Rozdział 4

Thomas

- Tak jak się umawialiśmy, czyli nie ostrzysz pazurów na meblach, nie strącasz przedmiotów i załatwiasz się do doniczki w przedpokoju, jasne?

Ramsay patrzy na mnie kolorowymi ślepiami. W duchu modlę się, aby cokolwiek do niego dotarło, a przynajmniej część o załatwianiu się do dziwnego kwiatka, który stoi obok wieszaka na ubrania. Zakładam plecak na plecy i wychodzę z domu. Dwa razy sprawdzam, czy na pewno dobrze zamknąłem drzwi, po czym kieruję się do szkoły. Wyciągam z kieszeni spodni telefon wraz z słuchawkami. Kiedy odblokowuję pęknięty ekran smartphone'a dostaję nagłego zastrzyku adrenaliny i zaczynam biec na przystanek autobusowy. Jeśli w dotrę na niego w dwie minuty i nie zemdleję po drodze, to będzie mój życiowy rekord.

Jakiś pies zaczyna szczekać i szarpać za smycz, kiedy obok niego przebiegam i tylko kilka centymetrów dzieli jego zęby od mojej nogi. Zataczam się i biegnę dalej. Podnoszę głowę akurat, żeby zobaczyć autobus odjeżdżający z przystanku. Wspaniale zaczął mi się piątek, nie ma co. Lepszego nie mogłem sobie wymarzyć... Najpierw otwarta rana na ręce, potem śmierdząca niespodzianka od Ramsay’a, a teraz zwiał mi autobus. Wzdycham, wydając z siebie jęk niezadowolenia. Mijam cholerny przystanek i skręcam w lewo w stronę parku, przez który szybciej dotrę do szkoły. W normalnych okolicznościach nie wybrałbym tego skrótu, ale zmusza mnie do tego fakt, że za dziesięć minut zaczynają się lekcje.

Mimo, że w uszach mam słuchawki, z których płynie słynne "ooh-wah-ah-ah-ah"*, wbrew szarpanym strunom gitary elektrycznej i najwyższym poziomie głośności, jaki potrafi z siebie wykrzesać mój złom, do mojej głowy wkradają się nieproszone myśli. Jak na złość zdają się nie mieć problemu z zagłuszeniem ciężkiego brzmienia. Myśli tych jest aż nazbyt wiele, a każda bardziej przytłaczająca i irytująca od poprzedniej, kotłują się w mojej głowie, doprowadzając do szewskiej pasji. Przelatują przez mój umysł, jakby zostały wystrzelone z procy i nim zdążę dłużej pogłówkować nad pierwszą, zaraz nadlatuje druga, za chwilę trzecia, potem czwarta i namnaża się ich tyle, że przestaję liczyć.
Myślę o mamie, o szkole, o sensie mojego istnienia, o sensie w braku sensu, o tacie, o tym że dzisiejsze niebo jest o dwa odcienie bardziej szare niż wczoraj, o Nicku Borwnie, o Hawkinsie, o moich żółtych trampkach, o wszystkim naraz.

Mama chyba jest obojętna wobec mnie, a pytania o moje samopoczucie są zadawane z czystej uprzejmości. Ciekawi mnie, czy jest mną zmęczona, czy ją obchodzę, czy w ogóle pamięta jak wyglądam? Ja chciałbym w końcu ją zobaczyć, mimo że w pamięci potrafię przywołać wygląd jej twarzy ze wszystkimi szczegółami. Chciałabym usiąść obok niej i z nią porozmawiać, wyjaśnić, przeprosić za bycie tym czymś. Chciałbym, żebym nie był jej obojętny, abym ją obchodził chociaż odrobinę. Żeby jej ostatni telefon naprawdę był szczery i z własnej nieprzymuszonej woli, żeby nie było to tylko moim urojeniem i nadzieją.

O tacie nie chcę myśleć. Samo wspomnienie sprawia, że chce mi się płakać.

W moim istnieniu nie widzę najmniejszego sensu, skoro jestem chodzącą, żywą porażką. Już dawno spisano mnie na straty.

Wyswobódź się z życia.”**

Zamknij się Draiman.
Przełączam utwór na inny, żeby znowu nie pogrążać się w samobójczych myślach, a ta piosenka temu sprzyjała.


Przychodzi kolej na Kretyna. Kompletnie nie potrafię rozgryźć tego kolesia, jakby był orzechem w łupinie ze stali. Właściwie, czy jest tu nad czym polemizować? Wczoraj sprawa wydała się jasna – zrozumiał, odpuścił, zostawił mnie w spokoju. Tak ma się rzeczywistość i tak mieć się powinna od samego początku. A jednak coś nie daje mi spokoju. Nick niby dał sobie na wstrzymanie i sytuacja w gabinecie higienistki jasno sygnalizowała, że od teraz będę miał z nim święty spokój. Ale to nie do końca tak. Bo choć moja rola w społeczeństwie jest na poziomie szmaty do wycierania podłóg, a życie towarzyskie gnije i pleśnieje, to jednak wiem coś o ludziach. Ogrom czasu, jaki spędzam na siedzeniu w ciszy i obserwowaniu wszystkiego wokół, obdarzył mnie umiejętnością rozumienia ludzi, a konkretniej ich mimiki twarzy, mowy ciała, tonu głosu. Powoli zaczynam dostrzegać szczegóły, które mówią, czy dana osoba kłamie, czy mówi prawdę, co naprawdę czuje. Wczoraj Nick Brown miał obojętny wyraz twarzy, mówił jakby był wszystkim zmęczony, a jego sylwetka była zgarbiona. Wyszedł zostawiając mnie w przekonaniu, że przestanie zwracać na mnie uwagę; nie do końca – zawahał się. Zdradziła go zaciśnięta szczęka, jakby walczył sam ze sobą, nerwowo skubał materiał białej koszulki, a wychodząc przystanął na króciutką chwilę. I właśnie to nie daje mi spokoju, jego zawahanie się. Nie chcę wiedzieć, co to dla mnie oznacza. Pragnę ciszy, żeby w końcu zostawiono mnie w spokoju.
Chris… Dzisiejsze niebo jest o dwa odcienie bardziej szare niż wczoraj. Zeszłego dnia przypominało…

Nie zdążam rozwinąć myśli, ponieważ zostaję mocno szarpnięty za ramię. Słuchawki wypadają mi z uszu, a przed oczami mam wredny, wywołujący u mnie strach i mdłości uśmiech Hawkinsa.
Serce mi staje, tracę oddech.
Ten dzień zaczął się naprawdę paskudnie.

- Ty serio jesteś beznadziejny – mówi przez śmiech.

Nie odzywam się, po prostu na niego patrzę pustym wzrokiem. Na jego twarzy czai się lekkie szaleństwo, co mnie przeraża, ale staram się mu tego nie okazać, aby nie miał tej chorej satysfakcji ze znęcania się na de mną. Skręca mnie w środku od rozmyślań nad tym, czego może ode mnie chcieć ten sadysta.

- Coś taki cichy? Nic nie powiesz i będziesz udawał, że nic nie czujesz Christopher zaciska pięść na moim swetrze i przyciąga do siebie tak, że mamy twarze na tej samej wysokości; niestety ja muszę stanąć na palcach, gdyż jestem od niego niższy o głowę. Z tej perspektywy mam idealny widok na jego obrzydliwy, ociekający pogardą i złośliwością ryj. Chce mi się rzygać, kiedy widzę jego wykrzywione usta. – Chociaż może faktycznie ty nic nie czujesz. W końcu szmaty uczuć nie mają, nie? Są do pomiatania i wycierania nimi brudnych podłóg.

- Pierdol się – warAczę przez zęby.

Hawkins puszcza miękki materiał mojego ubrania. Pcha mnie do tyłu, tak że prawie potykam się o wystający korzeń. Zanim udaje mi się złapać równowagę, jego pięść wbija się w mój brzuch, a ja z hukiem upadam na ziemię. Mija kilka sekund zanim dociera do mnie, co właśnie się stało. Na ziemię przywraca mnie ogromny ból brzucha. Mam wrażenie, że tym uderzeniem wcisnął mi w kręgosłup wszystkie narządy wewnętrzne.
Próbuję się podnieść, ale Christopher szybko reaguje i trąca moje ciało butem. Krztuszę się i zaczynam potwornie kaszleć, chcąc złapać głębszy oddech. Moje ciało zgina się w pół, żebrami ocieram o wystające korzenie i gałęzie. Stare siniaki o sobie przypominają, każdy ruch sprawia mi ból, a kiedy myślę, że to już koniec, Hawkins postanawia zaserwować mi jeszcze deser. Kuca przy mnie i chwyta w garść moje włosy, ciągnąc je do góry. Moja twarz krzywi się w jeszcze większym bólu, niż dotychczas. Unoszę się na poobdzieranych i obitych przedramionach. Prawie krzyczę, kiedy rany stykają się z nierównościami podłoża, a blondyn szarpie w tył moją głową. On mi zaraz wyrwie wszystkie włosy z głowy.
Całe moje ciało jest sztywne i pulsuje bólem. Nie chcę znów oglądać tych wszystkich obtarć, siniaków i krwiaków. Na samą myśl o tym jak oszpecone teraz musi być moje ciało, chce mi się płakać i wymiotować jednocześnie.

-Myślisz, że kim ty jesteś? - Pyta, lecz tym razem nie uśmiecha się jak szaleniec. Na jego twarzy maluje się irytacja, obrzydzenie i złość. - Jesteś tylko zwykłą kurwą, niczym więcej niż nic nieznaczącym ścierwem. Czekam tylko na chwilę, w której kompletnie się złamiesz, bo ciekawe rzeczy mogą z tego wyniknąć – kącik jego ust drga w lekkim złośliwym uśmiechu. A ja już nie potrafię ukryć swojego przerażenia.

Puszcza moje włosy, a ja bezwiednie upadam na ziemię.

- Lepiej, żebyś pojawił się w szkole – mówi i odchodzi.

Suche gałęzie łamią się i szeleszczą pod jego butami. Dźwięk ten cichnie z każdą chwilą, aż w końcu nastaje cisza.

Leżę na ziemi nie będąc w stanie się poruszyć. Całe moje ciało jest definicją bólu. Nie mogę poruszyć ani ręką, ani nogą. Potrafię jedynie leżeć i znosić torturę.
Pustym wzrokiem wpatruję się w przestrzeń, ale nie dostrzegam otaczającej mnie zieleni, nie dociera do mnie śpiew ptaków i szelest liści. Jestem jak lalka, jak kłoda – bez uczuć, bez emocji, pusty. Mam wrażenie, że pod cienką warstwą skóry znajdują się jedynie kości i nic poza tym, że we wnętrzu mam ogromną dziurę.

"Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swoją rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada – powieścią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą."***

Cytować Shakespeare’a w takim momencie…
W momencie, w którym mógłbym umrzeć.

Śmierć tutaj nie byłaby taka zła; park, zieleń, śpiew ptaków, cisza i spokój. Można powiedzieć, że to wręcz idealne miejsce, żeby się zabić. Gdybym tylko miał jak… Nie mam przy sobie nic ostrego, żadnych leków, którymi mógłbym się zaćpać, nic. Nawet nie jestem w stanie się podnieść i poszperać w plecaku, a może coś bym znalazł.

W piórniku mam cyrkiel. Nie. To i tak nic by mi nie dało. Po za tym zadźganie się cyrklem jest żałosnym pomysłem na popełnienie samobójstwa.
Ha, idealne dla mnie. Taka pokraka jak ja, nie potrzebuje widowiskowej śmierci, równie dobrze mógłbym się powiesić na sznurowadłach, albo podciąć sobie żyły i powoli się wykrwawiać.
Tyle możliwości i pomysłów na skończenie z samym sobą, a ja nadal nie mogę się poruszyć.
Leżę na zimnej ziemi; między obite i obtarte żebra wbijają mi się gałązki, pod głową mam twardy korzeń; ubrania mam przybrudzone ziemią, a ciało oszpecone.



Nick

Mija pierwsza lekcja – język francuski, na której siedzę sam w ławce. Nauczyciel zadaje do napisania kolejną rozprawkę, która dla mnie będzie katorgą. Nauka francuskiego idzie mi fatalnie. Znam podstawy i odrobinę rozszerzonego materiału i nie potrzebuję wiedzieć więcej. Tak naprawdę nie lubię tego języka, dla mnie brzmi jakoś tak dziwnie, jakby ktoś w gardle miał gwoździe i próbował czysto zaśpiewać piękną pieśń. Kompletnie nie rozumiem tej ogromnej różnicy między pisownią a wymową. Nie mam najmniejszej ochoty się go uczyć, ale szkoła do której uczęszczałem w Firplay nie dawała zbyt wielu możliwości w wyborze języka. Byłem zmuszony decydować między nieszczęsnym francuskim, hiszpańskim i włoskim; teraz pluję sobie w twarz za to, że nie wybrałem włoskiego – ponoć jest łatwiejszy.
Inaczej sprawa ma się z hiszpańskim, który wręcz ubóstwiam.

Po wyjściu z sali udaję się na na piętro do automatu z jedzeniem. Chwilę stoję przed urządzeniem i dokonuję ważnego wyboru: orzechowe czy miętowe M&M’s? Mam ochotę na orzechowe, jednak wczoraj podkradłem siostrom ciastka orzechowe, a wolę nie wystawiać swojej alergii na próbę, dlatego chcąc nie chcąc wybieram miętowe. Wzdycham smutno; naprawdę mam ochotę na orzechy.

- Weź mi batona, byle jakiego, ważne żeby miał tonę czekolady. Zaraz dam ci pieniądze.

Za moimi plecami pojawia się dziewczyna o okrągłej twarzy i ogniście rudych, falowanych włosach. Spełniam prośbę Eve i już po chwili idziemy wzdłuż korytarza, zajadając się słodyczami.

- Ktoś wczoraj mówił, że spasuje ze słodyczami – zaczynam rozmowę.

- Nie mam pojęcia, kto to. – Dziewczyna wzrusza ramionami i wgryza się w czekoladowego batona z karmelem.

- A, taka jedna Eve, powinnaś ją kojarzyć. Zrobiła wielką dramę, że jeśli dalej będzie się tak obżerała, to niedługo nie zmieści się w drzwiach, a ja biedny musiałem wysłuchać całego jej monologu.

- Nie denerwuj mnie. - Rudowłosa gromi mnie spojrzeniem, ale ja nie wyczuwał zagrożenia. Parskam śmiechem i za jednym razem zjadam połowę paczki miętowych drażetek. Cukierki chrupią w mojej buzi, a policzki mam wypełnione jak chomik.

- Trochę kultury – upomina mnie Eve, bardziej żartobliwie niż złośliwie.

- I mówi to osoba, która zaledwie dwa dni temu była cała ubabrana sosem z hamburgera.

Na tą uwagę dziewczyna wbija palce pod moje żebra.

- Gdzie z tymi łapami!

Odskakuję od rudowłosej na bezpieczną odległość i piorunuję ją spojrzeniem. Nienawidzę, kiedy ktoś mi tak robi. Mam w tym miejscu okropne łaskotki, przez co zaczynam piszczeć jak dziewczyna.

- Odbijam na prawo, brudasie– informuje Eve i zaczyna wspinać się po schodach na najwyższe piętro.

Rudowłosa jest jedną z kilku osób, z którymi dobrze się dogaduję. Ta maniaczka czekolady o twarzy całej w piegach jest mi najbliższa. Mamy wiele wspólnych tematów, oglądamy te same seriale, a nawet mamy takie same ulubione postacie, oboje miłujemy siatkówkę i co najważniejsze oboje nienawidzimy masła orzechowego. Tak, to ostatnie zdecydowanie zaważyło na losach naszej znajomości.
Staję pod ścianą przy drzwiach od sali matematycznej. Rozglądam się po korytarzu w poszukiwaniu niskiej, chudej postaci. W tłumie butów staram się odnaleźć wyróżniające się na tle innych żółte znoszone trampki. Szukam i szukam, oglądam się we wszystkie możliwe strony, ale nigdzie nie dostrzegam wiecznie rozczochranej, czarnej czupryny.

Thomas Colton trochę namieszał mi w głowie. Z początku wydawał mi się być po prostu ignoranckim, szalonym artystą, żyjącym we własnym świecie ołówków i farb o wszystkich możliwych odcieniach. Później dostrzegłem, jak chłopak reaguje, kiedy w pobliżu jest Christopher, jak stara się wszystkich od siebie oddalić, dostrzegłem wtedy jego samotność.
Ostatnie wydarzenia pokazały mi, co jest prawdziwą przyczyną takiego stanu rzeczy. Hawkins na każdym kroku oczernia bruneta, ukazując go w możliwie najgorszym świetle. Poniża, wyzywa,k opowiada okropne rzeczy, od których uszy więdną. Thomas zdaje się o tym doskonale wiedzieć, ale nic z tym nie robi, siedzi cicho starając się nie zwracać na siebie uwagi. Zupełnie jakby już dawno temu się poddał, jakby przywykł do bycia oczernianym.
Ale do czegoś takiego nie da się przyzwyczaić, chłopak musi niesamowicie cierpieć. Cierpieć w samotności.

Może i jestem trochę naiwny i często moja dobroć jest wykorzystywana, ale zawsze powtarzam sobie, że nie ważne jaki był koniec, że warto było dla tych paru dobrych chwil. I choćbym potem miał żałować, to chcę dowiedzieć się więcej o właścicielu niezwykłych, zielonych oczu.

Wybrzmiewa dzwonek. Grupa uczniów wchodzi do klasy i zajmuje swoje miejsca, chwilę później przychodzi nauczyciel.

Thomas Colton nie zjawia się na matematykę. Jak i na dwie kolejne lekcje.

Thomas


Wchodzę do szkoły kilka minut przed dzwonkiem, oznajmiającym koniec czwartej lekcji. Mam przejebane i to konkretnie.
Od razu kieruję się do łazienki. Rzucam plecak na podłogę i kopię w niego, siła uderzenia sprawiła że ląduje w kącie na drugim końcu pomieszczenia. Wczepiam palce we włosy, osuwam się po ścianie na ziemię i podciągam nogi pod klatkę piersiową. Oddycham szybko, nierówno. Chce mi się krzyczeć, płakać, kopać, gryźć, zaszyć w ciemnym kącie, umrzeć; wszystko naraz.
Moje ciało drży od powstrzymywanego płaczu, gdybym sobie na niego pozwolił, wpadłbym w histerię, nad którą nie potrafiłbym zapanować.
Oczy puste, usta zamknięte, zrujnowane wnętrze.
To co się teraz ze mną dzieje jest nie do opisania, jestem w kompletnej rozsypce. Tak jest po każdej sytuacji, w której Hawkins postanawia przejść na kolejny poziom znęcania się na de mną. Powinienem przywyknąć, przyjąć to z kamienną twarzą, jak robię to z wyzwiskami. Nie potrafię. Do tego nie da się przyzwyczaić, to jest nieludzkie, chore, pojebane. Mogę znieść wszystkie okropne wyzwiska i plotki na mój temat, spojrzenia pełne pogardy, ale to… To jest nie do zniesienia, jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem nic nie wartym popychadłem. Mam przez to wrażenie, że można ze mną zrobić dosłownie wszystko, okraść, pobić, zgwałcić, wysłać na oiom, zabić, a ja nic nie zrobię, nie pisnę ani słówka, ponieważ za bardzo się boję, jestem zbyt słaby. Po co ja w ogóle istnieję?

Rozbrzmiewa dzwonek, a na korytarzu tworzy się szum.

Wstaję z podłogi, podchodzę do plecaka i kopię go pod umywalki. Staję przy zlewie i opieram na nim trzęsące się ręce. Krzywię się, a z moich ust wyrywa się jęk. Rana na ręce znów się otworzyła, a krew przesiąka przez bandaż. Mimo bólu nie cofam dłoni, jedynie luzuję uścisk na ceramicznej powierzchni. Zwieszam głowę i staram się uspokoić, muszę unormować oddech.
Ktoś wchodzi do toalety, ale nie obchodzi mnie kto to jest. Osoba staje za mną, a ja zaciskam palce na krawędziach umywalki. Jeśli to Hawkins, to chcę umrzeć w tej chwili. Powoli podnoszę głowę i spoglądam w lustro, a w jego odbiciu widzę Nicka. Wpatrujemy się w siebie w lustrzanym odbiciu, a z naszych twarzy nie da się nic odczytać, moje emocje zdradzają trzęsące się ręce i nogi, zaś on jest jak kamień.

Nagle Brown podchodzi do mnie, delikatnie ujmuje mój podbródek i obraca moją twarz w swoją stronę. Przygląda się przybrudzonemu policzkowi, na którym pewnie utworzy się siniak i dopiero teraz mogę dostrzec emocje jakie w nim siedzą. Ma zatroskaną minę, zagryza dolną wargę, a w jego oczach czai się złość pomieszana ze smutkiem.

Obracam głowę w drugą stronę nie mogąc znieść jego spojrzenia.
Stoi zdecydowanie za blisko, czuję się niezręcznie, chcę się odsunąć, a najlepiej stąd wyjść, ale mam wrażenie, że kiedy tylko puszczę umywalkę i zrobię krok, to runę na ziemię jak kłoda. Lekko kręci mi się w głowie, przez uderzenie w brzuch mam mdłości i tylko czekam, aż żółć podejdzie mi do gardła, żebra bolą mnie przy każdym głębszym oddechu. Nie mam pojęcia jak dotrę do domu, a tym bardziej jak przetrwam w szkole jeszcze trzy lekcje.

- Christopher?

Jedno słowo. Zadaje mi pytanie używając jednego słowa, tym samym ujmując wszystko bez dodatkowych określeń. Wystarczy jedno imię.

Wstrzymuję oddech i zamykam oczy.

Odwal się. Odejdź. Nie marnuj czasu. Przestań. Odczep się. Nie zwracaj uwagi. Błagam, zostaw mnie w spokoju.

Kiwam powoli głową. Pojedyncza łza spływa po moim policzku, tylko jedna, samotna.

- Tom… Thoma-

- Odczep się ode mnie! - Przerywam mu, krzycząc.

- Nie.

Odwracam gwałtownie głowę w jego stronę i wpatruję się w niego z niedowierzaniem.
Nick stoi z rękami założonymi na piersi, a w jego brązowych oczach poplamionymi bursztynem, kryje się determinacja.

- Nie? A to dlaczego? Też chcesz się ze mnie pośmiać, zmieszać z błotem? - Pytam go, będąc całkowicie poważnym.

- Czemu miałbym cię obrażać? - Wzdycha.

- Wszyscy tak robią.

- Nie jestem wszyscy, ani każdy.

- To o co ci chodzi?

Dawno nie byłem tak zdezorientowany. Nie mam pojęcia, jakiej odpowiedzi się spodziewać, jaki ruch wykona Nick Brown.
Czuję, jak po palcach spływa mi krew. W głowie huczy mi od natłoku myśli. Czekam, czekam na jego odpowiedź.

- Taki już po prostu jestem, okej? Możesz to nazwać syndromem matki Teresy, jak sobie chcesz. Jestem zbyt miły i potulny, za co nie raz życie kopnęło mnie w dupę, ale mimo to nie potrafię nie zainteresować się osobą w potrzebie. Ty jesteś najsmutniejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałem i chodź brzmi to idiotycznie zważając, że nasze stosunki nie są najlepsze, a tak w ogóle to się nie znamy, to i tak chcę ci pomóc. Nie oczekuję niczego w zamian, po prostu chcę zobaczyć twój szczery uśmiech, bo nie widzę w tobie śmiecia i brudnej szmaty, a zagubionego chłopaka, który potrzebuje wsparcia. Jeśli teraz mnie odtrącisz, to się poddam, jednak wolałbym abyś zaufał mi choć odrobinę.

Nawet nie wiem, kiedy po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Zakrywam twarz prawym przedramieniem, żeby Nick nie mógł na to patrzeć. Nigdy przy nikim nie płakałem, zawsze robię to w samotności, w moim ciemnym pokoju, ukrywając się pod kołdrą. Dlaczego akurat on musi widzieć mnie w takim stanie? Czuję się jak żałosna kupa gówna.

Nick podchodzi do mnie, kładzie mi dłoń na ramieniu i delikatnie gładzi je kciukiem. Ten drobny gest wystarcza, abym całkowicie się rozkleił, a z moich ust wyrwało się ciche łkanie. Od bardzo dawna nie czułem ciepła drugiej osoby i choć jest to tylko jego dłoń, to mam wrażenie, jakby się żarzyła, a jej gorąco trafiło prosto do mojego skamieniałego serca. Nie mam pojęcia, jak nazwać to uczucie. Jest mi tak odległe i nieznane, że nie potrafię określić, czy jest ono przyjemnie, czy przerażające. Po chwili wahania się, postanawiam korzystać z tej krótkiej chwili i zapoznać się z
nowym doznaniem. Ciepło drugiej osoby, chodź tak niewielkie, jest naprawdę przyjemne. Rozpala malutką iskierkę wewnątrz mnie, dzięki czemu czuję się jakby odrobinkę lepiej. Ale tylko odrobinkę.
Wcześniejsze słowa Nicka trafiają do mnie i czuję lekki strach, ponieważ nie wiem co o tym myśleć. Po prostu chcę zobaczyć twój szczery uśmiech, bo nie widzę w tobie śmiecia i brudnej szmaty, a zagubionego chłopaka, który potrzebuje wsparcia; nikt nigdy mi czegoś podobnego nie powiedział. Przez niego mam mętlik w głowie, bo przecież mi nie da się pomóc, jestem uosobieniem zniszczenia i porażki, jakim sposobem on zamierza zamienić to w coś użytecznego, w coś na co ludzie nie będą patrzyli z obrzydzeniem? To nie wykonalne, nie uda mu się. Zawiodę go. Nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę dopuścić do siebie Nicka Browna.

- Krwawisz – Nick przerywa ciszę.

Odsuwam rękę od zapłakanej twarzy i spoglądam na zakrwawiony bandaż; nie wygląda to najlepiej. Bez słowa odsuwam się od chłopaka i schylam się po plecak, z którego wyjmuję awaryjny bandaż – miałem dziwne przeczucie, że może mi się przydać.

- Pomogę ci.

Spoglądam na niego nieufnie. Po chwili wahania i wpatrywaniu się w jego bijące determinacją oczy, postanawiam dać mu sobie pomóc. Ten jeden raz.
Szatyn delikatnie ujmuje moją dłoń i odwija zabarwiony na czerwono opatrunek, a ja mu się nie wyrywam. Jego ciepły dotyk na mojej zawsze zimnej skórze daje mi lekkie ukojenie.
Na twarzy Nicka pojawia się grymas, kiedy dostrzega stan wnętrza mojej dłoni. Odkręca wodę w kranie i powoli podstawia moją rękę pod strumień. Krzywię się, gdy krople cieczy napotykają ranę. Dłoń mi drętwieje i zaczyna lekko się trząść. Chcę ją cofnąć, ale chłopak mi na to nie pozwala, wzmacniając uścisk na moim nadgarstku – nie sprawia mi bólu, próbuje dać mi tym znać, żebym nie próbował wyszarpać dłoni.
Zakręca wodę i osusza moją rękę ręcznikiem papierowym. Prosi abym podał mu czysty bandaż, a ja mu go oddaję. Jego zwinne, długie palce bezproblemowo radzą sobie z zawiązaniem opatrunku. Robi to zdecydowanie sprawniej i profesjonalniej ode mnie. W sumie nie ma się co dziwić, on używa do tego obu rąk.

- Dzięki – dukam po nosem.

Nagle do łazienki wchodzi jakiś chłopak i nie zwracając na nas większej uwagi, znika w jednej z kabin.

- Dasz radę iść? - Szepcze Nick. - Nie wyglądasz najlepiej.

- Chyba. Nie wiem. - Przełykam ślinę

Powoli wychodzimy z toalety i kierujemy się wzdłuż korytarza. Brown idzie blisko mnie, jakby przygotowany, aby złapać mnie, gdybym upadał. To dla mnie zupełnie coś nowego, obcego. Nie wiem, jak mam się zachować, co o tym sądzić.

- Jaką masz teraz lekcję? Odprowadzę Cię – pyta spoglądając na mnie.

- Włoski w ósemce – odpowiadam.

- Potem mamy razem biologię, masz później jakieś lekcje?

Stajemy przy sali, w której zaraz będę miał lekcję.

- Tak, fizykę.

- Hudson nie ma od trzeciej lekcji, więc twoja grupa jest zwolniona – informuje mnie z lekkim uśmiechem.

- Och – wyrywa mi się. Szkoda, chciałem go o coś zapytać.

Dzwoni dzwonek, oznajmiający koniec przerwy na lunch.

Już od dłuższej chwili wpatruję się w swoje trampki. Jakoś nie potrafię na niego spojrzeć. Cała ta sytuacja jest pochrzaniona.

- Do zobaczenia na biologii – mówi Nick i odchodzi.

Ja jedynie kiwam lekko głową, czego pewnie nie zauważa.

Z głową w chmurach wchodzę do sali i zajmuję swoje miejsce. Ciągle do mnie nie dociera, co właściwie się dzieje, jak to się stało, że pozwoliłem mu się dotknąć.
To nie powinno mieć miejsca. Powinienem był go odepchnąć i jak najszybciej wyjść z toalety. A ja stałem jak kołek i myślałem o cieple jego dłoni.
Jestem skończonym idiotą.

- Thomasie, co ci się stało? - Z zamyślenia wyrywa mnie zmartwiony głos nauczycielki.

- Nic poważnego, nie musi się pani przejmować.

- Jesteś pewny? - Dopytuje nieprzekonana.

- Tak.

- Skoro tak twierdzisz… Apri i tuoi libri alla pagina trentatreesima.

Po klasie roznosi się szelest przewracanych kartek.

Do końca lekcji rozmyślam o beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazłem.

* * *

- Na poniedziałek opracujcie rekombinację genetyczną od deski do deki. Forma dowolna; prezentacja, notatki, czy co wam tam jeszcze przyjdzie do głowy. Macie to opracować w dwie osoby, jest was parzyście, więc na pewno każdy będzie miał partnera do współpracy.

Kurwa.

Nauczycielka jeszcze coś mówi, ale jej nie słucham, myślę tylko o tym, że mamy wykonać projekt w dwie osoby, a jakby nie patrzeć nikt z tu obecnych nie chciałby mnie tknąć choćby patykiem.

Rozbrzmiewa dzwonek i wtedy odzywa się do mnie Nick. Całą lekcję milczeliśmy i nie uraczyliśmy i się ani jednym spojrzeniem.

- Chcesz to opracować ze mną? - Pyta.

Zastygam na chwilę w zdziwieniu. Co proszę?

- Mogę zrobić to sam, a potem ciebie dopisać…

- Nie. Pytam, czy zrobimy to we dwoje.

Waham się przez chwilę, ale potem dochodzę do wniosku, że nikt poza nim nie będzie chciał ze mną zrobić tego projektu. Zgadzam się cichym „Okej”.

Nick proponuje, że odprowadzi mnie na przystanek, w odpowiedzi wzruszam ramionami. Po drodze wymieniamy się numerami telefonów i chłopak podaje mi swój adres. Umawiamy się, że przyjdę do niego w sobotę, żeby uporać się z zadaniem na biologię. Nie chcę zapraszać go do siebie, wstydzę się swojego bezdusznego mieszkania. Wygląda jakby nikt w nim nie mieszkał i atmosfera jest przytłaczająca. Poza tym nie chcę wpuszczać go do swojego pokoju. Nawet nie chodzi mi o bajzel, którego nie chce mi się sprzątać, a o to że jest on moją twierdzą, ostoją. Tylko w nim mogę być wolnym artystą, tylko z nim mogę płakać, krzyczeć i z frustracji rzucać poduszkami. Gdyby tam wszedł, poczułbym, że tracę swoje jedyne bezpieczne miejsce.

Brown razem ze mną czeka na przyjazd autobusu. Atmosfera między nami jest napięta, nie odzywamy się do siebie, nawet na siebie nie spoglądamy. Cały czas myślę o tym co stało się w toalecie. To było… Miłe. Ale ja na to nie zasługuję. Jestem zwykłym śmieciem.


______

* Mowa o utworze "Down With The Sickness" zespołu Disturbed.

**Cytat z utworu "Inside the Fire" zespołu Disturbed.

***Cytat z dramatu Williama Shakespeare'a "Makbet".


Komentarze