Thomas
-
Tak jak się umawialiśmy, czyli nie ostrzysz pazurów na meblach,
nie strącasz przedmiotów i załatwiasz się do doniczki w
przedpokoju, jasne?
Ramsay
patrzy na mnie kolorowymi ślepiami. W duchu modlę się, aby
cokolwiek do niego dotarło, a przynajmniej część o załatwianiu
się do dziwnego kwiatka, który stoi obok wieszaka na ubrania.
Zakładam plecak na plecy i wychodzę z domu. Dwa razy sprawdzam, czy
na pewno dobrze zamknąłem drzwi, po czym kieruję się do szkoły.
Wyciągam z kieszeni spodni telefon wraz z słuchawkami. Kiedy
odblokowuję pęknięty ekran smartphone'a dostaję nagłego
zastrzyku adrenaliny i zaczynam biec na przystanek autobusowy. Jeśli
w dotrę na niego w dwie minuty i nie zemdleję po drodze, to będzie
mój życiowy rekord.
Jakiś
pies zaczyna szczekać i szarpać za smycz, kiedy obok niego
przebiegam i tylko kilka centymetrów dzieli jego zęby od mojej
nogi. Zataczam się i biegnę dalej. Podnoszę głowę akurat, żeby
zobaczyć autobus odjeżdżający z przystanku. Wspaniale zaczął mi
się piątek, nie ma co. Lepszego nie mogłem sobie wymarzyć...
Najpierw otwarta rana na ręce, potem śmierdząca niespodzianka od
Ramsay’a, a teraz zwiał mi autobus. Wzdycham, wydając z siebie
jęk niezadowolenia. Mijam cholerny przystanek i skręcam w lewo w
stronę parku, przez który szybciej dotrę do szkoły. W normalnych
okolicznościach nie wybrałbym tego skrótu, ale zmusza mnie do tego
fakt, że za dziesięć minut zaczynają się lekcje.
Mimo,
że w uszach mam słuchawki, z których płynie słynne
"ooh-wah-ah-ah-ah"*, wbrew szarpanym strunom gitary
elektrycznej i najwyższym poziomie głośności, jaki potrafi z
siebie wykrzesać mój złom, do mojej głowy wkradają się
nieproszone myśli. Jak na złość zdają się nie mieć problemu z
zagłuszeniem ciężkiego brzmienia. Myśli tych jest aż nazbyt
wiele, a każda bardziej przytłaczająca i irytująca od
poprzedniej, kotłują się w mojej głowie, doprowadzając do
szewskiej pasji. Przelatują przez mój umysł, jakby zostały
wystrzelone z procy i nim zdążę dłużej pogłówkować nad
pierwszą, zaraz nadlatuje druga, za chwilę trzecia, potem czwarta i
namnaża się ich tyle, że przestaję liczyć.
Myślę
o mamie, o szkole, o sensie mojego istnienia, o sensie w braku sensu,
o tacie, o tym że dzisiejsze niebo jest o dwa odcienie bardziej
szare niż wczoraj, o Nicku Borwnie, o Hawkinsie, o moich żółtych
trampkach, o wszystkim naraz.
Mama
chyba jest obojętna wobec mnie, a pytania o moje samopoczucie są
zadawane z czystej uprzejmości. Ciekawi mnie, czy jest mną
zmęczona, czy ją obchodzę, czy w ogóle pamięta jak wyglądam? Ja
chciałbym w końcu ją zobaczyć, mimo że w pamięci potrafię
przywołać wygląd jej twarzy ze wszystkimi szczegółami.
Chciałabym usiąść obok niej i z nią porozmawiać, wyjaśnić,
przeprosić za bycie tym
czymś.
Chciałbym, żebym nie był jej obojętny, abym ją obchodził
chociaż odrobinę. Żeby jej ostatni telefon naprawdę był szczery
i z własnej nieprzymuszonej woli, żeby nie było to tylko moim
urojeniem i nadzieją.
O
tacie nie chcę myśleć. Samo wspomnienie sprawia, że chce mi się
płakać.
W
moim istnieniu nie widzę najmniejszego sensu, skoro jestem chodzącą,
żywą porażką. Już dawno spisano mnie na straty.
„Wyswobódź
się z życia.”**
Zamknij
się Draiman.
Przełączam
utwór na inny, żeby znowu nie pogrążać się w samobójczych
myślach, a ta piosenka temu sprzyjała.
Przychodzi
kolej na Kretyna. Kompletnie nie potrafię rozgryźć tego kolesia,
jakby był orzechem w łupinie ze stali. Właściwie, czy jest tu nad
czym polemizować?
Wczoraj
sprawa wydała się jasna – zrozumiał, odpuścił, zostawił mnie
w spokoju. Tak ma się rzeczywistość i tak mieć się powinna od
samego początku. A jednak coś nie daje mi spokoju. Nick niby dał
sobie na wstrzymanie i sytuacja w gabinecie higienistki jasno
sygnalizowała, że od teraz będę miał z nim święty spokój. Ale
to nie do końca tak. Bo choć moja rola w społeczeństwie jest na
poziomie szmaty do wycierania podłóg, a życie towarzyskie gnije i
pleśnieje, to jednak wiem coś o ludziach. Ogrom czasu, jaki spędzam
na siedzeniu w ciszy i obserwowaniu wszystkiego wokół, obdarzył
mnie umiejętnością rozumienia ludzi, a konkretniej ich mimiki
twarzy, mowy ciała, tonu głosu. Powoli zaczynam dostrzegać
szczegóły, które mówią, czy dana osoba kłamie, czy mówi
prawdę, co naprawdę czuje. Wczoraj Nick Brown miał obojętny wyraz
twarzy, mówił jakby był wszystkim zmęczony, a jego sylwetka była
zgarbiona. Wyszedł zostawiając mnie w przekonaniu, że przestanie
zwracać na mnie uwagę; nie do końca – zawahał się. Zdradziła
go zaciśnięta szczęka, jakby walczył sam ze sobą, nerwowo skubał
materiał białej koszulki, a wychodząc przystanął na króciutką
chwilę. I właśnie to nie daje mi spokoju, jego zawahanie się.
Nie chcę wiedzieć, co to dla mnie oznacza. Pragnę ciszy, żeby w
końcu zostawiono mnie w spokoju.
Chris…
Dzisiejsze niebo jest o dwa odcienie bardziej szare niż wczoraj.
Zeszłego dnia przypominało…
Nie
zdążam rozwinąć myśli, ponieważ zostaję mocno szarpnięty za
ramię. Słuchawki wypadają mi z uszu, a przed oczami mam wredny,
wywołujący u mnie strach i mdłości uśmiech Hawkinsa.
Serce
mi staje, tracę oddech.
Ten
dzień zaczął się naprawdę paskudnie.
-
Ty serio jesteś beznadziejny – mówi przez śmiech.
Nie
odzywam się, po prostu na niego patrzę pustym wzrokiem. Na jego
twarzy czai się lekkie szaleństwo, co mnie przeraża, ale staram
się mu tego nie okazać, aby nie miał tej chorej satysfakcji ze
znęcania się na de mną. Skręca mnie w środku od rozmyślań nad
tym, czego może ode mnie chcieć ten sadysta.
-
Coś taki cichy? Nic nie powiesz i będziesz udawał, że nic nie
czujesz Christopher zaciska pięść na moim swetrze i przyciąga do
siebie tak, że mamy twarze na tej samej wysokości; niestety ja
muszę stanąć na palcach, gdyż jestem od niego niższy o głowę.
Z tej perspektywy mam idealny widok na jego obrzydliwy, ociekający
pogardą i złośliwością ryj. Chce mi się rzygać, kiedy widzę
jego wykrzywione usta. – Chociaż może faktycznie ty nic nie
czujesz. W końcu szmaty uczuć nie mają, nie? Są do pomiatania i
wycierania nimi brudnych podłóg.
-
Pierdol się – warAczę przez zęby.
Hawkins
puszcza miękki materiał mojego ubrania. Pcha mnie do tyłu, tak że
prawie potykam się o wystający korzeń. Zanim udaje mi się złapać
równowagę, jego pięść wbija się w mój brzuch, a ja z hukiem
upadam na ziemię. Mija kilka sekund zanim dociera do mnie, co
właśnie się stało. Na ziemię przywraca mnie ogromny ból
brzucha. Mam wrażenie, że tym uderzeniem wcisnął mi w kręgosłup
wszystkie narządy wewnętrzne.
Próbuję
się podnieść, ale Christopher szybko reaguje i trąca moje ciało
butem. Krztuszę się i zaczynam potwornie kaszleć, chcąc złapać
głębszy oddech. Moje ciało zgina się w pół, żebrami ocieram o
wystające korzenie i gałęzie. Stare siniaki o sobie przypominają,
każdy ruch sprawia mi ból, a kiedy myślę, że to już koniec,
Hawkins postanawia zaserwować mi jeszcze deser. Kuca przy mnie i
chwyta w garść moje włosy, ciągnąc je do góry. Moja twarz
krzywi się w jeszcze większym bólu, niż dotychczas. Unoszę się
na poobdzieranych i obitych przedramionach. Prawie krzyczę, kiedy
rany stykają się z nierównościami podłoża, a blondyn szarpie w
tył moją głową. On mi zaraz wyrwie wszystkie włosy z głowy.
Całe
moje ciało jest sztywne i pulsuje bólem. Nie chcę znów oglądać
tych wszystkich obtarć, siniaków i krwiaków. Na samą myśl o tym
jak oszpecone teraz musi być moje ciało, chce mi się płakać i
wymiotować jednocześnie.
-Myślisz,
że kim ty jesteś? - Pyta, lecz tym razem nie uśmiecha się jak
szaleniec. Na jego twarzy maluje się irytacja, obrzydzenie i złość.
- Jesteś tylko zwykłą kurwą, niczym więcej niż nic nieznaczącym
ścierwem. Czekam tylko na chwilę, w której kompletnie się
złamiesz, bo ciekawe rzeczy mogą z tego wyniknąć – kącik jego
ust drga w lekkim złośliwym uśmiechu. A ja już nie potrafię
ukryć swojego przerażenia.
Puszcza
moje włosy, a ja bezwiednie upadam na ziemię.
-
Lepiej, żebyś pojawił się w szkole – mówi i odchodzi.
Suche
gałęzie łamią się i szeleszczą pod jego butami. Dźwięk ten
cichnie z każdą chwilą, aż w końcu nastaje cisza.
Leżę
na ziemi nie będąc w stanie się poruszyć. Całe moje ciało jest
definicją bólu. Nie mogę poruszyć ani ręką, ani nogą. Potrafię
jedynie leżeć i znosić torturę.
Pustym
wzrokiem wpatruję się w przestrzeń, ale nie dostrzegam otaczającej
mnie zieleni, nie dociera do mnie śpiew ptaków i szelest liści.
Jestem jak lalka, jak kłoda – bez uczuć, bez emocji, pusty. Mam
wrażenie, że pod cienką warstwą skóry znajdują się jedynie
kości i nic poza tym, że we wnętrzu mam ogromną dziurę.
"Życie
jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym
aktorem, który swoją rolę
Przez
parę godzin wygrawszy na scenie
W
nicość przepada – powieścią idioty,
Głośną,
wrzaskliwą, a nic nie znaczącą."***
Cytować
Shakespeare’a w takim momencie…
W
momencie, w którym mógłbym umrzeć.
Śmierć
tutaj nie byłaby taka zła; park, zieleń, śpiew ptaków, cisza i
spokój. Można powiedzieć, że to wręcz idealne miejsce, żeby się
zabić. Gdybym tylko miał jak… Nie mam przy sobie nic ostrego,
żadnych leków, którymi mógłbym się zaćpać, nic. Nawet nie
jestem w stanie się podnieść i poszperać w plecaku, a może coś
bym znalazł.
W
piórniku mam cyrkiel. Nie. To i tak nic by mi nie dało. Po za tym
zadźganie się cyrklem jest żałosnym pomysłem na popełnienie
samobójstwa.
Ha,
idealne dla mnie. Taka pokraka jak ja, nie potrzebuje widowiskowej
śmierci, równie dobrze mógłbym się powiesić na sznurowadłach,
albo podciąć sobie żyły i powoli się wykrwawiać.
Tyle
możliwości i pomysłów na skończenie z samym sobą, a ja nadal
nie mogę się poruszyć.
Leżę
na zimnej ziemi; między obite i obtarte żebra wbijają mi się
gałązki, pod głową mam twardy korzeń; ubrania mam przybrudzone
ziemią, a ciało oszpecone.
Nick
Mija
pierwsza lekcja – język francuski, na której siedzę sam w ławce.
Nauczyciel zadaje do napisania kolejną rozprawkę, która dla mnie
będzie katorgą. Nauka francuskiego idzie mi fatalnie. Znam podstawy
i odrobinę rozszerzonego materiału i nie potrzebuję wiedzieć
więcej. Tak naprawdę nie lubię tego języka, dla mnie brzmi jakoś
tak dziwnie, jakby ktoś w gardle miał gwoździe i próbował czysto
zaśpiewać piękną pieśń. Kompletnie nie rozumiem tej ogromnej
różnicy między pisownią a wymową. Nie mam najmniejszej ochoty
się go uczyć, ale szkoła do której uczęszczałem w Firplay nie
dawała zbyt wielu możliwości w wyborze języka. Byłem zmuszony
decydować między nieszczęsnym francuskim, hiszpańskim i włoskim;
teraz pluję sobie w twarz za to, że nie wybrałem włoskiego –
ponoć jest łatwiejszy.
Inaczej
sprawa ma się z hiszpańskim, który wręcz ubóstwiam.
Po
wyjściu z sali udaję się na na piętro do automatu z jedzeniem.
Chwilę stoję przed urządzeniem i dokonuję ważnego wyboru:
orzechowe czy miętowe M&M’s? Mam ochotę na orzechowe, jednak
wczoraj podkradłem siostrom ciastka orzechowe, a wolę nie wystawiać
swojej alergii na próbę, dlatego chcąc nie chcąc wybieram
miętowe. Wzdycham smutno; naprawdę mam ochotę na orzechy.
-
Weź mi batona, byle jakiego, ważne żeby miał tonę czekolady.
Zaraz dam ci pieniądze.
Za
moimi plecami pojawia się dziewczyna o okrągłej twarzy i ogniście
rudych, falowanych włosach. Spełniam prośbę Eve i już po chwili
idziemy wzdłuż korytarza, zajadając się słodyczami.
-
Ktoś wczoraj mówił, że spasuje ze słodyczami – zaczynam
rozmowę.
-
Nie mam pojęcia, kto to. – Dziewczyna wzrusza ramionami i wgryza
się w czekoladowego batona z karmelem.
-
A, taka jedna Eve, powinnaś ją kojarzyć. Zrobiła wielką dramę,
że jeśli dalej będzie się tak obżerała, to niedługo nie
zmieści się w drzwiach, a ja biedny musiałem wysłuchać całego
jej monologu.
-
Nie denerwuj mnie. - Rudowłosa gromi mnie spojrzeniem, ale ja nie
wyczuwał zagrożenia. Parskam śmiechem i za jednym razem zjadam
połowę paczki miętowych drażetek. Cukierki chrupią w mojej buzi,
a policzki mam wypełnione jak chomik.
-
Trochę kultury – upomina mnie Eve, bardziej żartobliwie niż
złośliwie.
-
I mówi to osoba, która zaledwie dwa dni temu była cała ubabrana
sosem z hamburgera.
Na
tą uwagę dziewczyna wbija palce pod moje żebra.
-
Gdzie z tymi łapami!
Odskakuję
od rudowłosej na bezpieczną odległość i piorunuję ją
spojrzeniem. Nienawidzę, kiedy ktoś mi tak robi. Mam w tym miejscu
okropne łaskotki, przez co zaczynam piszczeć jak dziewczyna.
-
Odbijam na prawo, brudasie– informuje Eve i zaczyna wspinać się
po schodach na najwyższe piętro.
Rudowłosa
jest jedną z kilku osób, z którymi dobrze się dogaduję. Ta
maniaczka czekolady o twarzy całej w piegach jest mi najbliższa.
Mamy wiele wspólnych tematów, oglądamy te same seriale, a nawet
mamy takie same ulubione postacie, oboje miłujemy siatkówkę i co
najważniejsze oboje nienawidzimy masła orzechowego. Tak, to
ostatnie zdecydowanie zaważyło na losach naszej znajomości.
Staję
pod ścianą przy drzwiach od sali matematycznej. Rozglądam się po
korytarzu w poszukiwaniu niskiej, chudej postaci. W tłumie butów
staram się odnaleźć wyróżniające się na tle innych żółte
znoszone trampki. Szukam i szukam, oglądam się we wszystkie możliwe
strony, ale nigdzie nie dostrzegam wiecznie rozczochranej, czarnej
czupryny.
Thomas
Colton trochę namieszał mi w głowie. Z początku wydawał mi się
być po prostu ignoranckim, szalonym artystą, żyjącym we własnym
świecie ołówków i farb o wszystkich możliwych odcieniach.
Później dostrzegłem, jak chłopak reaguje, kiedy w pobliżu jest
Christopher, jak stara się wszystkich od siebie oddalić,
dostrzegłem wtedy jego samotność.
Ostatnie wydarzenia pokazały mi, co jest prawdziwą przyczyną takiego stanu rzeczy. Hawkins na każdym kroku oczernia bruneta, ukazując go w możliwie najgorszym świetle. Poniża, wyzywa,k opowiada okropne rzeczy, od których uszy więdną. Thomas zdaje się o tym doskonale wiedzieć, ale nic z tym nie robi, siedzi cicho starając się nie zwracać na siebie uwagi. Zupełnie jakby już dawno temu się poddał, jakby przywykł do bycia oczernianym.
Ostatnie wydarzenia pokazały mi, co jest prawdziwą przyczyną takiego stanu rzeczy. Hawkins na każdym kroku oczernia bruneta, ukazując go w możliwie najgorszym świetle. Poniża, wyzywa,k opowiada okropne rzeczy, od których uszy więdną. Thomas zdaje się o tym doskonale wiedzieć, ale nic z tym nie robi, siedzi cicho starając się nie zwracać na siebie uwagi. Zupełnie jakby już dawno temu się poddał, jakby przywykł do bycia oczernianym.
Ale
do czegoś takiego nie da się przyzwyczaić, chłopak musi
niesamowicie cierpieć. Cierpieć w samotności.
Może
i jestem trochę naiwny i często moja dobroć jest wykorzystywana,
ale zawsze powtarzam sobie, że nie ważne jaki był koniec, że
warto było dla tych paru dobrych chwil. I choćbym potem miał
żałować, to chcę dowiedzieć się więcej o właścicielu
niezwykłych, zielonych oczu.
Wybrzmiewa
dzwonek. Grupa uczniów wchodzi do klasy i zajmuje swoje miejsca,
chwilę później przychodzi nauczyciel.
Thomas
Colton nie zjawia się na matematykę. Jak i na dwie kolejne lekcje.
Thomas
Wchodzę
do szkoły kilka minut przed dzwonkiem, oznajmiającym koniec
czwartej lekcji. Mam przejebane i to konkretnie.
Od
razu kieruję się do łazienki. Rzucam plecak na podłogę i kopię
w niego, siła uderzenia sprawiła że ląduje w kącie na drugim
końcu pomieszczenia. Wczepiam palce we włosy, osuwam się po
ścianie na ziemię i podciągam nogi pod klatkę piersiową.
Oddycham szybko, nierówno. Chce mi się krzyczeć, płakać, kopać,
gryźć, zaszyć w ciemnym kącie, umrzeć; wszystko naraz.
Moje
ciało drży od powstrzymywanego płaczu, gdybym sobie na niego
pozwolił, wpadłbym w histerię, nad którą nie potrafiłbym
zapanować.
Oczy
puste, usta zamknięte, zrujnowane wnętrze.
To
co się teraz ze mną dzieje jest nie do opisania, jestem w
kompletnej rozsypce. Tak jest po każdej sytuacji, w której Hawkins
postanawia przejść na kolejny poziom znęcania się na de mną.
Powinienem przywyknąć, przyjąć to z kamienną twarzą, jak robię
to z wyzwiskami. Nie potrafię. Do tego nie da się przyzwyczaić, to
jest nieludzkie, chore, pojebane. Mogę znieść wszystkie okropne
wyzwiska i plotki na mój temat, spojrzenia pełne pogardy, ale to…
To jest nie do zniesienia, jeszcze bardziej utwierdza mnie w
przekonaniu, że jestem nic nie wartym popychadłem. Mam przez to
wrażenie, że można ze mną zrobić dosłownie wszystko, okraść,
pobić, zgwałcić, wysłać na oiom, zabić, a ja nic nie zrobię,
nie pisnę ani słówka, ponieważ za bardzo się boję, jestem zbyt
słaby. Po co ja w ogóle istnieję?
Rozbrzmiewa
dzwonek, a na korytarzu tworzy się szum.
Wstaję
z podłogi, podchodzę do plecaka i kopię go pod umywalki. Staję
przy zlewie i opieram na nim trzęsące się ręce. Krzywię się, a
z moich ust wyrywa się jęk. Rana na ręce znów się otworzyła, a
krew przesiąka przez bandaż. Mimo bólu nie cofam dłoni, jedynie
luzuję uścisk na ceramicznej powierzchni. Zwieszam głowę i staram
się uspokoić, muszę unormować oddech.
Ktoś
wchodzi do toalety, ale nie obchodzi mnie kto to jest. Osoba staje za
mną, a ja zaciskam palce na krawędziach umywalki. Jeśli to
Hawkins, to chcę umrzeć w tej chwili. Powoli podnoszę głowę i
spoglądam w lustro, a w jego odbiciu widzę Nicka. Wpatrujemy się w
siebie w lustrzanym odbiciu, a z naszych twarzy nie da się nic
odczytać, moje emocje zdradzają trzęsące się ręce i nogi, zaś
on jest jak kamień.
Nagle
Brown podchodzi do mnie, delikatnie ujmuje mój podbródek i obraca
moją twarz w swoją stronę. Przygląda się przybrudzonemu
policzkowi, na którym pewnie utworzy się siniak i dopiero teraz
mogę dostrzec emocje jakie w nim siedzą. Ma zatroskaną minę,
zagryza dolną wargę, a w jego oczach czai się złość pomieszana
ze smutkiem.
Obracam
głowę w drugą stronę nie mogąc znieść jego spojrzenia.
Stoi
zdecydowanie za blisko, czuję się niezręcznie, chcę się odsunąć,
a najlepiej stąd wyjść, ale mam wrażenie, że kiedy tylko puszczę
umywalkę i zrobię krok, to runę na ziemię jak kłoda. Lekko kręci
mi się w głowie, przez uderzenie w brzuch mam mdłości i tylko
czekam, aż żółć podejdzie mi do gardła, żebra bolą mnie przy
każdym głębszym oddechu. Nie mam pojęcia jak dotrę do domu, a
tym bardziej jak przetrwam w szkole jeszcze trzy lekcje.
-
Christopher?
Jedno
słowo. Zadaje mi pytanie używając jednego słowa, tym samym
ujmując wszystko bez dodatkowych określeń. Wystarczy jedno imię.
Wstrzymuję
oddech i zamykam oczy.
Odwal
się. Odejdź. Nie marnuj czasu. Przestań. Odczep się. Nie zwracaj
uwagi. Błagam, zostaw mnie w spokoju.
Kiwam
powoli głową. Pojedyncza łza spływa po moim policzku, tylko
jedna, samotna.
-
Tom… Thoma-
-
Odczep się ode mnie! - Przerywam mu, krzycząc.
-
Nie.
Odwracam
gwałtownie głowę w jego stronę i wpatruję się w niego z
niedowierzaniem.
Nick
stoi z rękami założonymi na piersi, a w jego brązowych oczach
poplamionymi bursztynem, kryje się determinacja.
-
Nie? A to dlaczego? Też chcesz się ze mnie pośmiać, zmieszać z
błotem? - Pytam go, będąc całkowicie poważnym.
-
Czemu miałbym cię obrażać? - Wzdycha.
-
Wszyscy tak robią.
-
Nie jestem wszyscy, ani każdy.
-
To o co ci chodzi?
Dawno
nie byłem tak zdezorientowany. Nie mam pojęcia, jakiej odpowiedzi
się spodziewać, jaki ruch wykona Nick Brown.
Czuję, jak po palcach spływa mi krew. W głowie huczy mi od natłoku myśli. Czekam, czekam na jego odpowiedź.
Czuję, jak po palcach spływa mi krew. W głowie huczy mi od natłoku myśli. Czekam, czekam na jego odpowiedź.
-
Taki już po prostu jestem, okej? Możesz to nazwać syndromem matki
Teresy, jak sobie chcesz. Jestem zbyt miły i potulny, za co nie raz
życie kopnęło mnie w dupę, ale mimo to nie potrafię nie
zainteresować się osobą w potrzebie. Ty jesteś najsmutniejszą
osobą jaką kiedykolwiek spotkałem i chodź brzmi to idiotycznie
zważając, że nasze stosunki nie są najlepsze, a tak w ogóle to
się nie znamy, to i tak chcę ci pomóc. Nie oczekuję niczego w
zamian, po prostu chcę zobaczyć twój szczery uśmiech, bo nie
widzę w tobie śmiecia i brudnej szmaty, a zagubionego chłopaka,
który potrzebuje wsparcia. Jeśli teraz mnie odtrącisz, to się
poddam, jednak wolałbym abyś zaufał mi choć odrobinę.
Nawet
nie wiem, kiedy po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
Zakrywam twarz prawym przedramieniem, żeby Nick nie mógł na to
patrzeć. Nigdy przy nikim nie płakałem, zawsze robię to w
samotności, w moim ciemnym pokoju, ukrywając się pod kołdrą.
Dlaczego akurat on musi widzieć mnie w takim stanie? Czuję się jak
żałosna kupa gówna.
Nick
podchodzi do mnie, kładzie mi dłoń na ramieniu i delikatnie gładzi
je kciukiem. Ten drobny gest wystarcza, abym całkowicie się
rozkleił, a z moich ust wyrwało się ciche łkanie. Od bardzo dawna
nie czułem ciepła drugiej osoby i choć jest to tylko jego dłoń,
to mam wrażenie, jakby się żarzyła, a jej gorąco trafiło prosto
do mojego skamieniałego serca. Nie mam pojęcia, jak nazwać to
uczucie. Jest mi tak odległe i nieznane, że nie potrafię określić,
czy jest ono przyjemnie, czy przerażające. Po chwili wahania się,
postanawiam korzystać z tej krótkiej chwili i zapoznać się z
nowym
doznaniem. Ciepło drugiej osoby, chodź tak niewielkie, jest
naprawdę przyjemne. Rozpala malutką iskierkę wewnątrz mnie,
dzięki czemu czuję się jakby odrobinkę lepiej. Ale tylko
odrobinkę.
Wcześniejsze
słowa Nicka trafiają do mnie i czuję lekki strach, ponieważ nie
wiem co o tym myśleć. Po
prostu chcę zobaczyć twój szczery uśmiech, bo nie widzę w tobie
śmiecia i brudnej szmaty, a zagubionego chłopaka, który potrzebuje
wsparcia; nikt
nigdy mi czegoś podobnego nie powiedział. Przez niego mam mętlik w
głowie, bo przecież mi nie da się pomóc, jestem uosobieniem
zniszczenia i porażki, jakim sposobem on zamierza zamienić to
w coś użytecznego, w coś na co ludzie nie będą patrzyli z
obrzydzeniem? To nie wykonalne, nie uda mu się. Zawiodę go. Nie
mogę do tego dopuścić. Nie mogę dopuścić do siebie Nicka
Browna.
-
Krwawisz – Nick przerywa ciszę.
Odsuwam
rękę od zapłakanej twarzy i spoglądam na zakrwawiony bandaż; nie
wygląda to najlepiej. Bez słowa odsuwam się od chłopaka i
schylam się po plecak, z którego wyjmuję awaryjny bandaż –
miałem dziwne przeczucie, że może mi się przydać.
-
Pomogę ci.
Spoglądam
na niego nieufnie. Po chwili wahania i wpatrywaniu się w jego bijące
determinacją oczy, postanawiam dać mu sobie pomóc. Ten jeden raz.
Szatyn
delikatnie ujmuje moją dłoń i odwija zabarwiony na czerwono
opatrunek, a ja mu się nie wyrywam. Jego ciepły dotyk na mojej
zawsze zimnej skórze daje mi lekkie ukojenie.
Na
twarzy Nicka pojawia się grymas, kiedy dostrzega stan wnętrza mojej
dłoni. Odkręca wodę w kranie i powoli podstawia moją rękę pod
strumień. Krzywię się, gdy krople cieczy napotykają ranę. Dłoń
mi drętwieje i zaczyna lekko się trząść. Chcę ją cofnąć, ale
chłopak mi na to nie pozwala, wzmacniając uścisk na moim
nadgarstku – nie sprawia mi bólu, próbuje dać mi tym znać,
żebym nie próbował wyszarpać dłoni.
Zakręca
wodę i osusza moją rękę ręcznikiem papierowym. Prosi abym podał
mu czysty bandaż, a ja mu go oddaję. Jego zwinne, długie palce
bezproblemowo radzą sobie z zawiązaniem opatrunku. Robi to
zdecydowanie sprawniej i profesjonalniej ode mnie. W sumie nie ma się
co dziwić, on używa do tego obu rąk.
-
Dzięki – dukam po nosem.
Nagle
do łazienki wchodzi jakiś chłopak i nie zwracając na nas większej
uwagi, znika w jednej z kabin.
-
Dasz radę iść? - Szepcze Nick. - Nie wyglądasz najlepiej.
-
Chyba. Nie wiem. - Przełykam ślinę
Powoli
wychodzimy z toalety i kierujemy się wzdłuż korytarza. Brown idzie
blisko mnie, jakby przygotowany, aby złapać mnie, gdybym upadał.
To dla mnie zupełnie coś nowego, obcego. Nie wiem, jak mam się
zachować, co o tym sądzić.
-
Jaką masz teraz lekcję? Odprowadzę Cię – pyta spoglądając na
mnie.
-
Włoski w ósemce – odpowiadam.
-
Potem mamy razem biologię, masz później jakieś lekcje?
Stajemy
przy sali, w której zaraz będę miał lekcję.
-
Tak, fizykę.
-
Hudson nie ma od trzeciej lekcji, więc twoja grupa jest zwolniona –
informuje mnie z lekkim uśmiechem.
-
Och – wyrywa mi się. Szkoda, chciałem go o coś zapytać.
Dzwoni
dzwonek, oznajmiający koniec przerwy na lunch.
Już
od dłuższej chwili wpatruję się w swoje trampki. Jakoś nie
potrafię na niego spojrzeć. Cała ta sytuacja jest pochrzaniona.
-
Do zobaczenia na biologii – mówi Nick i odchodzi.
Ja
jedynie kiwam lekko głową, czego pewnie nie zauważa.
Z
głową w chmurach wchodzę do sali i zajmuję swoje miejsce. Ciągle
do mnie nie dociera, co właściwie się dzieje, jak to się stało,
że pozwoliłem mu się dotknąć.
To
nie powinno mieć miejsca. Powinienem był go odepchnąć i jak
najszybciej wyjść z toalety. A ja stałem jak kołek i myślałem o
cieple jego dłoni.
Jestem
skończonym idiotą.
-
Thomasie, co ci się stało? - Z zamyślenia wyrywa mnie zmartwiony
głos nauczycielki.
-
Nic poważnego, nie musi się pani przejmować.
-
Jesteś pewny? - Dopytuje nieprzekonana.
-
Tak.
-
Skoro tak twierdzisz… Apri i tuoi libri alla pagina trentatreesima.
Po
klasie roznosi się szelest przewracanych kartek.
Do
końca lekcji rozmyślam o beznadziejnej sytuacji w jakiej się
znalazłem.
*
* *
-
Na poniedziałek opracujcie rekombinację genetyczną od deski do
deki. Forma dowolna; prezentacja, notatki, czy co wam tam jeszcze
przyjdzie do głowy. Macie to opracować w dwie osoby, jest was
parzyście, więc na pewno każdy będzie miał partnera do
współpracy.
Kurwa.
Nauczycielka
jeszcze coś mówi, ale jej nie słucham, myślę tylko o tym, że
mamy wykonać projekt w dwie osoby, a jakby nie patrzeć nikt z tu
obecnych nie chciałby mnie tknąć choćby patykiem.
Rozbrzmiewa
dzwonek i wtedy odzywa się do mnie Nick. Całą lekcję milczeliśmy
i nie uraczyliśmy i się ani jednym spojrzeniem.
-
Chcesz to opracować ze mną? - Pyta.
Zastygam
na chwilę w zdziwieniu. Co proszę?
-
Mogę zrobić to sam, a potem ciebie dopisać…
-
Nie. Pytam, czy zrobimy to we dwoje.
Waham
się przez chwilę, ale potem dochodzę do wniosku, że nikt poza nim
nie będzie chciał ze mną zrobić tego projektu. Zgadzam się
cichym „Okej”.
Nick
proponuje, że odprowadzi mnie na przystanek, w odpowiedzi wzruszam
ramionami. Po drodze wymieniamy się numerami telefonów i chłopak
podaje mi swój adres. Umawiamy się, że przyjdę do niego w sobotę,
żeby uporać się z zadaniem na biologię. Nie chcę zapraszać go
do siebie, wstydzę się swojego bezdusznego mieszkania. Wygląda
jakby nikt w nim nie mieszkał i atmosfera jest przytłaczająca.
Poza tym nie chcę wpuszczać go do swojego pokoju. Nawet nie chodzi
mi o bajzel, którego nie chce mi się sprzątać, a o to że jest on
moją twierdzą, ostoją. Tylko w nim mogę być wolnym artystą,
tylko z nim mogę płakać, krzyczeć i z frustracji rzucać
poduszkami. Gdyby tam wszedł, poczułbym, że tracę swoje jedyne
bezpieczne miejsce.
Brown
razem ze mną czeka na przyjazd autobusu. Atmosfera między nami jest
napięta, nie odzywamy się do siebie, nawet na siebie nie
spoglądamy. Cały czas myślę o tym co stało się w toalecie. To
było… Miłe. Ale ja na to nie zasługuję. Jestem zwykłym
śmieciem.
______
*
Mowa o utworze "Down With The Sickness" zespołu
Disturbed.
**Cytat
z utworu "Inside the Fire" zespołu Disturbed.
***Cytat
z dramatu Williama Shakespeare'a "Makbet".
Komentarze
Prześlij komentarz