Rozdział 6

Nick

-Co ty tworzysz? – Pyta mnie Eve pretensjonalnym tonem.

Aktualnie zmagam się z zadaniem z francuskiego, co chwilę kreśląc zapisane słowo. Kartka w moim zeszycie wygląda jak pobojowisko czarnych bohomazów. Mam ochotę rzucić nim przez całą długość korytarza i dobić, wbijając w niego długopis – tak jakby ten niewinny przedmiot był sprawcą moich nikłych zdolności językowych.
„Dlaczego byłem tak głupi i zgodziłem się na rodzinne zakupy?”, pytam sam siebie, nie rozumiejąc własnego idiotyzmu. Czy ja naprawdę sądziłem, że jeśli odwlokę naukę, to wiedza sama wbije mi się do głowy? Dureń.
Gdybym jeszcze chociaż przejrzał zeszyty przed snem… Ale przecież wszystko jest o wiele ciekawsze od wkuwania.

-Nie mam zielonego pojęcia, co robię – w frustracji wyrzucam ręce w powietrze.

- Właśnie widzę – komentuje krótko rudowłosa. – Niestety ci nie pomogę, nie znam żadnego słowa po francusku.

- Wal się - wzdycham ciężko, marszcząc nos.

Zrezygnowany zamykam zeszyt i uznaję, że będę liczył na łut szczęścia.

Wtem zauważam znajomy mi bałagan czarnych włosów. Thomas przeciska się przez szkolny tłum, wygląda jakby cierpiał.
Uśmiecham się delikatnie, kiedy dostrzegam irytację kipiącą z jego oczu. Ten chłopak nie jest słaby. Słabeusz nie wytrzymałby tak wielkiej ilości wyzwisk, poniżenia i stresu, a Tommy znosi wszystkie te upokorzenia w samotności. Nie pokazuje bólu jaki odczuwa, stara się nie ukazywać jak rozrywane na strzępy jest jego wnętrze. Ale ja to dostrzegłem, wystarczyło, że zechciałem go poznać, zrozumieć i spojrzałem mu głęboko w oczy. Te dwa szmaragdy są na pozór puste, jednak gdy się im przygląda dostrzega się w nich ogromny ból i samotność.


Thomas


- Thomas!

Słyszę swoje imię wypowiedziane przez Kretyna. Zatrzymuję się i rozglądam, chcąc odnaleźć w tłumie jego twarz. Mija chwila zanim dostrzegam jego głupi uśmiech skierowany w moją stronę. Zauważam, że nie jest sam, obok niego na ławce siedzi nieznana mi rudowłosa dziewczyna.
W myślach rozważam wszystkie za i przeciw, aż w końcu za czwartym z rzędu szturchnięciem mnie przez mijaną osobę, postanawiam podejść do Nicka.

- Co? – pytam, kiedy staję na przeciwko niego.

- Jaką teraz masz lekcję? - odpowiada pytaniem.

Marszczę brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

- Matmę.

- O! To ja też – oświadcza radośnie.

Na jego twarzy maluje się ulga.

- Serio zawołałeś go tylko dla tego, że nie wiedziałeś jaką masz lekcję? – Zabiera głos rudowłosa, mierząc Nicka spojrzeniem pełnym politowania.

- To źle? – Szatyn przekręca lekko głowę.

Dziewczyna wzrusza ramionami, po czym przenosi wzrok na mnie. Znów doznaję znienawidzonego uczucia poddawania ocenie i mam ochotę stać się niewidzialnym. Ruda taksuje mnie wzrokiem od stóp do czubka głowy. Jej jasne brwi są lekko zmarszczone, a intensywnie niebieskie oczy zmrużone. Przywodzi mi na myśl wiewiórkę poddającą ocenie orzecha.
Wpatruję się w jej zamyślony wyraz twarzy i przełykam głośno ślinę. Palcami skubię materiał swetra, a w myślach powtarzam cichą modlitwę „Przestań się gapić. Przestań się gapić”.

- Wyobrażałam sobie ciebie zupełnie inaczej – mówi po chwili milczenia, dziwnie nieobecnym głosem, jakby rozmawiała sama ze sobą. – Bo jesteś Thomas Colton, prawda? - Unosi brew.

- T-tak…

W głowie mam jedną wielką pustkę. Dziewczyna kompletnie zbiła mnie z tropu. Jak to: wyobrażała mnie sobie inaczej?

- Z tego, co o tobie słyszałam, to wyobraziłam sobie ostentacyjną męską dziwkę, która daje dupy na każdym kroku, a tymczasem jesteś cichym, osamotnionym chucherkiem. Zaskoczyłeś mnie.

- Eve! - upomina dziewczynę Nick, a mi zachciewa się płakać.

Nick przenosi wzrok na mnie, w jego spojrzeniu widzę strach przed moją reakcją. Kiedy dostrzega, że mimo braku emocji na mojej twarzy w oczach mam wymalowany ból i łzy, momentalnie wstaje.
Uprzedzam go i szybko wycofuję się w tłum. Chowam się między ludzi, lawiruję między sylwetkami chcąc znaleźć miejsce, w którym mógłbym się ukryć. Potrafię tylko uciekać i chować się po kątach w nadziei, że nikt i nic mnie nie zauważy. A jednak za każdym razem ktoś znajduje moją kryjówkę. Mogę uciec na drugi koniec świata, ukryć się w najciemniejszej, najgłębszej szczelinie, a i tak zostanę odnaleziony. Znów dopadnie mnie ból, zostanę upokorzony i zrównany z ziemią.
Więc dlaczego wciąż uciekam, skoro to i tak nie ma najmniejszego sensu? Nie wiem, może podświadomie mam głupią nadzieję, że tym razem uda mi się pozostać w cieniu.

„Ostentacyjna męska dziwka, która daje dupy na każdym kroku.”

Łzy spływają mi po policzkach.
Ludzie mówią o mnie różne rzeczy i doskonale zdaję sobie z tego sprawę, jednak nie miałem pojęcia, że jest aż tak źle. Na tyle by na serio uważali mnie za dziwkę. Jakaś przypadkowa, niewyróżniająca się z tłumu osoba myślała o mnie, jak o osobie, która się sprzedaje. Co jeśli cała szkoła sądzi, że zabawiam się po kątach z innymi chłopakami? To jest obrzydliwe, ohydne.
Ja jestem obrzydliwy i ohydny, istna szkarada. Współczuję ludziom, którzy muszą na mnie patrzeć, ponieważ ja sam nie chcę siebie oglądać.

- Thomas! Thomas, zaczekaj!

Jeszcze jego tu brakowało!
Przyspieszam kroku i wychodzę ze szkoły. Bez zastanowienia idę na tyły budynku, do miejsca, w którym ukrywam się by zapalić. Przeklinam w myślach, ponieważ orientuję się, że Nick kiedyś mnie tu już widział. Teraz może mnie tu szukać. Ale tak naprawdę: kto chciałby mnie szukać? Zgubić, owszem. Ale nie szukać. Sięgam do kieszeni. Zostały mi tylko dwa papierosy, a to zdecydowanie za mało, abym uspokoił się choć trochę.

Nagle ktoś łapie mnie za ramię i obraca w swoją stronę. Przed sobą mam parę zaczarowanych tęczówek, należących do Nicka Browna. Chłopak cicho dyszy i intensywnie się we mnie wpatruje. W jego oczach dostrzegam nutę strachu i zdenerwowania, ciało ma napięte jak struna.

- Puść mnie – mówię stanowczo.

- Tho...

- Powiedziałem, puść mnie! – Krzyczę, mój głos się załamuje. Próbuję wyszarpać się z jego uścisku, ale jestem na to zbyt słaby.

- Kurwa, Thomas uspokój się i posłuchaj mnie choć przez chwilę! – Podnosi głos, a ja zamieram.

Pierwszy raz słyszę by krzyczał. Musiałem naprawdę go zdenerwować.
Wpatruję się w niego szeroko otwartymi oczami. Przestaję się szarpać. Zastygam w bezruchu, nie wiedząc co powiedzieć.
Szatyn puszcza moje ramię.

- Eve przesadziła, przyznaję, nie musiała używać tak ostrych słów, ale… Kurcze, nie miała zamiaru cię obrazić. Po za tym nie musisz od razu uciekać ze łzami, mogłeś się jej odszczekać, już nawet wydarcie się na nią byłoby lepsze – mówi intensywnie się w mnie wpatrując i żywo gestykulując. Dociera do mnie sens jego słów; ja naprawdę jestem żałosny. - Dlaczego zawsze uciekasz w kąt, zamiast się postawić?

Pytanie wisi między nami. Spuszczam wzrok i wlepiam spojrzenie w moje żółte, wyświechtane trampki. Co mam mu powiedzieć? Prawdę? To głupie, przecież go nie znam i nie chcę poznać. Po co miałbym mu o tym mówić? Jakby zareagował, gdyby dowiedział się, że boję się ludzi, że
boję się chodzić do szkoły, a nawet wyjść z domu, bo nigdy nie wiem, co mnie spotka?
Każdego dnia jestem upokarzany miej lub bardziej. Nie chcę słuchać tych wszystkich okropnych rzeczy na mój temat. Nie chcę wychodzić z domu. Nie chcę wychodzić do świata. Chcę zostać za drzwiami własnego pokoju. Ukryty pod kołdrą nie narażam się na wszystkie nieprzyjemności, które mnie spotykają. Kiedy wchodzę między ludzi czuję się niepewnie i mam ochotę rozpłynąć się w powietrzu.
Mam mu powiedzieć, że jak małe, nieporadne szczenię chcę schować się pod kołdrą, zatkać uszy i czekać na bezpieczne ramiona, które odgonią wszystkie nieprzyjemności?

- Boję się – mówię cichutko i mam wątpliwości, czy mnie usłyszał.

- Czego się boisz?

- Wszystkiego. Christophera, ogólnie ludzi, samotności, wychodzenia z domu, świata, siebie.

Obejmuję się ramionami, jakby było mi zimno. Zaciskam powieki, zagryzam dolną wargę. Kulę się w sobie. Próbuję zniknąć. Może jak wystarczająco mocno zacisnę ramiona wokół siebie, to w końcu mi się uda?

- Mnie też się boisz? - pyta, a jego głos jest spokojny i delikatny. Zachowuje się jakby jego gwałtowniejszy ruch miał mnie spłoszyć, jak małe zwierzątko. Jak ja Ramsay’a za pierwszym razem.

Powoli uchylam powieki i znów widzę moje żółte trampki. Włosy opadają mi na twarz, częściowo utrudniając widzenie.
Nick Brown nie daje mi powodów, abym musiał się przed nim kryć. Jest dla mnie miły i ma do mnie niezwykle dużą cierpliwość. Przez ten miesiąc, od kiedy przeprowadził się do Denver, ciągle próbuje mnie zagadywać i posyła mi uśmiechy. Od trzech lat, jest jedyną osobą która ze mną rozmawia. Co prawda kaleczymy te krótkie rozmowy, ale jednak.

Kręcę głową zaprzeczając.

- Więc spójrz na mnie.

Biorę głęboki wdech przez nos, po czym ustami ciężko wypuszczam powietrze. Powoli unoszę głowę i pierwsze co dostrzegam, to jego lekki, pokrzepiający uśmiech. Nick bardzo ładnie się uśmiecha, nawet jeśli podnosi tylko jeden kącik ust, to i tak jest to uśmiech, który chciałbym narysować.
Chciałbym też potrafić uśmiechać się jak on.

- Pozwól sobie pomóc, proszę. Postaraj się zaufać mi choć odrobinę. - Patrzy na mnie błagalnie.

Wpatruję się w jego piękne oczy. Tak, piękne. Nick brown ma piękne oczy, które są zaczarowaną mieszanką głębokiego brązu gorzkiej i mlecznej czekolady, nakrapianej błyszczącym bursztynem. Chcę je narysować i namalować. Chcę wpaść w ich głębię i już nigdy nie wypłynąć na powierzchnię.

W jednej chwili chcę uciec jak najdalej, wyprowadzić się z miasta, stanu, kraju, zmienić tożsamość, stać się niewidzialnym.

W drugiej chwili chcę zrobi krok do przodu, zatonąć w magicznym brązie oczu Nicka Browna i spróbować mu zaufać.

Powoli kiwam głową.

Jakie to wszystko jest popieprzone.

Rozbrzmiewa dzwonek, a ja niemalże podskakuję zaskoczony.

- Matematyka? - pyta z uśmiechem.

-Tak – odpowiadam zdawkowo, ale staram się brzmieć jak najmniej smętnie.

Idziemy ramię w ramię. Nie rozmawiamy, nie potrzebujemy słów. Dzisiaj chyba powiedzieliśmy sobie wystarczająco dużo.
Wchodząc do szkoły mijamy się z Christopherem i grupką jego znajomych, oni w przeciwieństwie do nas właśnie wychodzą z budynku. Momentalnie cały się spinam i tracę oddech. Do mojej głowy wkradają się wspomnienia z naszego ostatniego spotkania, a dłonie zaciśnięte na ramiączkach plecaka, zaczynają się trząść.
Blondyn zatrzymuje się, krew odchodzi mi z twarzy – czekam aż znów zrobi ze mnie szmatę.

Nie udaje mu się.
Nick patrzy na niego wyzywająco, jego oczy ciemnieją, bursztyn błyszczy groźnie. Czuję jego ciepłą dużą dłoń na moich plecach, która delikatnie popycha mnie w głąb korytarza. Idzie blisko mnie, jakby chciał mnie ochronić przed atakiem noży, tak często wbijanych w moje plecy.

Czuję nieznane mi ciepło rozchodzące się po ciele. Ciepły, przyjemny prąd płynie z jego dłoni, rozlewa po klatce piersiowej, otacza żebra, przenika do płuc.

To naprawdę bardzo przyjemnie uczucie. Odrobinę straszne, ponieważ dawno nie czułem czegoś takiego, ale nadal przyjemne.

Obracam głowę w stronę Nicka, a on posyła mi opiekuńczy uśmiech.

Wchodzimy do sali matematycznej z pięciominutowym spóźnieniem. Jako że matematyk jest dość surowy, obojgu nam przydziela po zadaniu do zrobienia przy tablicy.
Wczytuję się w treść i bez wahania zaczynam wykonywać obliczenia. Matematyka jest jednym z moich ulubionych przedmiotów, zaraz po historii sztuki. Lubię obliczać, próbować wyciągać własne wzory lub drogi na skróty przy danym typie zadań.
Kątem oka spoglądam na Nicka, jemu matematyka również nie sprawia problemów i sprawnie wykonuje obliczenia.

Kończymy wykonywać zadania w podobnym czasie. Nauczyciel wyraźnie niezadowolony z poprawności naszych obliczeń i wyników, każe nam zająć miejsca i skupić się na lekcji.
Siadamy razem w ławce i w ciszy rozwiązujemy następne zadania.

Po dłuższej chwili lekko szturcha mnie wramię.

- Pożyczysz mi linijkę? – Pyta trzymając w dłoniach fragmenty połamanego przyrządu.

Szperam w piórniku, ale nie znajduję się nim ani linijki, ani niczego co mogłoby ją zastąpić.

- Niestety nie mam.

Nick kładzie połamany plastik na brzegu ławki. Sięga do piórnika, wyciąga z niego drugi ołówek, kładzie go na kartce i od jego katu rysuje prostą linię. Pomysłowe.

Resztę matematyki spędzamy w ciszy.

Dzwoni dzwonek. Pakuję dwoje rzeczy i wychodzę z klasy, a tuż za mną podąża Nick. Kiedy zbliżamy się wyjścia, słyszymy wołanie naszych imion. Odwracamy się i widzimy Eve idącą szybkim krokiem.
Staje przed nami lekko zdyszana i patrzy na mnie przepraszającym spojrzeniem. Wygląda jakby miała zaraz zejść na zawał.

- Przepraszam cię Thomas, nie chciałam cię zranić. Ja często najpierw robię, a dopiero potem myślę. Powiedziałam to bez zastanowienia, ale ja naprawdę nie myślę o tobie, jak o dziwce... Tylko... No, rozumiesz. Mówią o tobie naprawdę okropne rzeczy i takie miałam wyobrażenie twojej osoby, teraz wiem jak bardzo się myliłam, jak bardzo oni się mylą – mówi żywo gestykulując -prawie uderzyła Nicka w twarz, ale na szczęście chłopak ma dobry refleks i zdążył odchylić głowę.

Dziewczyna jest wyraźnie zdenerwowana, plącze jej się język i lekko drżą dłonie. Jej mina wyraża szczerą skruchę.

Zakładam kosmyki włosów za ucho.

- Jest okej – mówię.

- Czyli nie jesteś na mnie zły, ani nic? – Dopytuje, strzelając palcami.

- Nie – zapewniam ją z przekonaniem.

Rudowłosa wzdycha z ulgą i posyła mi szeroki uśmiech.
Kątem oka spoglądam na Nicka, chłopak patrzy na mnie z uśmiechem. Speszony, szybko odwracam wzrok.

- Głupio wyszło i mam nadzieję, że ta sytuacja pójdzie w niepamięć – dopowiada Rudowłosa.

Chciałbym móc się teraz uśmiechnąć tak, jak robi to Nick, naprawdę. Ale nie potrafię. Zapomniałem jak to jest uśmiechać się, śmiać, być szczęśliwym.
Jedyne co mogę zrobić to pokiwać głową i powiedzieć ciche „Ja także”.

Nie robię sobie nadziei na przyjaźń z Eve. Ani z nią ani z Nickiem.
Oni nie zostaną ze mną na zawsze. Rudowłosa pewnie zapomni o mnie za dwa dni, a w jej oczach znów będę ostentacyjną dziwką, Nick wytrzyma ze mną góra tydzień, później się podda.
Brown myśli, że może mi jakoś pomóc, ale problem tkwi w tym, że mnie nie da się pomóc, choćby nie wiem jak bardzo się starał, nie naprawi mnie. Ciągle będę się psuł, jego starania będą szły na marne, więc odpuści, bo nie ma sensu męczyć się z czymś trwale uszkodzonym. Jeśli odejdzie po tym tygodniu, nie będę miał mu tego za złe. W końcu ja sam ze sobą nie potrafię wytrzymać.

- Dlaczego nagle zmarkotniałeś – Nick nagle zadaje mi pytanie; znów wpatruje się we mnie zmartwionym spojrzeniem.

Jakbym kiedykolwiek wcześniej uśmiechał się od ucha do ucha i skakał ze szczęścia, komentuję w myślach.

- Przypomniało mi się, że zostawiłem u ciebie bluzę – oddalam temat. Naprawdę zapomniałem wziąć bluzy z jego domu.

- Patrząc na to, że mamy piątek, to naprawdę szybko sobie o niej przypomniałeś. Zajęło ci to prawie tydzień – wtrąca się Eve.

Przewracam oczami, na co dziewczyna parska śmiechem.

- Mówisz, o czarnej bluzie z białym suwakiem? - Nick marszczy brwi.

- Dokładnie.

- Rany, Matt ma taką samą, myślałem, że to jego. Inaczej przyniósłbym ci ją w poniedziałek. - Uderza się otwartą dłonią w czoło.

- Dajcie mu medal, błagam – głos znów zabiera Rudowłosa.

Spoglądam na nią marszcząc brwi.

- Podła i sarkastyczna jak zawsze – komentuje Nick.
Eve przewraca oczami.

- Przyjechałem dzisiaj samochodem, więc możesz się zabrać ze mną – proponuje mi szatyn.

- I ty mi nic nie mówisz? - Eve znowu się odzywa. Niesamowite ile ta dziewczyna mówi, zawsze ma coś do dodania. - Mogłam cię wykorzystać! - Unosi ręce do góry, jakby pytała niebiosa „Dlaczego wcześniej mnie nie oświeciłyście?”.

- Uważaj bo się zgodzę – prycha. - To jak będzie, Thomas?

- Mogę się z tobą zabrać – wzruszam ramionami. Wezmę bluzę i spadam do domu. Dzisiaj już i tak za długo z nim spędziłem czasu, jak i za wiele się dowiedział.

Dzwoni dzwonek i dopiero teraz orientuję się, że stoimy prawie na środku korytarza. Coś nowego, zawsze podpieram ściany, albo chowam się po kątach.

- Jasna cholera! – krzyczy Eve i rzuca się biegiem w stronę schodów.

Odprowadzam ją zdziwionym spojrzeniem. Dziewczyna jest jak tornado.
Wątpię, czy kiedykolwiek byśmy się dogadali. Jestem flegmatyczny, cichy i przede wszystkim ciągle przebywam sam. Eve zaś przypomina huragan, jest żwawa i buzia jej się nie zamyka, sprawia wrażenie osoby, która ma mnóstwo znajomych i chodzi na każde zorganizowane imprezy. Ona żyje w kompletnie innym świecie, w takim, do którego nie mam wstępu.

-Masz jeszcze jakąś lekcję? – Pyta mnie Nick, zwracając na siebie moją uwagę.

Kręcę przecząco głową.

- W takim razie jedziemy do mnie.

Udajemy się na parking. Chłopak prowadzi mnie do ciemno zielonego Cadillaca. Nie jest to jeden z najnowszych modeli, samochód został wyprodukowany około dziesięć lat temu – nie znam się na motoryzacji i nie mam pojęcia jaki to model. To auto wydaje się być bardzo w stylu Nicka. Stare, z zmechaconymi siedzeniami, bałaganem na tyle i pewnie nawalająca skrzynią biegów.

Wsiadamy do samochodu. Siedzenia rzeczywiście są lekko zmechacone, ale mimo to bardzo zadbane i wygodne. Na tyle nie ma bałaganu, a zamiast niego są dwa granatowe foteliki. Marszczę brwi i spoglądam pytająco na Nicka, który kładzie swój plecak na podłodze z tyłu samochodu.

Chłopak patrzy na mnie. Zacina się na chwilę, ale zaraz robi minę jakby chciał krzyknąć „EUREKA!”

-Zapomniałem ci powiedzieć – zaczyna. – Dzisiaj muszę odebrać rodzeństwo ze szkoły i dlatego przyjechałem samochodem. Łatwiej jest ich pilnować, kiedy są przypięci pasami.

- Jest aż tak źle? – Pytam z ciekawości.

Nick odpala silnik, który chwilę charczy, po czym sprawnie wyjeżdża po za teren szkoły.

- Czasami jest tak, że kiedy idę z bliźniaczkami za ręce, to nagle jedna biegnie w jedną stronę, a druga w drugą, a wtedy nie wiem którą łapać pierwszą. Matthew ma skłonności do bujania w obłokach i często się zagapia, co nie kończy się dobrze– tłumaczy. Jest całkowicie skupiony na drodze i tylko od czasu do czasu zerka w moją stronę.

- Jestem jedynakiem, więc nie wiem jak to jest – przyznaję. – Mogę? – Wskazuję na radio. Irytuje mnie panująca cisza.

- Jasne – odpowiada zatrzymując się na światłach. Włączam radio, z którego płynie piosenka, znów przypominająca mi o moim bezwartościowym życiu.

„Znów nadchodzi deszcz
Spadający z gwiazd
Ponownie przesiąknięty moim bólem.”*

Co prawda wrzesień już dawno minął, a nawet i październik dobiega końca, jednak także chciałbym przespać cały wrzesień, później październik, listopad… Cały rok. Całe życie. Mógłbym zasnąć i już nigdy się nie obudzić.

Moja twarz jest bez wyrazu; oczy puste, usta zamknięte; rozdarte wnętrze.
Wgapiam się w profil Nicka. Badam wzrokiem jego ładnie zarysowaną szczękę, pełne idealnie wykrojone usta, dłużej zatrzymuję się na garbatym nosie, zastanawiając się czy ma taki od urodzenia, a może kiedyś był złamany. Aż w końcu patrzę mu w oczy, które są naprawdę piękne. Bije od nich przyjemny blask i nie mogę oderwać od nich wzroku.

Jest przystojny.

Szybko się protestuję i utwierdzam wzrok z drodze.

Wjeżdżamy na teren szkoły. Nick parkuje na pierwszym lepszym miejscu i wyłącza silnik.

-Zaraz powinien przyjść Matt – informuje mnie chłopak.

- Dlaczego chodzicie do różnych szkół?

- W dziewiątych klasach nie ma już miejsca – tłumaczy.

Znów milczymy.
Szatyn wystukuje rytm piosenki i lekko kiwa głową. Dźwięki perkusji i gitar sprawiają, że zaczynam rytmicznie tupać nogą.

- Lubisz taką muzykę? - pyta, nie przestając stukać palcami o kierownicę.

- Lubię, a nawet ostrzejsze brzmienia.

- No proszę – ożywia się. – A znasz-

Nie dokańcza, ponieważ rozlega się dzwonek jego telefonu. Nick odblokowuje urządzenie i na chwilę się wyłącza.

- Jego wychowawczyni chce ze mną pogadać. Poczekaj tu – mówi i wychodzi.

Wydaje się być zdenerwowany.


Nick

Wbiegam po schodach na drugie piętro i szybkim krokiem udaję się do sali dwadzieścia cztery.
Oby nie odwalił niczego głupiego, przechodzi mi przez myśl, po czym wchodzę do klasy.

Wysoka, blond włosa nauczycielka siedzi przy biurku i zniecierpliwiona stuka paznokciami w blat.
Przed jej stanowiskiem, przy ławce siedzi jego młodszy brat. Ma ręce założone na piersi, a obrażone spojrzenie utkwił w szkolnej ławce przed sobą; morduje ją wzrokiem, jakby była winowajczynią całego zajścia.

- Dzień dobry - witam się. Wiem, że nie czeka mnie tutaj nic dobrego.

- Wasi rodzice nie odbierają telefonów, więc porozmawiam sobie z tobą. Proszę usiądź – zaczyna swój wywód skrzekliwym głosem. Wzdycham cicho i zajmuję miejsce obok brata, który spogląda na mnie niepewnie. - Matthew dzisiaj po raz kolejny opuścił lekcję wychowania fizycznego. Od początku roku pojawił się na przedmiocie tylko dwa razy. To jest karygodne!

Ciężko mi uwierzyć w jej słowa.
Z niedowierzaniem spogląda na młodszego brata, który już nie roztacza wokół siebie aury zniszczenia. Wygląda jakby miał zaraz się rozpłakać.
W jednej chwili pojmuję w czym rzecz.

- Proszę z nim o tym poważnie porozmawiać. Jesteś jego starszym bratem, powinieneś przemówić mu do rozsądku - ciągnie swój wywód nauczycielka. – Jeśli Matthew się nie poprawi, mogą go dopaść przykre konsekwencje. Bardzo przykre - kładzie nacisk na ostatnie słowa.

Posłusznie kiwam głową, gdyż nie wiem co miałbym odpowiedzieć. Doskonale znam powód ucieczek Matta z wf’u.
Myślałem, że ten rozdział mamy już za sobą.

- Czy to wszystko? – Pytam. Chcę jak najszybciej znaleźć się w domu.

- Tak, to wszystko. Na wywiadówce oczekuję któregoś z rodziców, proszę im to przekazać – kończy i bierze łyk kawy z mlekiem – a raczej mleka z kawą, sądząc po kolorze zawartości kubka.

Ja i mój brat wstajemy i wychodzimy, żegnając się cicho grzecznościową formułką.

Idziemy korytarzem. Nie rozmawiamy, nie patrzymy na siebie. Matthew wyparuje się w podłogę, a mimo to wiem, że zbiera mu się na płacz. Zawsze targały nim emocje i uczucia. Potrafi wybuchnąć ze złości, jak i zalewać się potokiem łez. Umie krzyczeć, drapać i gryźć – o czym przekonałem się, gdy miał trzy lata - a także popaść w histerię, którą bardzo trudno przerwać.

-Matt...

- W domu – przerywa mi. – Powiem ci. Tobie i rodzicom, wszystko, obiecuję. Ale w domu.

Obserwuję swojego młodszego brata. Jego przydługa grzywka wpada mu do oczu, długie palce kurczowo zaciskają się na pasku torby. Drobne ciało czternastolatka jest lekko skulone i wygląda jakby chciał zniknąć z powierzchni ziemi.
Czuję jakby nóż wbijał mu się w serce. Przed oczami stają mi obrazy trudnych początków sprzed niespełna roku, niechciane wspomnienia pełne bólu i rozpaczy wkradają się do mojej głowy. Widzę jak utyka i mi również chce się płakać.
Zagryzam dolną wargę i przyciągam do siebie Matthewa. Chłopak opiera czoło na mojej klatce piersiowej i mocno obejmuje mnie w pasie.
Stoimy w ciszy. Nie potrzebujemy słów, doskonale wiemy co się dzieje. Mamy świadomość, że nie wszystkie rany się zabliźniły, a cała droga jaką przebyliśmy była dopiero początkiem.
Najgorsze czeka nas dopiero teraz, kiedy nadchodzą zwątpienia, załamania i wycięczenie.

- Damy radę – mówię pewnie, przytulając jego drobne ciało, które teraz lekko drży.

- A co jeśli się nie uda i...

- Uda się, zobaczysz. Jesteś silny, Matt. Masz mnie, mamę, tatę, Lucy i Alice, a nawet Ducha. Poradzimy sobie. Przejdziemy przez to razem, tylko na to potrzeba czasu. - Odsuwam go od siebie. Kładę mu ręce na ramiona i patrzę głęboko w oczy, z których wypływa kilka łez. - I nie możesz się poddać, rozumiesz? Nie poddawaj się, walcz, stać się na to Matthew.

Brat wpatruje się w mnie załzawionymi oczyma, pociąga nosem i kiwa głową. Kciukami ocieram jego łzy i posyłam mu szeroki uśmiech. Naprawdę ciężko jest mi cały czas się uśmiechać, ale za bardzo zależy mi na jego dobru, chcę dla niego jak najlepiej.
To samo tyczy się Thomasa. Gdy widzę jak płacze, sam mam ochotę się rozpłakać. Mimo, że serce mi się kraja, to posyłam mu śmiech, wierząc, że kiedyś on odpowie mi tym samym.


Thomas

Przez przednią szybę samochodu widzę wracających Nicka i Matthewa. Nie wyglądają, jakby młodszy z braci miał kłopoty, ich miny są raczej neutralne, a może… Wydaje mi się, że dostrzegam na ich twarzach cień smutku.

Nagle słyszę dźwięk przychodzącego sms’a. Odblokowuję pęknięty ekran telefonu i widzę, że dostałem wiadomość od mamy. Nabieram powietrza do płuc i zaczynam czytać tekst.

„Podczas przerwy kupiłam szampon dla kotów, więc nie musisz się już tym przejmować.
Jeszcze dzisiaj muszę lecieć do Pueblo, przepraszam że dopiero teraz cię o tym powiadamiam, ale sama dowiedziałam się pół godziny temu. Wrócę jutro, nie wiem dokładnie kiedy, być może wieczorem, ale to zależy jak ułożą się sprawy.
Niedzielę będę miała wolną”

Mama wie o obecności Ramsay’a naszym domu. Następnego dnia, po tym jak przyniosłem go do domu, dostałem od niej sms’a.

„Nie mam nic przeciwko kotowi, właściwie to cieszę się, że go przygarnąłeś. Jednak, Thomas uprzedzaj mnie, proszę. Prawie zeszłam na zawał, kiedy nagle na blat wskoczyła puchata, czarna kulka.”

Wyleciało mi z głowy, by ją o tym poinformować, ale jak widać nie przyniosło to negatywnych skutków.
Jednak nie to jest teraz ważne.

„Niedzielę będę miała wolną”

Dla pewności czytam te słowa jeszcze kilka razy, dopóki nie słyszę trzasku drzwi i Matthewa witającego się ze mną.

Zobaczę ją. Już w niedzielę. Będzie przy mnie.

* * *

Nick otwiera drzwi.
Pierwsze do domu biegają bliźniaczki, za nimi wchodzi Matthew, który... kuleje?
Najstarszy z rodzeństwa przepuszcza mnie w progu, wchodzi jako ostatni i zamyka za nami drzwi.

Wchodzę do salonu, który zdążyłem już poznać. Alice i Lucy dopadły psa, który teraz leży plecami na dywanie, miziany i głaskany. Słychać radosny śmiech i dyszenie zwierzęcia.
Matthew kuśtyka do kuchni i otwiera lodówkę.

- Co jest na obiad? - pyta.

- Tak ciężko wyciągnąć garnek i sprawdzić? – Odpowiada mu Nick, lekko zirytowany.

Matt wyciąga z lodówki spory garnek i stawia go na gazówce. Ściąga pokrywkę, po czym obwieszcza:

- Curry.

- Z marchewką czy bez? – Odzywa się jedna z bliźniaczek.

Chłopak chwilę przygląda się zawartości garnka.

- Z – mówi krótko.

Dziewczyna krzywi się i wystawia język, chcąc pokazać jak bardzo jej się to nie podoba.
Zaśmiałbym się, ale nie potrafię unieść kącików ust.

- Zjesz wszystkie, jakie trafią ci się na talerz i to bez marudzenia – zastrzega Nick, włączając gaz pod garnkiem i mieszając w nim chochelką.

Stoję tak jak kołek i przyglądam się tej, zapewne naturalnej rodzinnej scenie.

Wspomnienia wracają i przed oczami mam obraz rodzinnego obiadu.
Ja, mama i tata siedzieliśmy przy stole; pod tyłkiem mam dwie poduszki, ponieważ byłem jeszcze za mały, aby normalnie usiąść przy stole. Niepoprawnie trzymając widelec, jem brudząc siebie i wszystko dookoła. Tata spogląda na mój talerz i mówi, abym zjadł również brokuły, widząc moje obrzydzenie dodaje, że są to malutkie drzewka. Odpowiadam mu, ze drzew się nie je, po czym zeskakuję z krzesła i idę do salonu kontynuować zabawę drewnianymi klockami.
Tata i mama wiele razy próbowali mnie przekonać do tego warzywa. Do dziś za nim nie przepadam.

Nagle czuję coś włochatego pod palcami; pies trąca moją rękę swoim pyskiem. Wpatruje się we mnie swoimi wielkimi ślepiami. W domu zrobiło się cicho i każdy wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami. Marszczę brwi nie rozumiejąc o co im chodzi. Dopiero po chwili czuję zasychające łzy na moich policzkach.
Dopiero teraz dociera do mnie mocna woń jedzenia i fakt, że nie jadłem nic od dwóch dni. Momentalnie żołądek skręcił si mię w wielki supeł.

- Łazienka jest tam? - Lekko trzęsącą się dłonią wskazuję na drugie drzwi, na prawo od schodów.

- Tak – odpowiada mi Nick nieobecnym głosem.
Zakrywam usta dłonią i szybkim krokiem udaję się do łazienki. Wpadam do pomieszczenia, zatrzaskując za sobą drzwi. Żółć podchodzi mi do gardła. Upadam na kolana, pochylam się nad otwartą muszą klozetową i wymiotuję sokami trawiennymi.
Moim ciałem wstrząsają torsje i ciężko jest mi złapać i oddech. Dławię się i krztuszę. Kręci mi się w głowie. Muszę włożyć sporo siły, aby nie upaść na podłogę.
Zaczynam się bać. Tracę umiejętność racjonalnego myślenia i zaczynam cicho szlochać.
Po raz kolejny staczam się na dno. Czy to ma w ogóle koniec? Ten dół upokorzenia i bólu zdaje się trwać przez wieki. Chcę w końcu dotknąć dna i przestać oddychać.

Słyszę pukanie do drzwi.

- Thomas, wszystko w porządku? - Pyta Nick, ale ja nie jestem w stanie mu odpowiedzieć.

Mija chwila ciszy i chłopak wchodzi do łazienki, zamykając za sobą drzwi.

Znów czuję żółć w gardle i ponownie wymiotuję.
Nick szybko znajduje się przy mnie, odgarnia mi włosy i czymś je spina. Kuca przymnie, czuję jak jego ręka uspokajająco głaszcze mnie po plecach.

- Musisz się uspokoić, Thomas – mówi spokojnie. - Weź głęboki wdech, ale powoli.

Kiwam głową, zbieram się w sobie. Pierwsza próba oddechu kończy się atakiem kaszlu i ponownymi torsjami.
Nick podtrzymuje mnie mnie za ramiona i uspokaja mnie sowim głębokim, kojącym głosem.
Próbuję drugi raz i idzie mi odrobinę lepiej. Szatyn pomaga mi unormować oddech. Razem robimy głębokie wdechy i wydechy, a kiedy czuję że już nie będę wymiotował, pomaga mi usiąść na zamkniętej klapie sedesu. Lekko kręci mi się w głowie, ale nie jest tak źle jak na początku.

- Porozmawiajmy. - Wpatruje się we mnie. Na jego twarzy panuje spokój, oczy przyglądają mi się z troską.

- Nie chcę – chrypię.

- Ale musimy.

Nie odpowiadam. Dawno nikt ze mną nie rozmawiał, tak na spokojnie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz komukolwiek mówiłem o swoich problemach, o tym czy jest mi dobrze, czy źle. Właściwie to nie mam pojęcia, kiedy moja wypowiedź zawierała więcej niż dwa zdania i nie była skierowana do nauczyciela. Na pewno było to bardzo dawno temu.
Patrzę na Nicka i mam ochotę rozpłakać się na jak małe dziecko.
Chcę żeby mnie przytulił, zapewnił, że wszystko będzie dobrze i przy mnie był.
Ale jednocześnie mam wrażenie, że jego dotyk parzy i chcę trzymać go jak najdalej od siebie.
Jeśli się do mnie zbliży to zrujnuję mu życie. Ponieważ jestem zniszczeniem.

- Jadłeś coś dzisiaj? - Podejmuje się tematu.

Kręcę głową, zaprzeczając.

- Od dwóch dni – mówię cichutko. W duchu mam nadzieję, że mnie nie usłyszał.

- Co?

A jednak słyszał.

- Nie jem od dwóch dni.

- A dwa dni temu? - Jest opanowany i spokojny.

- Miskę płatków.

Spuszczam głowę, nie potrafię na niego spojrzeć.

Zapada cisza. Słychać odgłos łap psa na panelach i ciche stukanie sztućców o talerze.
Moje ciało nadal drży i jest mi przeraźliwie zimno.
„Dlaczego byłem tak głupi, i zapomniałem zabrać ta cholerną bluzę?” pytam sam siebie. Gdybym był mądrzejszy, to nie doszłoby do tego. Siedziałbym w domu i sam zamartwiał się o siebie, a teraz jestem tutaj i sprawiam problem Nickowi. Biedaczyna. Co on sobie musi o mnie myśleć? Ale co mnie to obchodzi?
Czekam.
Czekam aż wyzwie mnie od dziwaków, uderzy, wyrzuci z domu i każe już nigdy nie zbliżać się do siebie.
Czekam na jakikolwiek ruch z jego strony, ale on milczy.
„Powiedz coś, cokolwiek” błagam go w myślach.
Ta cisza mnie dobija. Nie mam pojęcia o czym myśli, co zamierza zrobić. Nic nie wiem.
Chowam twarz w dłoniach i pociągam za swoje włosy.
Cisza zaczyna mnie przerażać.
„Powiedz coś, cokolwiek. Zrób coś, możesz nawet mnie uderzyć, cokolwiek”
Ale on dalej nic nie robi. Jedynie kuca przede mną. Jestem ciekawy, gdzie patrzy. Na mnie? Może go brzydzę i spogląda wszędzie, byleby tylko na mnie nie patrzeć? Pewnie uważa, że jestem obrzydliwy. Bo przecież jestem.
Ja pierdole, zaraz nie wytrzymam.

Ciągnę się mocno za włosy, w oczach mam łzy. Chcę stąd uciec, ale nie mam siły.

Nagle czuję ciepło na sowich drżących dłoniach. Długie palce zamykają się na moich, zwiniętych w pięści. Kojący dotyk sprawia, że poluźniam uścisk, aż w końcu wypuszczam włosy z rąk. We wnętrzach dłoni zauważam czerwone ślady po wbitych paznokciach.
Nick zamyka moje drobne dłonie w swoich większych. Ten gest, tak delikatny, sprawia że przez chwilę moje serce bije mocniej. Czuję ciepło jego ciała, fakturę jego skóry. Jest tak blisko mnie.

- Thomas, spójrz na mnie – prosi. Mówi szeptem, jakby nie chciał mnie wystraszyć. Szkoda, że ja już się boję.

Odpowiadam mu zaprzeczającym ruchem głowy.
Słyszę jego ciche westchnięcie.

- Poprosiłem cię dzisiaj, abyś pozwolił mi sobie pomóc, postarał się mi choć odrobinę zaufać. Zgodziłeś się – wypomina. - Nic na siłę, nie chcę cię do niczego zmuszać, bo to ty musisz wyjść z inicjatywą, musisz chcieć coś zmienić. Pomogę ci, ale musisz mi odpowiedzieć na jedno pytanie: czy chcesz zmienić to, co jest teraz?

Zaufać mu i zrobić krok do przodu, czy odtrącić i dalej spadać w bezdenną otchłań?


________
*Cytat z utworu „Wake Me Up When September Ends” zespołu Green Day.



Komentarze