Thomas
- Mówiłem ci, że to nie wyjdzie.
- Tak, tak mówiłeś.
- I jak zwykle mnie nie posłuchałeś.
- Myślałem, że…
- Nie myśl, Leon.
Chłopak posyła mi groźne spojrzenie spod zmrużonych powiek, co
kompletnie ignoruję.
Nauczyciel fizyki rozdał nam SAT’y sprzed trzech lat z
podstawowego materiału, po czym zniknął bez śladu. W dziewiątej
klasie pewnie wszyscy olaliby zadania i zajęli się sobą, ale
niestety zanim się obejrzymy, to będziemy walczyli o co najmniej
dwa tysiące punktów. Otrzymaliśmy arkusz na parę, aby było nam
łatwiej rozwiązywać zadania. Sam zrobiłbym go z palcem w dupie,
ale mam obok siebie Leona, który czasem się zacina i nie ma pojęcia
co robić. Nie jest głupi, ale czasem rypie się na banalnych
rzeczach.
Nagle coś dźga mnie w plecy i aż podskakuję na krześle. Obracam
się gwałtownie i widzę dwukolorowe oczy, chyba Vee. Dziewczyna
zawiesiła się z wyciągniętą ręką z długopisem skierowanym na
mnie.
- Macie zrobione jedenaste zadanie? - pyta, uśmiechając się lekko.
- Nie damy ci spisać – wtrąca się Leon. „My”? Wcale nie
zrobiłem tego zadania sam, bo Leon nie miał zielonego pojęcia, co
robić.
- To przynajmniej nam to wytłumaczcie – odzywa się dziewczyna,
która siedzi w ławce razem z chyba Vee. Jej to już w ogóle nie
kojarzę.
- Ej, umie ktoś jedenaste!? - krzyczy jakiś chłopak z drugiego
końca sali.
- No, przydałoby się – dołącza się inny.
- Thomas je zrobił! - krzyczy kolorowooka.
Na raz wszystkie spojrzenia kierują się na mnie i czuję się
niezręcznie.
Zamorduję ją.
W klasie zapada cisza jak
makiem zasiał, każdy oczekuje ode mnie jakiejś reakcji. Tylko ja
nie wiem, co mam zrobić. Głos więźnie mi w gardle i czuję z
nerwów zaczynają mi się pocić dłonie.
Jakaś dziewczyna proponuje bym rozwiązał je na tablicy, oczywiście
inni ją popierają. A ja dalej siedzę jak ten debil, obmyślając
plan, jak szybko rozpłynąć się w powietrzu. Leon szturcha mnie
palcem w żebra i podsuwa arkusz zadań pod nos.
Jego też
zamorduję.
Staję przy tablicy, nogi mam jak z waty, a ręce trzęsą mi się
jak u paralityka. Przełykam głośno ślinę. Każdy, dosłownie
każdy się na mnie gapi. Jedni wyczekująco, w gotowości trzymają
długopisy, by zacząć notować, ale są też tacy, którzy na
ustach mają kpiące uśmiechy i tylko czekają, aż się potknę.
- No to… - zaczynam cicho.
Dobra Thomas, weź się w garść.
Odwracam się do nich plecami, a przodem do tablicy i chwytam kredę
między palce. Zaczynam standardowo, wypisuję to, co mam dane, a co
trzeba obliczyć, zamieniam jednostki na przyjemniejsze w liczeniu po
czym znów się zawieszam. Biorę głębszy wdech i próbuję
uspokoić drżenie dłoni. To nic takiego. Jeśli nie będę na nich
patrzył, to nie powinno być tak źle.
I faktycznie nie jest.
Słychać tylko mój głos, dźwięk kredy na tablicy i długopisów
skrobiących po kartkach. Kiedy nie myślę o tym, że jestem w
centrum uwagi i skupiam się na liczeniu, to przestają trząść mi
się ręce i pewniej stoję na nogach.
- Czekaj, czekaj, czekaj – odzywa się chłopak z pierwszej ławki
pod oknem. - Skąd się wzięło to – długopisem wskazuje na ciąg
liczb w prawym dolnym rogu tablicy.
- Z prawa Coulomba – odpowiadam bez zawahania.
-To to z tą siłą ładunków punktowych? - Kiwam potwierdzająco
głową. - Okej, dzięki.
Powracam do rozwiązywania zadania.
Kiedy już siadam z powrotem w ławce, stwierdzam, że nie było tak
źle.
* * *
Idziemy z Nickiem w stronę automatów z jedzeniem. On nic by nie
robił tylko jadł i jadł. Co przerwę zrzędzi, że jest głodny, a
gdy mu mówię, żeby zjadł drugie śniadanie, to jęczy, że jak
zje teraz, to na następnej przerwie znowu będzie chciał coś
zjeść. Na szczęście przerwa na lunch jest po tej lekcji. Zapcha
się bułką i da odetchnąć moim uszom.
Chłopak wrzuca kilka monet do maszyny, a chwilę później wpycha
sobie do buzi kolorowe draże.
- Zadowolone dziecko?
- Mhmf – przytakuje, energicznie kiwając głową. Policzki ma
zapchane jak chomik i jest to poniekąd urocze, ale głównie wygląda
po prostu komicznie.
Nick wyciąga paczkę słodyczy w moją stronę, jednak odmawiam. Nie
mam ochoty, poza tym nie wiem jak na to zareaguje mój żołądek, a
wolałbym nie przeżywać rewolucji w toalecie. Jeszcze długa droga
przede mną.
- O której chcesz iść na miasto? - pyta, kiedy udaje mu się
przełknąć cukierki.
Sam się dziwię, ale tak, idę z Nickiem na miasto. Mogę uznać to
za mój mały progres, chodź nadal moja sytuacja jest, co tu urywać
– zła. Mimo że staram się wyjść do ludzi, zabierać głos,
kiedy spędzam przerwy z Nickiem, Eve, Leonem i czasem Lizzy, to
nadal nie potrafię iść szkolnym korytarzem z podniesioną głową.
Wciąż uparcie wpatruję się w moje buty – tego nawyku chyba tak
szybko się nie pozbędę. Uśmiecham się coraz częściej i
szerzej. Odkąd Nick dowiedział się, że mam idiotyczny śmiech, to
za punkt honoru wziął sobie rozśmieszenie mnie na tyle, by mógł
go usłyszeć. Co prawda dużo zabawniejsze są jego wpadki kiedy o
coś się potyka, niż jego żarty, ale to nie ważne. Dla mnie
liczy się to, że się stara, a stara się naprawdę mocno i nie ma
mowy by się poddał. Nie mam pojęcia, jak ja mu się za to
odwdzięczę, chyba nigdy nie uda mi się spłacić tak wielkiego
długu.
- Najlepiej byłoby zaraz po szkole.
Nick krzywi się.
- Odpada, mam trening.
- To poczekam – wzruszam ramionami. - Łydy chyba nie wywali mnie z
sali?
- Raczej nie, ale… Chce ci się tam siedzieć?
- Dlaczego mam wrażenie, że mnie tam nie chcesz? - pytam z udawaną
pretensją w głosie.
- Nie to, że nie chcę, po prostu będziesz się nudził.
- Nudził? Oglądanie twoich porażek, to moja ulubiona rozrywka! -
Uśmiecham się wrednie.
Nick mruży oczy i śmiesznie marszczy nos, zawsze tak robi, kiedy
się z nim przekomarzam. Jakby chciał mnie wrzucić do stojącego
obok śmietnika, ale bardzo się powstrzymywał. Wygląda wtedy jak
wkurzony królik.
- Odegram się – prycha.
- Lepiej się pośpiesz. - Zadzieram brodę i spoglądam na niego z
wyższością. Paradoksalnie, to on patrzy na mnie z góry.
- Księżniczka się znalazła.
- Tym bardziej się pośpiesz, bo my nie lubimy czekać.
- Umrzesz niespełniony – odgryza się.
Unoszę ręce w geście bezradności.
Miałem odprowadzić Nicka na hiszpański, ale mój plan właśnie
uległ zmianie. Odwracam się na pięcie i idę w kierunku schodów.
W końcu jestem księżniczką! Niech płacze i za mną biegnie!
A tak naprawdę, to przed sobą mam schody, a na parterze mam
historię sztuki.
- A ty gdzie? - słyszę, jak bardzo jest zdezorientowany, na co
uśmiecham się pod nosem. Jego reakcje są dużo zabawniejsze od
dennych kawałów.
- Idę poszukać sobie lepszego księcia, bo ty jesteś beznadziejny!
Nawet na dworzanina się nie nadaje. Prosty wieśniak z niego i tyle.
Oczywiście, dużo bardziej wolałbym takiego wieśniaka Browna, niż
księcia w lśniącej koronie, ale do tego nie przyznaję się nawet
sam przed sobą. Bo po co? Zakochanie, miłość - to nie dla mnie.
Ja nawet nie wiem co to znaczy. Jak to jest kochać i być kochanym?
Co to za uczucie, przez które cenisz kogoś bardziej niż siebie
samego, chcesz ciągle widzieć czyjś uśmiech i jesteś w stanie
ślepo podążać za tą osobą? Nigdy czegoś nie doświadczyłem i
raczej nie będę miał okazji. Kiedy, z kim i jak?
Kto byłby w stanie pokochać kogoś tak zepsutego?
Nagle ktoś rzuca mi się na plecy. Tylko ten kretyn mógł wpaść
na coś tak debilnego. Załamuję się pod jego ciężarem i prawie
upadam na twarz. Na szczęście ten idiota ma dobry refleks i łapie
mnie w ostatniej chwili. Moja twarz pół metra od ziemi i jego ręka
owijająca mnie w pasie. Ta chwila mogłaby być całkiem znośna,
nawet przyjemna... Ale pewnie bez problemu może wyczuć wszystkie
moje wystające kości, co znacząco mnie obrzydza i odrzuca. Szybko
zbieram swoje cztery litery. W jednej chwili stoję wyprostowany jak
struna, patrząc wszędzie tylko nie prosto na Nicka. Ten jego
syndrom – biedaczek, to jest chyba nieuleczalne – daje mu
możliwość czytania ze mnie jak z otwartej księgi. Szybko
zorientuje się, że coś mnie gryzie i zacznie mi zadawać
niewygodne pytania. Ja bardzo nie lubię tego typu pytań.
Dzwoni dzwonek. Speszony sytuacją sprzed chwili, żegnam się z nim
krótkim „Do potem” i szybko schodzę ze schodów. Tak szybko, że
prawie z nich zlatuję.
Nick
Thomas to największy uparciuch jakiego znam. Nawet mój bart jest
bardziej ugodowy.
Siedzi na tej drewnianej ławce, z
rozczochranymi włosami i wypchanymi policzkami. Nie mogłem dłużej
słuchać symfonii burknięć wydobywającej się z jego brzucha,
więc oddałem mu moją bułkę, którą miałem zamiar zjeść po
treningu. Zapierał się rękami i nogami, że nie potrzebuje, że
przecież zjadł już swoje śniadanie. Żeby się zamknął i jadł
musiałem mu ją wepchnąć do ust siłą.
- Smacznego – mówię przebiegając obok niego.
Ten posyła mi mordercze spojrzenie i pokazuje wyrafinowany środkowy
palec. Przewracam oczami. Czego ja się spodziewałem? Przecież to
Thomas. Wredny, pyskaty, uparty, a przy tym niemożliwie leniwy.
Sytuacja z dzisiejszego poranka: musiałem iść do pokoju
nauczycielskiego piętro niżej i zapytałem go, czy pójdzie ze mną.
Odpowiedział mi „Boże, Nick o co ty mnie poprosisz? Chcesz żebym
chodził po schodach? Nie rozśmieszaj mnie”. Siedział na podłodze
z wyciągniętymi do przodu nogami i prawie zasypiał.
I tak najlepszym, co od niego usłyszałem jest „ Ósma rano to
poranek”. Ja o siódmej wychodzę na spacer z psem, nawet w
weekend, kiedy on śpi do jedenastej. Nic dziwnego, skro do trzeciej
w nocy rysuje, czyta, gra lub ogląda serial. W tydzień szkolny tez
koczuje do północy lub później, a potem na pierwszej lekcji jest
w pół żywy. Ogólnie przez cały dzień jest zmęczony i choć
tego nie mówi, to doskonale po nim widzę, że ma dość. Siedzenie
do późna to jedno, ale anoreksja też robi swoje i to dużo, dużo
więcej. Widzę jego trupio bladą skórę, podkrążone fioletowymi
półkolami oczy. Chodzi zgarbiony wybrakowany z chęci do życia, a
wejście na najwyższe piętro jest dla niego katorgą.
Stara się wszystko naprawić, funkcjonować normalnie i nie zwracać
uwagi na posyłane mu krzywe spojrzenia. Naprawdę się stara. Każdy
jego uśmiech, czy to większy czy mniejszy jest krokiem do wyjścia
z tego bagna. Za każdym razem, kiedy zabiera głos w naszych
rozmowach, czuję cholerną dumę.
Powoli, małymi kroczkami
idziemy do przodu. Każdy kolejny dzień to nowe wyzwanie, któremu
Thomas musi stawić czoła. Sam.
Ja jestem tuż obok niego. W
gotowości, aby złapać go kiedy będzie upadał, postawić do pionu
i pomóc wrócić na właściwą ścieżkę. Nic więcej nie mogę
zrobić. Z doświadczenia wiem, że rzucenie na głęboką wodę jest
jednym z najlepszych sposobów (w prawdzie z asekuracją w pełni
gotowości, ale to tylko tak na wszelki wypadek).
Zastanawia mnie, co on czuje w całej tej sprawie.
Zdążyłem zauważyć, że nie potrafi mówić o swoich uczuciach.
Nie mam na myśli odpowiedzi na pytania „Co u ciebie? Jak się
dzisiaj czujesz?”. Jest wykończony, to widać gołym okiem i chyba
Thomas zdaje sobie z tego sprawę. Często mam wrażenie, że chce
poruszyć temat, wytłumaczyć mi coś, albo po prostu się wyżalić.
Ale jego usta są zamknięte, jakby się bał.
To mnie boli i chcę to zmienić, ale nie mam pojęcia jak. Jestem
tylko siedemnastolatkiem, nie psychiatrą z kilkuletnim stażem, do
którego powinien zwrócić się o pomoc. On nawet nie chce słuchać
o leczeniu, czy choćby nawet opowiedzeniu o wszystkim swojej mamie.
Sam nie zwierzam się ze wszystkiego rodzicom, ale kiedy byłem w
załamce, to poproszenie ich o pomoc było najlepszym, co zrobiłem.
Próbowałem mu wytłumaczyć, że jego mama jest osobą, której
przede wszystkim może zaufać, że na pewno go zrozumie. Za
pierwszym razem się pokłóciliśmy. Później przestał odpowiadać
i zamykał się w sobie. Na co on czeka? Aż wyda się w najmniej
komfortowej dla niego sytuacji i będzie zmuszony o wszystkim jej
powiedzieć? Nie jestem Thomasem i nie mogę za niego podejmować
decyzji, ale na jego miejscu wolałbym o takich rzeczach mówić z
własnej, nie przymuszonej woli.
- Dobra chłopaki, gramy. Podział taki jak zawsze... Albo nie,
spróbujemy duetu Nicka i Kosmity – zarządza trener Łydy –
mówią tak na niego, ponieważ zawsze ma podwinięte spodnie pod
kolana, nikt nie wie dlaczego ani po co .
Swój wzrok przenoszę na mojego wzrostu latynosa. Andy, zwany
również Kosmitą, jest rozgrywającym pierwszego składu. Jest
cholernie dobry, potrafi wyciągnąć maksimum z każdego
atakującego, jaki tylko wpadnie pod jego skrzydła. Dla mnie to
zaszczyt móc z nim grać. Do tej pory byłem w drugim składzie i
nawet w mieszanych drużynach nie udało mi się zaatakować z jego
wystawy.
Pewnie wyglądam jak uradowany dzieciak, któremu dano torbę
słodyczy.
- Mam zamiar wykorzystać cię całego. Nie licz na litość -mówi
przez śmiech i klepie mnie po ramieniu.
Ten uśmiech to tylko pozory, tak naprawdę czeka mnie niezły
wycisk. Jednak nie przyjmuję tego jako katorgi. Może i jestem
nienormalny, ale czuję przypływ adrenaliny na samą myśl ostrej
gry w pocie i zmęczeniu. Kocham siatkówkę. Gram w nią od
podstawówki i gdybym tylko miał taką możliwość, to chciałbym
związać z nią swoją przyszłość. Oczywiście, że marzy mi się
gra w kadrze narodowej, to jest chyba pragnienie każdego ambitnego
siatkarza. Jednak gdybym dostał się chociaż do miejskiej drużyny,
to już byłby mój sukces. Mecze przeciwko innym szkołom a
zawodnikom, dla których siatkówka to tylko zajęcia poza lekcyjne,
to zupełnie co innego.
Zapach gumy, pisk butów i dźwięk uderzanej piłki. Uwielbiam to.
Thomas
Czasami Nick jest naprawdę zabawny. Na przykład kiedy się potyka,
albo rozgadany prawie wejdzie w słup, czy naburmuszy się jak
dziecko, kiedy nie znajdzie riposty na moje i Eve komentarze.
Gdy powiedziałem, że oglądanie jego porażek to świetna zabawa,
naprawdę sądziłem, że na treningu zrobi coś zabawnego; wbiegnie
w siatkę, czy próbując odbić piłkę zaliczy glebę.
Tymczasem potrafię go jedynie podziwiać. Imponuje mi to, jak jest
niesamowicie skupiony, nic go nie rozprasza i uważnie obserwuje
piłkę.
Nigdy nie widziałem meczu siatkówki, nie za bardzo
mnie to interesuje, ale teraz nie mogę oderwać od nich wzroku. Są
zgrani, jeden drugiemu nie pcha się pod ręce, każdy z zawodników
doskonale wie co ma robić. Potrafią dobrze kontrolować piłkę i
mimo zachwiań te przyjęcia są stanowcze, wystawy dokładne, a
ataki moce. Blokujący mają świetne wyczucie, przez co walka o
punkt jest zacięta i każdy z chłopaków musi dać z siebie jak
najwięcej.
Blond włosy chłopak serwuje, słuchać głośny, charakterystyczny
dźwięk. Piłka leci szybko w kierunku lewego końca parkietu, kiedy
mam wrażenie, że zaraz zetknie się z ziemią, chłopak w
ciemnozielonej koszulce sprawnie ją przyjmuje, podając do
rozgrywającego. I nagle dzieje się coś bardzo dziwnego. Nie mam
pojęcia dlaczego, ale wszyscy z drużyny biegną ku siatce, jakby
mieli zaatakować w tym samym czasie. Przecież przebić piłkę na
drugą stronę może tylko jeden. Skąd oni mogą wiedzieć, do
którego z ich poda?
Nagle to zauważam. Krótka wymiana
spojrzeń między Nickiem a Kosmitą. Blokujący przeciwnej drużyny
też to zauważył – na jego usta wypłynął delikatny uśmiech.
Kolejne zaskoczenie. Rozgrywający nikomu nie wystawia. Sam
przebija piłkę i tym samym zdobywa punkt. Jego drużyna nie wydaje
się być zaskoczona, nawet Nick, do którego myślałem, że poda.
- Znowu to zrobiliście! - krzyczy brunet, który chciał wykonać
blok.
- Twoja wina, że dajesz się nabierać. Musisz lepiej czytać
atakujących – wysoki chłopak klepie go mocno w plecy. Kiedyś
widziałem go na drużynowym zdjęciu, miał koszulkę z podkreślonym
numerem, więc musi być kapitanem drużyny.
- Pierwszaki zawsze są takie narwane – komentuje latynos. Ma
bardzo jasne, niebieskie oczy. Mam wrażenie, że świecą, jakby
były diodami.
Pierwszak, hę? Ile on mierzy? Metr dziewięćdziesiąt ma spokojnie,
nawet z twarzy wygląda na starszego. Przy nim przypominam dzieciaka
z gimnazjum*, a jestem w klasie maturalnej. Jednak przy kupowaniu
papierosów rzadko kiedy pytają mnie o dowód.
Trener zarządził przerwę i cała zgraja rzuciła się po butelki z
wodą. Dyszą jak buldogi w upalne lato, a niektórzy nawet zdychają
na podłodze. Uśmiecham się na ten widok i nagle nachodzi mnie chęć
narysowania siatkarza. Z plecaka wyciągam mój szkicownik, a z
piórnika ołówek. Odnajduję czystą stronę i zawieszam się na
chwilę. Chcieć coś narysować to jedno, mieć pomysł co to ma
konkretnie być to drugie, zaś wykonanie jest kompletnie inną
bajką. Zaczynam od narysowania kółka lekko przesuniętego bardziej
w prawa stronę. Później wyuczonymi ruchami rysuję kreski, które
posłużą mi za szkielet postaci. Czasem nie myślę o tym, co chcę
stworzyć. Po prostu rysuję podstawę, a reszta przychodzi sama. Tak
jest tez tym razem.
Rejestruję, że wznowili grę. Kilka razy piłka przeleciała obok
mnie, ale za bardzo nie zwróciłem na to uwagi. Mechanicznie
sięgnąłem do piórnika po trzy miękkie ołówki, które zawsze
noszę na takie właśnie okazje – nagły przypływ natchnienia.
Zazwyczaj w szkole wykonuję jedynie szkice, a w domu przenoszę je
na większy format i grubszy papier. Jednak tym razem za bardzo się
nakręciłem. Moja ręka jakby sama rysowała to, co narodziło się
w mojej głowie. Uwielbiam ten trans. Wszystko dookoła przestaje
istnieć, nic innego się nie liczy - tylko rysowanie.
Robię
ostatnie pociągnięcia grafitem na twarzy jednego z przyjmujących.
Za modela obrałem sobie rudzielca z drużny, w której jest Nick.
Chłopak jest libero, a w swojej roli sprawuje się niesamowicie.
Rzadko kiedy dopuszcza, aby piłka upadła na parkiet, a im
trudniejsze zagranie tym większa ekscytacja maluje się na jego
twarzy. Zaimponowała mi jego determinacja, więc postanowiłem go
narysować. Tak wyszło.
Kiedy kończę cieniować jego ubranie, orientuję się, że otaczają
mnie ludzie. Podnoszę wzrok i lekko podskakuję w miejscu. Spora
część drużyny zebrała się wokół mnie i gapią się jak
rysuję, szeptając między sobą. Niepewnie śledzę wzrokiem po ich
twarzach i czuję jakby żołądek skręcił mi się w ciasny supeł
– tym razem nie z głodu. Rysowanie, podczas gdy ktoś cię
obserwuje, jest bardzo nie komfortowe i jeszcze bardziej stresujące.
Pierwsze części szkicu zawsze wyglądają źle, a po drodze
popełnia się błędy i mam wtedy wrażenie, że od razu jestem
skreślany, określany mianem beztalencia.
- Jake, od kiedy robisz za modela? - odzywa się jeden z chłopaków.
- Zazdrościsz mi?
- Powiem ci, że sam chciałbym być tak narysowany – przyznaje z
podziwem w głosie. - Robisz na zamówienia? - zwraca się do mnie.
- Nie, nigdy nad tym nie myślałem.
- Radzę ci zacząć, sporo kasy możesz na tym zarobić – mówi
inny. Na nosie ma okulary o szkłach jak denka od słoików. Jakim
cudem on widzi piłkę?
Swoje spojrzenie przenoszę na Nicka. Patrzy na mnie tak dziwnie,
jakby był rozczulony… Dumny? Nie umiem rozczytać tej emocji,
kryjącej się w jego oczach. Zawsze bałem się nieznanego, a teraz
chcę wiedzieć o nim jak najwięcej. Czuję dziwną fascynację
wobec jego osoby. Lubię go obserwować, słuchać i po prostu być u
jego boku.
Ale nigdy do niczego nie dojdzie. Nie ma szans. On
jest normalny, a ja obrzydliwy. Gdyby się dowiedział, że… że
jestem… gejem, to pewnie zerwałby kontakt. Lizzy mi mówiła, że
to nic złego, że miłość jest miłością, ale ja nadal nie
jestem do tego przekonany. Kiedyś było inaczej, jednak potem
pojawił się Hawkins i wszystko runęło.
* * *
Śmieję się pod nosem, kiedy Ramsay skacze z rozłożonymi łapami,
aby złapać zielone piórka.
Właśnie zaczęła się trzecia część jego „rytuału”. Zjadł,
załatwił potrzebę, a teraz nadszedł czas na zabawę; później
pójdzie spać.
Słyszę dźwięk przekręcanego zamka. Unoszę wysoko brwi i
zawieszam się na chwilę, co wykorzystuje kot i gryzie sznurek od
zabawki. W salonie pojawia się mama, włosy ma związane w warkocz,
na twarzy odznacza się zmęczenie, ale mimo to uśmiecha się. Siada
na kanapie obok mnie i zakłada mi włosy za ucho. W jej oczach
dostrzegam niepewność i zmartwienie. Nie podoba mi się to.
- Jadłeś już coś? - pyta.
- Zrobiłem sobie kanapki.
- A obiad?
- Zrobiłem krupnik, chyba wyszedł – wzruszam ramionami.
- Zjadłeś? – dopytuje. Patrzy na mnie wyczekująco, zaś ja czuję
jak serce zaczyna mi przyśpieszać, a w gardle formuje się gula.
- Mamo, o co ci chodzi? - pytam niepewnie, podkulając nogi.
Zapada cisza. Patrzę na nią, a ona na mnie. Coś ją gryzie, nie
wie jak ma to ubrać w słowa i czy w ogóle podejmować temat. Ja
domyślam się najgorszego. Pewnie się dowiedziała, wie o wszystkim
i jest zawiedziona. Jeśli potwierdzę, to… To co? Zdenerwuje się,
zasmuci, będzie próbowała mi pomóc? Nie wiem, nie wiem. Chyba nie
chcę poznać odpowiedzi, za bardzo boję się tego, co mogę
usłyszeć, co może nastąpić.
Mama sięga do torebki, którą wcześniej położyła na oparciu.
Coś szeleści. Wyciąga złożoną kilka razy kartkę. Rozkłada ją
i przygląda się jej z bólem na twarzy. Kątem oka dostrzegam co na
niej jest. Serce mam w gardle, oddech przyspieszył, a rozum każe mi
uciekać.
- Zauważyłam już wcześniej, ale bałam się - przełyka ślinę.
- Bałam się z tobą o tym porozmawiać – mówi cicho. Odwraca
kartkę w moją stronę. - Masz tego pełno na ścianach, każde
gorsze od poprzedniego. Wiem, że to ty, nie jestem ślepa –
wzdycha płaczliwie. Kładzie mi rękę na głowie i wplątuje palce
we włosy. Odwracam wzrok. Jest mi wstyd za siebie. - Thomas,
kochanie, co się dzieje?
Nie odpowiadam. Kulę się w sobie, wyłączam się na wszystkie
bodźce. Pusty wzrok wbijam w swoje skarpetki. Tępo patrzę się na
dwa zupełnie różne wzory.
Ona wie.
Tylko o tym potrafię
teraz myśleć. O tym, że jestem skończony, że zawiodłem, że
jestem porażką. Dlaczego ja wszystkim muszę sprawiać problemy, a
już w szczególności jej? Powinna żyć w słodkiej nieświadomości,
cieszyć się każdym dniem i na pewno nie myśleć o sowim
pokracznym, nieszczęsnym synu.
Potwór. Kłamca. Pedał. Problem.
Żałosny...
Żałosny.
Żałosny!
- Thomas, proszę powiedz mi. Wysłucham cię, zrozumiem. Nie duś
tego w sobie.
Zaciskam wargi. Kręcę głową. Pod powiekami zebrały się łzy.
- Ktoś ci ubliża, znęca się nad tobą?
Trafia w sedno.
Staram się nie rozpłakać, nie dać po sobie niczego poznać. Ale
jak zwykle daję plamę. Jak zwykle jestem na to za słaby.
Staczam
się na samo dno. Już nikt mnie stąd nie wyciągnie.
Rozpadam się na kawałki. Są zbyt ostre by je pozbierać. Za małe,
aby z powrotem jet poskładać.
Nic już nie da się zrobić.
Łzy mam jak grochy. Nie potrafię powstrzymać szlochu wyrywającego
się z moich ust. Moje ciało trzęsie się od powstrzymywanego
wybuchu histerii.
Kojące ramiona mamy otaczają mnie całego, dają mi poczucie
bezpieczeństwa. Przytulam się do niej, jak małe zagubione dziecko.
Niemo wołam o pomoc.
Błagam, pomóżcie mi.
Ktokolwiek!
Cokolwiek!
Dłużej już nie wytrzymam.
Komentarze
Prześlij komentarz