego on musi
być taki... Takim po prostu Nickiem Brownem? Z workiem wad na
krzywych plecach, które w moich oczach czynią go jeszcze bardziej
wyjątkowym. Dziwne, że miłując estetykę, bardzo spodobało mi
się połączenie kaleczonego francuskiego i garbatego nosa.
Nagle chłopak sięga do moich włosów. Chwyta warkocz między palce
i wpatruje się w niego, jak zaczarowany. A mnie serce podchodzi do
gardła i tracę oddech. Jest teraz tak blisko mnie, że niemalże
czuję ciepło bijące od jego ciała. Spoglądam w górę, na jego
twarz i... O mój Boże, czuję jak miękną mi kolana. Bo on
obdarowuje mnie takim spojrzeniem, jakim jeszcze nikt na mnie nie
patrzył. Jest ciepłe, z troską, ale zawiera w sobie też żar,
którego nie potrafię konkretnie sklasyfikować. Nie mam pojęcia,
czym on jest, ale okropnie mnie kusi, bym go poznał. Przez to
zaczynam szybciej oddychać, a w moją twarz uderza fala gorąca.
Czuję się, jakbym był zahipnotyzowany i coraz bardziej chcę
poddać się pokusie.
- Przejście proszę! – Przy nas pojawia się Lizzy, zupełnie
jakby wyrosła z podłogi.
Z szoku odskakuję w bok i wpadam na ławkę z wieszakami. Nowe
siniaki do kolekcji.
- Nie zabij się – komentuje Leon.
Oj uwierz, że trudno jest mi się powstrzymać.
- Tutaj światło jest do dupy i ciężko rysuje się detale – robi
kwaśną minę. Ja tym czasem zastanawiam się, czy serce zaraz nie
rozwali mi piersi. – Chodź Leoś. Zostawmy ich samych –
ostatnie zdanie wyszeptuje, puszczając mi oko. Zamyka za sobą
drzwi.
Zapierdolić ją czy siebie?
Oto jest pytanie!
Rzucam plecak na ławkę i wygrzebuję z niego strój na wf. Koszulka
zdążyła się pognieść, a do spodni dresowych przeczepiły się
skrawki papierów, walające się pod podręcznikami.
- Mam wyjść?– słyszę jego niepewny głos. Spoglądam na niego
przez ramię.
- Mam już to wszystko w dupie – wzdycham.
Ściągam buty, chwilę siłuję się z mocno zaciśniętym paskiem,
po czym moje spodnie lądują na plecaku. Mam nogi jak patyki, ale
one to jedyne przedsmak mojej obrzydliwej chudości. Mocno zawiązuję
sznurek dresów i dopiero teraz zaczynam się wahać. Patrzy się,
doskonale wiem, że się patrzy.
Czuję się jak jakaś kreatura w cyrku.
Pora zacząć przedstawienie.
Ściągam sweter i odrzucam go na spodnie. Nick ze świstem wciąga
powietrze. To tylko odstające łopatki i kręgosłup. Prawdziwym
koszmarem są moje żebra.
- Odwróć się… - prosi cicho, kiedy sięgam po koszulkę.
Wypuszczam wstrzymywane powietrze i przymykam oczy. Jak to szło?
Chcę to zmienić, przestać oszukiwać wszystkich wokół, zacząć
żyć normalnie, rozmawiać o tym co we mnie siedzi. Żeby to było
takie łatwe. Gdzie podziała się cała ta energia z poranka?
Wyparowała i znowu dopadają mnie wątpliwości. Czy ja naprawdę
miałem nadzieję, że to całe to gówno zniknie z dnia na dzień?
Jestem taki głupi. Powiedzenie mojej mamie było jedynie pierwszym
krokiem, a przede mną jeszcze kilometry drogi.
Krok za krokiem. Czas na drugi.
- Ja pierdole – wyrywa mu się.
- Kurwa mać – dopowiadam.
W dwóch krokach pokonuje dzielącą nas odległość. Cofam się o
krok, a on się przybliża. I znów, i po raz kolejny, aż natrafiam
na drzwi. Dlaczego jesteś tak blisko? Nie obrzydzam cię? Zaraz…
Ty nawet nie patrzysz na moje żebra. Nick wzrokiem błądzi po mojej
twarzy. Brwi ma lekko zmarszczone, szczękę zaciśniętą, a w
oczach kryje się żar intensywniejszy od poprzedniego. Tak samo, jak
ja, oddycha szybciej. Ciekawe, czy jemu też krew szumi w uszach, a
serce rozrywa pierś. Bo ja czuję się jakbym miał zaraz zemdleć.
Coś ściska mnie w żołądku, bynajmniej nie głód, coś zupełnie
innego. Boję się to nazwać.
Wstrzymuję oddech. Jego palce kroczą po wertepach moich żeber.
Delikatnie, jak piórkiem i zmysłowo.
Rozpala mnie od środka i sprawia, że mogę wpatrywać się jedynie
w jego usta. Lekko rozchylone, idealne do całowania. Boże, tak
bardzo chcę poznać ich smak. Zmienić papierosowe uzależnienie, na
jego pełne wargi.
Stop.
Kładę rękę na jego piersi z zamiarem odepchnięcia go. Ale wtedy
czuję szybkie bicie jego serca, tak bardzo podobne do mojego.
Przymykam oczy. Mam ochotę złapać go za koszulkę i przyciągnąć
jeszcze bliżej.
I prawie to robię.
Prawie, bo ktoś chce wejść do szatni.
Spłoszony Nick odskakuje ode mnie. Potyka się o własne nogi i
upada na ławkę. Ja zdążyłem się jedynie odsunąć. Do szatni
wparowują roześmiani Marco z Leonem. Kiedy mnie zauważają,
momentalnie cichną i otwierają szeroko oczy.
- O mój Boże – szepce Marco.
Szybko się obracam i zakładam koszulkę. Obejmuję się ciasno
ramionami. Chcę zniknąć, błagam. Zaciskam powieki; zaraz się
rozpłaczę.
Ignorując ich, szybko wychodzę z szatni. Na korytarzu mijam się z
grupą chłopaków, w której jest również Hawkins.
Nogi się pode mną załamują. Siadam pod ścianą i chowam twarz w
dłoniach. Ja pierdole, kurwa mać. Dlaczego zawsze musi się coś
spieprzyć? Czy choć raz nie może być dobrze?
- Thomas – słyszę koślawy akcent Leona. Dajcie mi wszyscy
spokój. - Jest okej, naprawdę – mówi.
Czyżby?
Unoszę wzrok. Po mojej lewej siedzi Nick, po prawej Leon, a przede
mną kuca Marco.
- To przez tego dupka?
Spoglądam na niego wykończony. Chyba jest to idealną odpowiedzią,
bo pod nosem zaczyna wyzywać Hawkinsa. Parskam.
- Co cię bawi? - pyta Nick.
- Ludzie zaczynają się przejmować dopiero, kiedy stanie się coś
poważnego lub ujrzą cudzą krzywdę na własne oczy – mówię,
opierając głowę o ścianę.
Leon szepcze coś po rosyjsku, Marco spuszcza głowę. Nicka to nie
dotyczy, on zauważył na samym początku.
Dzwoni dzwonek. Zaczyna się robić tłok. Każdy rzuca nam
niezrozumiałe spojrzenie, ale aktualnie mam to w dupie.
Pan Clarke wychodzi z pokoju nauczycielskiego. Kiedy nas zauważa
marszczy brwi i wygląda jakby chciał coś powiedzieć.
- Kółeczko wzajemnej adoracji? - naśmiewa się.
- Leon poczuł się samotny, to musieliśmy chłopaka podbudować –
odpowiadam wstając.
Nie czekając na nikogo wchodzę do sali. Zaraz po mnie w środku
pojawia się nauczyciel i „adoratorzy”. Nick staje blisko mnie i
wpatruje się we mnie pytającym spojrzeniem, na co ja przewracam
oczami. Mam tak bardzo wszystkiego, kurwa, dość.
Do sali gimnastycznej schodzą się uczniowie. Wchodzi Hawkins,
patrzy na mnie jak na zgniłe mięso.
- Ustawcie się na białej linii – wydaje polecenie wuefista.
Walkę o przetrwanie czas zacząć.
Przygotowanie do sprawdzianu z skoku wzwyż. Nie narzekam, mogło być
dużo gorzej. Trójka wyznaczonych chłopaków pomaga nauczycielowi w
rozkładaniu siatki. Stoję pod ścianą i patrzę, jak Nick, Leon i
Marco siłują się z ogromnym materacem. Szkoda, że nie mogę tego
nagrać.
- Śliczny masz ten warkoczyk. - Spinam się na dźwięk jego głosu
tuż przy moim uchu. Obracam głowę i napotykam kpiące spojrzenie
Hawkinsa. - Szkoda by było, gdyby ktoś go kiedyś uciął.
- I co? Powiesisz go sobie w gablotce nad łóżkiem?
- Co kurwa?
-Odpierdol się ode mnie – niemalże pluję na niego jadem.
Hawkins chwyta moją koszulkę i przyciąga do siebie. Nasze twarze
są naprzeciwko siebie. Patrzy na mnie z mordem w oczach, zaś ja
uśmiecham się kpiąco. Prowokuję mój największy koszmar, który
jedną ręką może złamać mnie w pół. Nie wiem, co we mnie
wstąpiło, ale czerpię niesamowitą satysfakcję z jego wkurwionej
miny.
- Hawkins, Colton! - krzyczy nauczyciel.
Clarke rozdziela nas. Jest zdenerwowany, ale i tak nie przebija
zabijającego spojrzenia blondyna, skierowanego prosto we mnie.
- O co chodzi? – pyta.
- Długo by opowiadać – mówię.
- Mam czas.
- A ja nie – prycha Hawkins. Nauczyciel patrzy na niego z
uniesionymi brwiami.
- Skro tak bardzo ci się spieszy, to przebiegnij dziesięć kółek
wokół sali.
- Co? - Christopher marszczy brwi.
- Słyszałeś.
Hawkins mierzy go wzrokiem, ale posłusznie biegnie linią autu. Mam
ochotę się zaśmiać, jednak to pogorszyłoby moją sytuację.
- A ty – zwraca się do mnie. – Skaczesz jako pierwszy. Zaś po
lekcji musimy sobie pogadać.
I faktycznie skaczę pierwszy, tylko że nic nie wspominał o
poprzeczce ustawionej wyżej, niż dla innych. Półtora meta, serio?
W życiu tego nie przeskoczę.
Biorę rozbieg, robię długie kroki. Wybijam się i skaczę.
Oczywiście zahaczam nogami i ląduję na materacu z poprzeczką pod
nerkami.
- Tym razem wbij się odrobinę bardziej przed poprzeczką.
Łatwo powiedzieć komuś, kto jest wysportowany. Moje mięśnie i
stawy nie wiedzą, co to wysiłek fizyczny!
Druga próba idzie mi lepiej, ale znów zwalam poprzeczkę.
- Spróbuj wziąć większy rozbieg.
To pomaga. Mam większy pęd, lepiej się wybijam i udaje mi się
przeskoczyć. Zahaczam łydką o drążek, który chwilę się
chwieje, ale ostatecznie nie spada. Uśmiecham się sam do siebie.
Czuję... dumę. Pierwszy raz czuję dumę i nie jest to dobrze
wykonany rysunek czy obraz.
Przyjemne ciepło rozchodzi się po moich trzewiach, kiedy
uśmiechnięty patrzę na Nicka, a on puszcza mi oczko.
* * *
- To teraz trochę sobie poplotkujemy – mówi Clarke, kiedy siadam
przy stole w pokoju nauczycielskim.
No to bro, pierwszy raz wylądowałam na twoim blogu haha. Nie, że jestem leniem i nie chciało mi się wejść czy coś... Rozdział jak zwykle 10/10, ale mam ochotę cię z a m o r d o w a ć za tę nieudaną scenę pocałunku grrr. W sumie to nie wiem, czy komentarz mi się doda, bo nie ogarniam bloga, ale cóż... :V Dobrze wiesz, na co czekam *lenny*.
OdpowiedzUsuńDo zoba! C:
Więcej. Daj mi więcej!
OdpowiedzUsuńhehe
UsuńCudowny rozdział, ba, całe opowiadanie jest genialne. Podeszłam do niego z lekką rezerwą, bo nie przepadam za postaciami, które są słabe, nie radzą sobie z rzeczywistością i myślą o samobójstwie. Także jakoś przemęczyłam się przez pierwszy rozdział, a potem co? Doszłam do wniosku, że jestem idiotką tak myśląc. Tommy nie jest słaby, jest wręcz silny, przeżywając codziennie koszmar w szkole i próbując ułożyć swoje życie na nowo. Pokochałam tego słodziaka i życzę mu z całego serca, by się nie poddawał. A Nick? To taki cudowny psychiatra, normalnie takich ludzi brakuje w rzeczywistości, które nie są egoistami, a widzą krzywdę innych i pomagają. I ta relacja pomiędzy chłopcami... cud, miód, malina! Wszystko rozwija się powoli, w swoim tempie czyli tak, jak lubię najbardziej. Co jeszcze mogę dodać? Piszesz tak, że odczuwam wszystkie emocje targające bohaterami, podziwiam Cię za to na maxa. I to by było na tyle. Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia i dużo weny życzę:)
Karmella
P.S. Dlaczego tak mało osób komentuje to opowiadanie? Normalnie gdy widzę tak małą liczbę komentarzy, to tracę wiarę w ludzkość.
Dziękuję bardzo za tak cudowny komentarz. Cieszę się, że przekonałaś się do mojego opowiadania, mimo że to nie twój typ.
UsuńAkcja rozgrywa się powoli, ponieważ chcę pokazać, jak to jest naprawdę. W prawdziwym życiu anoreksja i depresja nie przechodzą z nia na dzień; sama decyzja o podjęciu leczenia trwa miesiącami, latami, a czem w oógle nie zostaje podjęta.
Staram się opisywac emocje tak, jak ja bym to wszytsko odczuwała. Często podczas pisania niekórych scen wali mi serce i właśnie na tym się skupiam i to próbuję przelać do opowiadania.
Jeszcze raz bardzo dziękuję <