Prolog

 Papierowa kulka poszybowała w stronę ostatniej ławki w rzędzie pod oknem. Wylądowała tuż przed nosem chłopaka, który półleżał na blacie, ale ten nawet nie drgnął doskonale zdając sobie sprawę z zawartości kartki. Wpatrywał się w nią przez chwilę pustym wzrokiem, po czym wykonał minimalny wysiłek wyciągając rękę i trącając ją ołówkiem, by poturlała się na lewą stronę blatu. Kulka posłusznie potoczyła się kawałek, zderzając się z trzema sobie podobnymi. Każda była niechlujnie wyrwanym i zgniecionym papierem z zeszytu od biologii, zapisanym tym samym niestarannym charakterem pisma.
Cztery papierowe kulki – cztery wyzwiska skierowane do chudego, niewinnego chłopaka. Thomas Colton już dawno zaczął ignorować owe prezenty, ale to wcale nie znaczyło, że o nich nie myślał. Choć papier był lekki i nieszkodliwy, to każde kolejne oszczerstwo przekazane mu w ten sposób wyniszczało wrażliwego siedemnastolatka od środka. Thomas bardzo starał się udawać obojętnego i niewzruszonego wobec zaczepek ze strony podłego Christophera Hawkinsa, lecz prawda była taka, że kompletnie nie potrafił sobie z tym poradzić. Każde wyzwisko brał sobie do serca, przyjmując je za okropną prawdę o swojej osobie.
Drzwi klasy otworzyły się, a do środka wszedł średniego wzrostu chłopak. Trzydzieści par oczu skierowało się na jego osobę, dokładnie ją lustrując i oceniając. Jedynie zielone tęczówki wciąż trwały utkwione w powstającym rysunku, z finezją śledząc najdrobniejszy ruch ołówka. Thomas posiadał ogromny talent i jeszcze więcej pasji; każde wykonane przez niego mniejsze lub większe dzieło zawierało cząstkę chłopaka. Rysując, czy malując zapominał o całym otaczającym go świecie, wszelkie problemy na ten czas znikały, a on odnajdował wewnętrzny spokój. Szkicowanie pochłonęło go całkowicie, nie poświęcił więc najmniejszej uwagi nowo przybyłemu uczniowi.
Nick Brown przeprowadził się wraz z rodziną do Denver z małego miasteczka Firplay, w środkowej części Kolorado. Czuł się przytłoczony ogromem stolicy, ale to tylko sprawiało, że chciał bardziej poznać miasto wraz z ludźmi w nim mieszkającymi. Wszedłszy do sali był dobrej myśli. Klasa była liczna, a każdy wlepiał w niego swoje ciekawskie spojrzenie. Po tym jak się przedstawił skierował się do ławki, którą wskazał mu nauczyciel – przedostatniej pod oknem. Chłopak zasiadł na zdecydowanie zbyt niskim dla niego krześle i przeczesał długimi palcami swoje kasztanowe włosy. Był podenerwowany. Rozejrzał się po klasie i z ulgą stwierdził, że już nikt się w niego nie wpatrywał, ponieważ każdy zajęty był wykładem biologa.
Niespodziewanie usłyszał cichy trzask, a chwilkę później żółty ołówek przytoczył się do jego buta. Nick schylił się, by go podnieść i oddać właścicielowi. Odwrócił się do tyłu i momentalnie zamarł. Patrzył prosto w piękne zielone oczy przypominające szmaragdy, jednak w przeciwieństwie do tego minerału oczy pozbawione były blasku, a w ich głębi czaił się strach i niepewność. Nick wgapiał się w oczy chłopaka przez dobrą chwilę, nie mogąc przerwać kontaktu. Przypominały mu o kimś, o kim od dawna próbował zapomnieć, o innej parze niesamowicie pięknych oczu, tak bardzo podobnych do tych naprzeciwko niego. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym bardziej pochłaniała go nostalgia, a niechciane wspomnienia próbowały przebić się przez mur, który stworzył, aby się od nich oddzielić.
Oczy tego chłopaka również okalały rozrzedzone rzęsy. Niezwykle ciemne, jakby ktoś zamoczył je w czarnej farbie. Nagle, jakby ktoś go uszczypnął, coś wyrwało Nicka z dziwnego transu i zaczął zauważać drobne różnice. Rzęsy chłopaka były o wiele krótsze od tych, które znał, a jego oczy miały kształt migdałów, zaś tamte były duże jak u małego dziecka. Jednak najbardziej drastyczną różnicą była sama ich zieleń. Oczy Thomasa były puste i pozbawione blasku, tamte świeciły aż za bardzo.
Nick potrząsnął lekko głową chcąc wyrwać się z zamyślenia.
- To chyba twoje – odezwał się pierwszy i wyciągnął rękę z ołówkiem w stronę nieznajomego chłopaka.
Thomas pozwolił sobie spojrzeć na nowego członka swojej klasy. Jak dotąd wpatrywał się w tablicę za nim - bał się kontaktu wzrokowego. Pierwszym, co przyciągnęło jego uwagę była mocno zarysowana linia szczęki, a zaraz po niej ciemnobrązowe oczy z bursztynowymi plamkami, okalane gęstym wachlarzem rzęs. Colton speszył się i szybko skierował wzrok na ołówek, który chłopak trzymał w ręku. Szczupłymi palcami sięgnął po swoją własność. Przez przypadek musnął ciepłą dłoń Nicka, co sprawiło, że drgnął niespokojnie. Nie wiedząc, co miał zrobić, postanowił zignorować wciąż wpatrującego się w niego szatyna i kontynuować rysowanie w swoim szkicowniku - przedmiocie, którego pilnował jak oka w głowie.
Powstawał tam właśnie gotowy atakować w każdej chwili wilk z napiętym do skoku ciałem. Miał groźne spojrzenie, a jego ostre jak brzytwy kły lśniły. Thomas nie miał ukrytego w piórniku telefonu, na którego wyświetlaczu byłoby zdjęcie owego zwierzęcia. Tworzył z pamięci, wzorując się na własnej wyobraźni.
Nick poczuł się lekko urażony ignorancją chłopaka, jednak kiedy zorientował się co tamten robi, uraza zniknęła. Niezwykłe oczy Thomasa przysłoniły kruczoczarne kosmyki, ale on nadal nie chciał odrywać od nich wzroku. Nie mógł znieść myśli, że są tak rażąco podobne, niemalże identyczne do tamtych oczu. Jeszcze miesiąc temu oddałby wszystko, aby nie musieć na nie patrzeć, lecz teraz pragnął znów zatonąć w hipnotyzującej zieleni. Przez myśl mu przeszło, że jest masochistą, ponieważ ból wywołany nieprzyjemnymi wspomnieniami rozrywał mu serce, jednak wciąż próbował dostrzec choćby nikły blask szmaragdu zza włosów obcego chłopaka. Gdzieś z tyłu głowy miał nikłą nadzieję, że w magiczny sposób tamta osoba stanie się ich posiadaczem.
Przechylił się do tyłu na krześle, balansując na dwóch tylnych jego nogach by móc lepiej widzieć, co rysował czarnowłosy. Dostrzegł część jego pracy i nie mógł wyjść z podziwu. Mimo, że Thomas zdążył jak na razie wstępnie wycieniować tylko lewe ucho i niewielką część oka, to i tak szkic powalał na kolana. Wyglądał niesamowicie realistycznie, a jeśli reszta zostałaby wykonana z taką samą pasją oraz cierpliwością, byłaby wielkim dziełem.
Thomas jednak rzadko kiedy kończył swoje rysunki, czy obrazy. Zbyt wiele pomysłów rodziło się w jego głowie, w zdecydowanie za krótkim czasie.
- To jest genialne!
Nick był podekscytowany i odezwał się zanim zdążył ugryźć się w język. Jednakże nie widział w tym nic złego. Jeśli coś było warte pochwały, dlaczego miałby tego nie komplementować?
Thomas spiął się i siedział jak na szpilkach na niewygodnym, drewnianym krześle. Spojrzał na chłopaka będąc zaskoczonym. Z natury był nieufny, a jego samoocena podupadła przez Christophera, więc nie zachwycił się pochwałą i uznał ją tylko za pusty komplement.
- Dz-dzkęki – wydukał cichutko, aby nie wyjść na gbura. Starał się tego nie okazywać, ale wewnątrz cały drżał i marzył, aby chłopak dał mu już spokój. Najlepiej, by wszyscy pozostawili go w samotności, żeby cały świat dał mu odetchnąć.
Był taki od dziesiątej klasy, od kiedy Christopher przepisał się do jego szkoły. Zamknięty w sobie, nieufny, strachliwy i przede wszystkim bardzo smutny. Jego oczy zamgliły się, a postrzegany przez Thomasa świat stracił wszystkie barwy, stając się szarym i ponurym. Z dnia nadzień stawał się kimś innym, jakby ulatywało z niego życie (a może naprawdę tak było?). Każdy nowy dzień stawał się udręką; to nie było życie, a przeżycie. Przeżyć kolejne dwadzieścia cztery godziny. Zupełnie, jak w jakimś thrillerze. Albo raczej... horrorze.
Thomas musiał jakoś przetrwać w otaczającej go samotności, udawać niewzruszonego na zaczepki i wyzwiska, starać się nie myśleć o bólu, jaki odczuwał. Praktycznie nigdy mu się to nie udawało. Jedynie kiedy rysował, potrafił odciąć się od przytłaczającej rzeczywistości i choć na chwilę uciec do lepszego świata.
- Jestem Nick Brown, a ty? – Zagadał. Chłopak z natury był bardzo ciekawski, co czasami przysparzało mu kłopotów.
Czarnowłosy spojrzał na niego nieufnie. Chwilę myślał, rozważając.
- Thomas Colton. - Odpowiedział w końcu cicho.
- Czyli Tommy.
Nick nie wiedział, że tym jednym słowem na chwilę zatrzymał serce Thomasa. Nie mógł wiedzieć, że w jego głowie właśnie przewijały się bolesne wspomnienia. Nie miał pojęcia, że ostatni raz nazwano go tak bardzo, bardzo dawno temu. Zbyt dawno.



Komentarze