Thomas
Siedzę
między biurkiem a szafą.
Po
powrocie do domu, zjadłem obiad, odrobiłem lekcje i zacząłem
panikować.
Płaczę.
Ciągnę się za włosy. Moje ciało trzęsie się, jakbym stał
kilka godzin na mrozie. W głowie mam chaos. Myśli biegają po moim
umyśle; żadnej z nich nie mogę złapać i się na którejś
skupić. Wszystkie pędzą w miliony różnych stron. Są tak bardzo
nieskładne, tak bardzo popieprzone. Zupełnie jak ja.
Na
łóżku leży mój plecak, w nim portfel, a jego wnętrzu leki. Nie
wezmę ich. Nie chcę ich brać. Kiedy to robię mam wrażenie, że
się staczam, że staję się jeszcze większym wariatem. Jestem
świrem, który musi łykać proszki, aby móc normalnie funkcjonować
wśród ludzi. A oni wszyscy ryją na moim ciele jedno słowo -
„Pomyleniec”.
* * *
Nauczycielka
oddaje kartkówki ze słówek działowych z francuskiego. Nick chwali
mi się „A”– jego pierwszym od początku roku. Na mojej kartce
widnieje wielkie, czerwone „E” – moje pierwsze kiedykolwiek.
Szatyn zerka na ocenę, jaką dostałem i praktyczne pustki w
odpowiedziach. Patrzy na mnie, marszcząc brwi.
-
Mi też czasem nie chce się uczyć – parskam, chcąc go uspokoić.
Prawda
jest taka, że zamiast o słówkach z francuskiego, myślałem o tym
kim jestem, czym jestem i dlaczego jestem.
Jestem
elementem, małą częścią współczesnego świata.*
Jestem, oddycham, każdego dnia wstaję z łóżka, ale po co, na co
i dlaczego?
Sam
nie wiem, po co pytam o istnienie.*
Jestem, czuję, mówię, poruszam się, ale po co, na co i dlaczego?
Skąd
się wziąłem? Dokąd biegnę?*
Nie wiem.
* * *
Łzy czerwone
wypłynęły z piekieł
Gdzie jesteś, Lucyferze?
Mój upadły aniele
Czy było nam
aż tak źle w niebie?
Teraz tkwimy
W ogniach piekielnych
Gdzie nie ma marzeń,
bo poszły z dymem
wszystkie gwiazdy
Same krzyki
Same wrzaski
Lucyferze,
Gdzie jesteś mój upadły aniele?
Czy ty też przegrałeś
swą bitwę w niebie?
Czy to Ty przeniosłeś
piekło do mych krain
Gdzie piękno i dobroć
już dawno za nami?
Czy to brak litości,
a może brak miłości
Tobą targały?
Zlituj się nade mną
Mój upadły aniele
Przestań już żlopić
rany w mym ciele
Łzy czerwone
skowyją nieznośnie
Nie mścij się na mnie
Mój upadły aniele
We dwoje zrobimy
Im zemstę w niebie
Runie Ziemia
Spadną obłoki
Niczym wisielce na wietrze
zawisną wielkie wiersze
Że Bóg zamknął oczy
I już nigdy więcej
Ich nie otworzy
Odlecimy razem
Mój upadły aniele
Posklejam Ci skrzydła
Zostawmy popioły
Ty przy mnie
Ja przy Tobie
Mój aniele...
Łzy czerwone już wyschły
Zostały tylko blizny.**
* * *
Budzę się godzinę przed budzikiem. Już teraz zaczynam myśleć.
Dlaczego? Chciałbym móc przestać choć na chwilę. Kilka minut bez
myślenia. Parę sekund ciszy i spokoju. Chciałbym przespać całą
noc, bez ciągłego budzenia się i wiercenia. Albo chociaż zasnąć
i się nie obudzić. Bo po co wstawać i udawać żyjącego, skoro
wewnątrz jest się martwym? Ciało pokłócone z duszą. Niech się
w końcu pogodzą. Tak samo jak te myśli. Niech się wyłączą i
przestaną mnie nękać.
Chciałbym. Co chciałbym? Żyć a może umrzeć?
Chciałbym odetchnąć.
Spoglądam na zegarek w telefonie. Minęło pięć minut, choć
myślałem, że godzina. Jak ten czas wolno płynie na myśleniu. Ale
przynajmniej wymyśliłem.
Wstaję, ubieram się i idę do łazienki. Myję zęby i twarz,
rozczesuję włosy. Wracam. Z plecaka wyciągam podręczniki i
zeszyty; niedbale wrzucam je do szafki biurka. Zostawiam w nim
jedynie portfel, zapasowe rękawiczki i papierosy. Kot obserwuje
mnie, jak pod wpływem emocji przeszukuję szuflady w poszukiwaniu
słuchawek i zapalniczki.
Idioto, przecież są w plecaku.
Schodzę na dół. Ubieram kurtkę, wiążę buty, owijam szyję
szalikiem, a w rękę biorę czapkę. Wychodzę i cicho zamykam za
sobą drzwi.
Przepraszam mamo.
Na zewnątrz nadal jest ciemno i niewyobrażalnie zimno. Śnieg
powoli spływa z nieba, a duże, białe płatki kontrastują na moich
włosach. Strzepuję z nich biały puch i zakładam czapkę. Z moich
ust ulatuje obłok pary, kiedy wzdycham bezradnie. Zawrócić jak
gdyby nigdy nic? Przykleić uśmiech i obracać wszystko w żart? Już
mnie to zmęczyło.
Poprawiam plecak i idę przed siebie. Na przystanku autobusowym odpalam papierosa. Czerwonymi z zimna palcami trzymam filtr, a sinymi ustami zaciągam się dymem z rozżarzonego tytoniu. Miejskim jadę na dworzec. Na nim spędzam dwadzieścia minut siedząc na ławce.
Poprawiam plecak i idę przed siebie. Na przystanku autobusowym odpalam papierosa. Czerwonymi z zimna palcami trzymam filtr, a sinymi ustami zaciągam się dymem z rozżarzonego tytoniu. Miejskim jadę na dworzec. Na nim spędzam dwadzieścia minut siedząc na ławce.
Dzwoni mój telefon – mama.
- Thomas gdzie jesteś? - pyta przejęta.
- Wyszedłem wcześniej, bo umówiłem się z Nickiem – kłamię.
- Proszę cię, następnym razem mów mi wcześniej o takich
rzeczach.
- Dobrze, przepraszam. - Rozłączam się.
Pociągiem jadę do Genesee.
Czasem mam taką ochotę, by wyjść i nie wrócić z powrotem. By
wszystko za sobą zostawić, by zapomnieć. Wtedy myślę, by
skończyć to wszystko. Znowu się myślę. Dlaczego ja ciągle
myślę? Miałem przestać.
Przesiadka. Turystycznym busem jadę do Squaw Mountain.
Może tutaj zaznam ciszy i spokoju. Może moje myśli rozpłyną się
gdzieś w górach, dając mi odetchnąć. Może wejdę na szczyt i
zrozumiem sam siebie. Może spadnę z urwiska. Może zniknę gdzieś
na poza szlakiem. Może w końcu odetchnę pełną piersią.
Czasem trzeba zrobić coś lekkomyślnego.
Kiedy wchodzę na szlak, znów dzwoni mój telefon – Nick. Wpatruję
się w ekran, w cztery litery. Stoję jak w wryty i nie wiem co mam
zrobić. Rozłącza się. Mija chwila i znów dzwoni. A ja znów nie
wiem, co zrobić. Chyba odbiorę? Ale po co? Przecież mu nie powiem.
Niewiele myśląc naciskam zieloną słuchawkę.
- Thomas, gdzie jesteś? - pyta zmartwiony. Wyobrażam sobie, jak
marszczy brwi.
Nie odpowiadam. Bo niby co miałbym mu powiedzieć?
- Thomas?
Cisza.
- Gdzie jesteś? Martwię si-
Rozłączam się. Wyłączam telefon i chowam go do plecaka.
Podążam szlakiem. Czuję jak łzy zamarzają mi na policzkach.
Nadal myślę. Miałem nie myśleć. Przestań myśleć!
Nie mogę.
Musze myśleć i wymyślić.
Więc zaczynam myśleć intensywniej niż kiedykolwiek wcześniej.
* * *
Po co mi sprawne dłonie
skoro wszystko, czego dotknę
rozpada się?
I na co nogi,
które nawet nie potrafią samodzielnie
stanąć w kolejny dzień?
Moja klatka piersiowa
unosi się
i opada
A ja nie
Ja już tylko spadam
Opadam...
Tlen wypełnia me płuca
Moja dusza nie oddycha
Patrzę,
a nie widzę przyszłości
Słyszę,
lecz głuchnę na wasze głosy
Mój żołądek trawi
Ja nie potrafię strawić siebie
I mimo że mam siły w nogach
padam na kolana.**
* * *
Płaczę cicho z bólu.
Śmieję się z własnej głupoty.
Jestem pomyleńcem, szaleńcem, zagubionym chłopcem.
Skręcam w prawo. To jest ta właściwa ścieżka. Tędy muszę iść.
Przecież to takie łatwe, wystarczy mieć mapę. W końcu ją
znalazłem. Psychiatryk w mojej głowie zyskał lekarzy. Wariackie
myśli trafiły do sal, chodzą na terapię. Już nie bawią się w
berka i nie chowają się po kątach. Wszystkie złapałem i
znalazłem.
Krzyczę przeraźliwie. Krzyk jest głośny, rozdarty; zwycięski i
przegrany. Działa, bo wszystko wraca na miejsce, układa się w
logiczną całość.
Łzy obmywają moje rany i niczym lek zlepiają je nie pozostawiając
blizn.
Śmiech dodaje otuchy.
Wszystko staje się jasne.
Wszystko staje się proste. Przecież to takie łatwe i przejrzyste.
Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłem? Byłem głupi, jestem
głupi. Ale już będzie lepiej. Bo już wiem, już wszystko jest
jasne.
Przyśpieszam kroku.
To ja.
To byłem ja.
Ja sam.
Taki bezradny. Taki głupi.
To nie „Coś”
To ja.
Ja sam siebie. Sam siebie ograniczam i hamuję.
To takie proste.
Takie łatwe.
Jaki ja byłem głupi.
Sam siebie hamowałem, już nie będę.
Już nie.
Już dość.
Myśli w mojej głowie cichną. W końcu nie ma chaosu. Dlaczego? Bo
już wiem. Bo nad tym zapanowałem.
Pięć godzin w górach.
Czterdzieści nieodebranych połączeń.
Sześćdziesiąt nieprzeczytanych sms-ów.
Miliony wylanych łez.
Tyle potrzebowałem, by zrozumieć, że sam sobie jestem wrogiem.
Wystarczyło pomyśleć. Myśleć. Coś czego nienawidziłem –
myślenia o tym wszystkim. Po prostu musiałem zrobić to w inny
sposób. Na chwilę zapomnieć, przestać się katować i spojrzeć
czysto na to, co jest i było, na to co może być.
Nie pozwolę ci zniknąć, Thomas. Już nie.
Szybkim krokiem schodzę z góry. Muszę wrócić. Muszę przeprosić,
za to że nie dawałem znaku życia. Muszę im wytłumaczyć,
dlaczego to zrobiłem, co dzięki temu zyskałem. Zrozumieją, na
pewno. A jeśli nie, to będę im tłumaczył do skutku.
Ślizgam się. Tracę równowagę i upadam. Moje ciało bezwiednie
turla się z górki. Otacza mnie przeraźliwe zimno, dławię się
śniegiem. Uderzam w coś głową.
* * *
Może zgubiłem się
Mimo że zabrnąłem w mrok
Wymieszałem z błotem krew
Ocaleję mimo to
Trzeba uprzytomnić sobie, że
Nawet kiedy wszystko straci sens
Znajdziesz przestrzeń, gdzie
Wielka wiara tłumi lęk
I jeżeli tak ma być, że pomimo wszystko
Ja wydostanę się
To chyba warto
Wierzyć***
* * *
Czuję chłód na policzkach, a przed oczami mam ciemność. Pod
palcami wyczuwam coś zimnego. Ja sam cały jestem lodowaty.
Uchylam powieki, ale zaraz z powrotem je zamykam, przez rażącą
jasność. Daję sobie chwilę, po czym ponawiam próbę. Rozmarzane
kształty powoli formują się w liche, ośnieżone korony drzew.
Biorę głęboki wdech i powoli wypuszczam powietrze z ust.
Żyję.
Nie „przeżywam kolejny dzień”, „próbuję jakoś przetrwać”.
Ja żyję naprawdę.
Koniec
_________
*Cytat z utworu „Kim jestem?” zespołu Romantycy Lekkich
Obyczajów
**Autor: A.J.
***Cytat z utworu „Pierwsze wyjście z mroku” zespołu Coma
OdpowiedzUsuń❤ z niecierpliwością czekam na kolejne Twoje dzieła. Czytanie tego było prawdziwą przyjemnością. Pozdrawiam!
Przeczytałam wszystko dziś ... i jestem totalnie oczarowana. Była to dla mnie tak niesamowita, smutna i bolesna podróż. Piszesz naprawdę cudownie ,pięknie pokazujesz co siedzi w głowach głównych bohaterów szczególnie Tomasa ,sama nie wiem ile razy miałam łzy w oczach lub płakałam po prostu czytając jego myśli.
OdpowiedzUsuńTylko jedno mnie dziwi ... dlaczego tu nie ma miliona komentarzy zachwalających twoją twórczość?
Nic nie rozumiem ,ale na prawdę piszesz obłędnie mam nadzieje ,że dalej będziesz pisać nowe i nowe opowiadania. I nie pogniewałabym się za jakiś dodatek do tego ,bo mam taki niedosyt ,że masakra. Wiem ,że takie było zamierzenie ,no ale błagam ja chce wiedzieć co dalej ! Mój biedny Tomi :(
To tyle z mojej strony pozdrawiam ,całuje i idę czytać obce niebo. Mam nadzieję ,że znów mnie tak wgnieciesz w fotel i znów będę to wszystko tak przeżywać xD