Thomas
- Christopher Hawkins, to ciekawy człowiek, nie sądzisz? - zaczyna,
przyglądając mi się uważnie.
- Co ma pan na myśli? - Ciekawy? Powiedziałbym, że ostro pojebany.
Marszczę brwi.
- Przystojny, popularny, głupi jak but kapitan drużyny footbolowej
i przy tym niezły skurwiel. - Opiera łokieć na stole i podpiera
głowę na dłoni.
Clarke jest jedyny w swoim rodzaju. Niby wyluzowany, a jednak lepiej
mieć się na baczności. U niego granica między żartami a
przegięciem jest bardzo cienka. To ten typ osoby, który jeśli
polubił cię na początku, to będziesz miał z nim dobre stosunki,
zaś jeśli już na starcie zaleziesz mu za skórę, to lepiej siedź
cicho i potakuj. Swoim mocnym charakterem wyrobił sobie szacunek u
uczniów, jak i nauczycieli. Nikt nawet nie próbuje go denerwować,
bo wszyscy wiedzą, że będą mieli przesrane. Jednak, mimo całej
tej groźnej otoczki, Clarke jest niesamowitą osobą. Jedną z
niewielu, której mógłbym zaufać. Kompletnie nie wiem, czemu. Nie
znam go, poza tym to mój nauczyciel, ale sprawia wrażenie
człowieka, któremu można powiedzieć dosłownie wszystko. Może to
przez to, że twardo stąpa po ziemi. Może przez to, że trochę go
podziwiam za bycie tak stanowczym i odważnym, by walczyć o swoje.
- A ty co o nim myślisz? - pyta.
Chyba powiem mu prawdę. Chociaż po części.
Męczy mnie to ciągłe udawanie i wmawianiu wszystkim, że jest
okay.
Nie jest okej.
Jest beznadziejnie.
- Jest przerażający – wyrzucam z siebie.
Nauczyciel nie wygląda, jakby dziwiła go moja odpowiedź. Wydaje mi
się, że on już od jakiegoś czasu wie. Dezorientuje mnie to, bo
nie wiem, jakiej reakcji mam się spodziewać. Po nim chyba tylko
dwóch: wyśmiania lub zrozumienia. Chociaż… wyśmiania? Tego
raczej jednak nie. Ma zbyt poważną minę i nie wydaje się być
człowiekiem, który śmiałby się z cudzych zmartwień i problemów,
choćbym nie wiem jak idiotyczne by były.
- Co cię w nim przeraża?
Wzdycham płaczliwie i unoszę wzrok. Powtórka z rozrywki? Mam
przeżywać to na nowo?
Spoglądam na niego. Jego nieugięta mina się nie zmienia.
- Wszystko - wzruszam ramionami.
- Jakiś konkret? - rozkłada dłonie i unosi brew.
Nosz kurwa jego mać.
- To jak robi wszystko, abym się potknął. Jak rzuca mną o ścianę,
a czubek buta wpycha w żebra, gdy wyzywa mnie od kurw, szmat,
nieudaczników i miesza z błotem na oczach całej szkoły. Boję się
nawet na niego spojrzeć, bo może rozwalić mi nos. Czasem mam
wrażenie, że mogę oberwać tylko za to, że oddycham tym samym
powietrzem, co on! Robi ze mnie puszczalską dziwkę i nieustannie
stara się wszystkim pokazać, że to prawda. Przez niego boję się
wychodzić do ludzi, bo mam wrażenie, że każdy mnie oskarża,
nienawidzi i chce, żebym zdechł w jakimś rowie. Mam tak
roztrzaskaną psychikę, że od dwóch lat próbuję
się głodzić, bo mam nadzieję, że w pewnym momencie będę
na tyle wycieńczony, że się nie obudzę!
Na jego twarzy maluje się szok.
Sam jestem zdziwiony. Nawet nie
tym, że mu to wszystko powiedziałem. Tym, że pierwszy raz się nie
rozryczałem.
* * *
Słychać jedynie skrobanie długopisów i stukot obcasów
nauczycielki przechadzającej się po klasie. Sprawdzian z
matematyki. Ciekawe, jak radzi sobie ten kretyn, co przypomniał
sobie o nim wczoraj. Nick spięty robi obliczenia i mam wrażenie, że
dołączy do grona poprawkowego.
Nagle ktoś puka do drzwi. Wchodzi szkolny pedagog, wysoki brunet o
przyjaznej twarzy.
- Thomas Colton – mówi, błądząc wzrokiem po klasie. Unoszę
rękę. - Weź swoje rzeczy i chodź.
- Coś się stało? - pyta nauczycielka.
- Tak – odpowiada krótko.
Po sali rozchodzą się szepty. Nick patrzy na mnie. Na jego twarzy
odznacza się dezorientacja, zaś w oczach zmartwienie i nuta
strachu. Nie wiem, co mną kieruje, kiedy pod ławką krótko ściskam
jego dłoń, by pokazać mu, że nie ma się czym przejmować, że
wszystko jest w porządku.
Zabieram swój plecak i oddaję nieskończony sprawdzian.
Na korytarzu echem odbijają się moje i pedagoga kroki. Dlaczego
zostałem wezwany? Nie mam pojęcia, ale jedyne o czym teraz potrafię
myśleć, to ciepło dłoni Nicka. Czemu to zrobiłem? Skąd wziąłem
odwagę, aby zdobyć się na coś tak … W tamtym momencie nie
myślałem, po prostu złapałem go za rękę. Może w tym tkwi sęk?
Że za dużo myślę i to mnie ogranicza?
Wchodzimy do gabinetu dyrektora. Dociera do mnie co właściwie się
dzieje, dopiero kiedy zauważam Hawkinsa i Clarke’a. Boże, nie.
Błagam, niech to będzie snem.
- Usiądź – prosi mnie pedagog, wskazując na krzesło na
przeciwko blondyna. – Zaraz zjawią się wasi rodzice.
Czyli po to te dodatkowe narzędzia tortur, zwane pospolicie
krzesłami.
Rodzice. Ja pierdolę. Rodzice! Kurwa, Clarke, dlaczego to zrobiłeś?
Jeszcze kilka miesięcy i ani mnie ani Christophera nie byłoby w tej
szkole. Przeżyłem dwa lata, to przeżyłbym pięć miesięcy! Tym
bardziej, że teraz nie jestem sam i... Na co ta szopka! Przecież
doskonale wiem, jak to się skończy. Dyrektor zawzięcie będzie
bronił swojego siostrzeńca, mnie i mamy nie dopuści do słowa. Po
pięciu minutach stwierdzi, że to wszystko jest moim wymysłem i
odeśle mnie na lekcje. Tak było wtedy, więc czemu teraz miałoby
być inaczej? Bo rodzice? Zbłaźni mnie przed własną matką, dając
Hawkinsowi więcej powodów do uprzykrzania mi życia.
O spodnie wycieram spocone z nerwów dłonie. Nie chcę przeżywać
tego po raz kolejny. Trzy razy w ciągu dwóch dni opowiadać o swoim
spierdolonym życiu to zbyt wiele.
Rozbrzmiewa dzwonek, a na korytarzach tworzy się szum. Nawet on nie
jest jest wstanie przebić się przez moje rozbiegane myśli. Jak to
wszystko się potoczy? Mam im powiedzieć o tym wszystkim, co robi mi
Hawkins? Nie uwierzą mi, nie ma mowy. Christopher się wyprze i
staną po jego stronie. Przecież jest pieprzonym siostrzeńcem
dyrektora, dzieciakiem z bogatymi rodzicami, który został brutalnie
osądzony o znęcanie się nad taką pokraką, jak ja.
Śmiać się czy płakać?
Chaos w mojej głowie uspokaja się, kiedy do gabinetu dyrektora
wchodzi moja mama.
- Dzień dobry, mogę wiedzieć o-
- Proszę usiąść – przerywa jej dyrektor.
Zdezorientowana siada na krześle ustawionym
bliżej mnie. Patrzy na mnie pytająco, ale ja milczę.
Hawkins uśmiecha się wrednie w moją stronę. Zsuwa się lekko z
krzesła i rozkłada szerzej nogi, krzyżując je w kostkach, a przy
tym zerkając na moją mamę. Ten skurwiel…!
- Usiądź normalnie – upomina go Clarke. Nauczyciel stoi oparty o
ścianę, z założonymi rękami.
Dzwoni dzwonek. Po kilku minutach jest cicho jak makiem zasiał.
Kiedy przychodzi ojciec Chritosphera, zaczyna się prawdziwe piekło.
- Wezwałem was tutaj, ponieważ pan Clarke zgłosił mi, że
Christopher od dłuższego czasu znęca się nad Thomasem. Co dziwne,
dowiaduję się o tym dopiero teraz, a ty Ryan pracujesz tu zaledwie
dwa tygodnie.
- Trzeba być ślepym albo głupim, by nie zauważyć, jak ten
chłopak wygląda i się zachowuje – prycha nauczyciel.
- Zważaj na słowa.
Wzdrygam się i zaciskam dłonie na kolanach. Dowiaduje się dopiero
teraz? Jaja sobie robisz?
- M-mówiłem o tym panu – zaczynam cicho.
Boję się podnieść głowę. Boję się spojrzeć na kogokolwiek.
Moje buty są dużo lepszą opcją, mogę zająć się liczeniem
plamek błota na ich czubkach. Czy jeśli od teraz będę siedział
cicho, to dadzą mi spokój, a przedstawienie skończy się szybciej
niż się zaczęło? Mam taką nadzieję. Warto spróbować.
- Możliwe, że coś takiego miało miejsce. Najwyraźniej nie było
t, aż tak okropne.
- Żartuje pan sobie? Mój syn wygląda jak śmierć, nie funkcjonuje
normalnie, a to wszystko przez tego dzieciaka! - mama niemal krzyczy.
Podrywa się z miejsca; ręką wskazuje na Hawkinsa, który wydaje
się świetnie bawić. W jej oczach płoną wściekłość i smutek;
razem tworzą pożar.
- Proszę bezpodstawnie nie oskarżać mojego syna – głos zabiera
pan Hawkins. Jest tak samo zdenerwowany, jak moja mama. On również
wstał.
- Bezpodstawnie? Może jeszcze Thomas sobie to wszystko wymyślił?
- Chłopak ma ze sobą ewidentny proble-
- To pański gówniarz ma problem z moim synem!
- Uspokójcie się! – Między nimi staje Clarke. – Co pan
zamierza, dyrektorze?
Trzydzieści osiem małych błotnych plamek na czubkach moich butów.
Chyba zacznę liczyć te na bokach. Wszystko byleby nie myśleć.
Wszystko byleby się wyłączyć i udawać, że nie istnieję.
Może przestanę oddychać?
- Wysłuchajmy obu stron. Thomas.
Nie ma mnie.
Odczepcie się.
Pozwólcie mi zniknąć.
Nie odzywaj się, może dadzą ci spokój. Udawaj, że cię nie ma,
udawaj, że wyparowałeś, wtopiłeś się w ścianę. Wszystko
byleby pozostać niewidocznym.
Nie karzcie mi przeżywać tego od nowa! Błagam. Zapomnijmy o
sprawie. Nic nie było. Dzień jak co dzień.
- Dlaczego nic nie mówisz? – pyta dyrektor.
- Bo się boję – mówię pod nosem.
- Czego się boisz?
- Christophera.
- Dlaczego się go boisz?
Bo mnie poniża, równa z ziemią i wgniata w błoto. Robi ze mnie
tanią dziwkę i szmatę do wycierania cudzego gówna z podłogi.
Sprawia, że nienawidzę siebie coraz bardziej z każdym dniem.
Ciągnie za włosy, rzuca o ścianę, wbija buty między żebra,
pięściami maluje siniaki na moim ciele. Bo jest moim najgorszym
koszmarem. Nawet ogromne ilości środków nasennych nie pomagały
mi w spokojnym zaśnięciu. Przez niego wszystkie moje farby tracą
swoje barwy. Pobrudziły się, ciemnieją, z pięknych zmieniły się
w nijakie. Niedługo staną się jedną wielką czarną plamą na
płótnie mojego życia.
- Po prostu powiedz im to, co mi. – Clarke kuca przede mną, jak
przed małym dzieckiem. Dostrzegam troskę w jego oczach, lecz twarz
wyraża twardą determinację.
- Nie mogę - szepczę płaczliwie. – Będzie jeszcze gorzej, a ja
mam już dość! Zemści się, jak za pierwszym razem.
- Ty gnido – syczy Hawkins.
Chłopak prycha pod nosem i zakłada ręce na piersi. Patrzy gdzieś
w bok, szczękę ma mocno zaciśniętą. Pewnie resztkami
samokontroli powstrzymuje się, przed rzuceniem mi się do gardła.
Tak jak ja, ostatkami sił walczę sam se sobą, by się nie
rozpłakać, nie wpaść w histerię. Cały się trzęsę, a serce
zaraz albo rozerwie mi pierś albo na dobre się zatrzyma. Ledwo
wyduszam z siebie słowa – język jakby stanął mi kołkiem w
gardle. Nawet modlenie się o to, by cała ta sytuacja okazała się
tylko snem, nie pomaga. Ta modlitwa już dawno temu straciła na
wartości. Bóg, Jahwe, Wisznu, czy inne wymyślone przez ludzi
istoty* od samego początku spisały mnie na straty. Nie mam co się
wysilać. Zawsze będę na przegranej pozycji.
- Co masz na myśli mówiąc, że się zemścił? - pyta pan Hawkins.
Boże. Nie. Nie. Błagam.
Robi mi się niedobrze. Żołądek podchodzi mi do gardła. Drżącą
dłonią zasłaniam usta.
Ciężko jest mi złapać oddech.
- Morda, Colton – warczy przez zaciśnięte zęby Christopher.
Zaczynam bezgłośnie płakać.
Tak bardzo nie chcę tego pamiętać. W głowie tworzę mur przed tym
wspomnieniem, ale ono skutecznie go niszczy. Nie rozwala go cegła po
cegle, tylko od razu tworzy ogromną dziurę, której nie jestem w
stanie załatać.
Po tym, jak poszedłem do dyrektora, na następnej lekcji wezwał do
siebie Christophera.
Tamta przerwa była najgorszą w całym moim życiu. Już wolałbym,
żeby złamał mi rękę.
Już po samym jego wzroku wiedziałem, że mam przejebane. Nawet nie
zdążyłem pomyśleć o ucieczce. „Ty mała kurwo!” krzyknął
prosto w moją twarz. Spodziewałem się wszystkiego, naprawdę;
wyzwisk, kolejnych siniaków i krwiaków, złamanego nosa,
rozszarpanej psychiki. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że może
wpaść na coś takiego.
Ból głowy przez uderzenie w drzwi kabiny toaletowej. Przerażenie,
kiedy wepchnął mnie do środka. Kolejny przypływ bólu, gdy
pociągnął mnie za włosy. Dźwięk rozsuwanego zamka od spodni.
Szarpałem się, próbowałem uciec, błagałem, dławiąc się
łzami. Nie reagował. Tkwił w swej sadystycznej wściekłości. Z
jego oczu aż kipiało chęcią mordu. Pociągnął za włosy.
Obrzydzenie. Jego… W moich ustach…. Wstręt. Przez kilka
dni nie byłem w stanie niczego przełknąć. Nawet picie wody
przypominało mi o tamtym momencie. Stałem się jego marionetką.
Lalką, z którą może zrobić, co tylko chce. Bo
nie umiałem się obronić.
Cicho szepczę odpowiedź.
Hawkins zrywa się z krzesła i szarpie mnie na ubrania. Jego ojciec
odciąga go ode mnie. Nie mam pojęcia, co się dalej dzieje. Wpadam
w histerię. Kulę się na krześle, ciągnę za włosy. Niemal
widzę, jak strzępy mojej psychiki spadają na ziemię. Są tak
zmasakrowane, że w życiu nie uda mi się ich naprawić. Nawet nie
próbuję ich pozbierać, bo są tak kruche, że rozleciałyby się w
moich dłoniach, przelatywały przez palce i roztrzaskiwały w drobny
mak.
Nie reaguję, kiedy do mnie mówią.
Kompletnie się zatracam.
W pewnym momencie przestaję płakać. Nie wydaję z siebie żadnych
dźwięków. Po prostu siedzę i wpatruję się w podłogę.
Właściwie, to nawet jej nie widzę. Nie
chcę niczego widzieć. Ani czuć.
Jak przez mgłę rejestruję, że całe to gówno się skończyło.
Wstaję; trzęsące się nogi odmawiają mi posłuszeństwa,
upadłbym, gdyby nie szybka reakcja Clarke’a. Kiedy wychodzimy,
sadza mnie na pierwszej ławce, a zaraz potem mocno otaczają mnie
ramiona mamy. Rozpłakałbym się ponownie, gdybym tylko miał siłę.
Dłońmi sięgam do warkocza. Brzydzę się nim. Wtedy też go
miałem. Szarpię za gumkę i czym prędzej rozplątuję włosy.
Nienawidzę ich.
- Dasz radę dojść do domu? - pyta mnie mama.
Kręcę przecząco głową. Szczerze, to boję się wstać.
- Mogę was zawieść. I tak skończyłem pracę na dzisiaj –
odzywa się Clarke.
- To nie problem?
- Żaden. Tylko pójdę się przebrać.
Clarke znika za zakrętem, ale pojawia się pan Hawkins. Czego on
chce? Mam dość jego i jego syna.
- Mogę panią prosić na słowo?
Mama patrzy na niego niechętnie, ale zgadza się. Nawet wtedy nie
otrzymuję chwili spokoju. Chwilę po jej odejściu na korytarzu
słychać przyśpieszone kroki.
- C-co wy t-tu…
- Leon się wygadał – mówi Eve.
- Hej, ja wcale nie…!
- Oh, zamknij się! Kruszyno ty moja. - Brunetka siada bok mnie.
Mocno oplata mnie ramionami. - Lizzy się tobą zajmie. My błękitne
sznurówki musimy trzymać się razem.
- Nie r-rozumiem – szepczę. - S-skąd wy wiecie?
- Leon nam powiedział, że przyszedł po ciebie pedagog i o tym...
jaki wychudzony jesteś. Spóźniając się na geografię widziałam
wkurwionego Hawknisa, idącego do gabinetu dyrektora. Wystarczyło
połączyć fakty – tłumaczy Eve.
Zamykam oczy i wtulam się w ciepłą bluzę Lizzy. Po mojej drugiej
stronie siada Eve i gładzi mnie po plecach. Prze de mną na podłodze
kuca Leon. Czuję buchające od nich ciepło. Martwią się, obchodzę
ich, są jak… przyjaciele. Kiedy sobie to uświadamiam, tak jakby
jest mi ociupinkę lepiej… chociaż…
- Gdzie jest Nick? - pytam.
- Wzięli go do układania ławek na jutrzejszy konkurs
ortograficzny. Nie udało mu się wymigać – odpowiada mi Eve.
Wzdycham cicho, zawiedziony. Akurat jego najbardziej w tej chwili
potrzebuję. Tylko on i mama potrafią mnie uspokoić i dać poczucie
bezpieczeństwa.
* * *
Po wejściu do domu od razu idę do
łazienki. Zrzucam z siebie ubrania i wchodzę pod prysznic. Stoję
pod strumieniem wody. Nawet nie chcę myśleć o tym, co się dzisiaj
działo, bo kompletnie zeświruję. Najchętniej wymazałbym ten
moment ze swojej pamięci, ze swojego życia.
Zakręcam wodę. Staję przed
lustrem. Z moich włosów i ciała kapie woda. Twarz nie wyraża
żadnych emocji.
Ja pierdolę, kurwa mać.
Nick
Pieprzony konkurs. Pieprzone ławki.
Pieprzone korki na światłach. Pieprzona winda.
Pukam w drzwi z numerem sto dwa.
Otwiera mi jego mama, witamy się krótko. Ściągam z siebie zimowe
ciuchy i wchodzę do salonu. Na mój widok Thomas wstaje z kanapy.
Serce staje mi na chwilę, kiedy widzę jego włosy. Nierówno ucięte
sięgają mu do żuchwy.
Wzrokiem obejmuję go całego. Tyle
wystarczy. Popielata cera, zaczerwienione oczy, a pod nimi ciemne
sińce. Wygląda jak wrak, a wewnątrz pewnie jest już martwy. Jest
zgarbiony bardziej niż zwykle, jakby nagle wielki głaz zwalił mu
się na barki. Wiem, że to niemożliwe, ale wydaje mi się być
chudszy i bardziej kruchy niż rano. Całe to zamieszanie pozbawiło
go resztek sił, odebrało trak trudno zdobytą iskierkę nadziei. W
jego oczach nie ma już tego nikłego blasku. Znów straciły swój
soczysty odcień, zastąpiło je przerażenie. Boi się, nie wie co
ma zrobić z rękami, więc gniecie koniec swetra. Jego dłonie
okropnie się trzęsą, on cały drży. Wygląda jakby miał się
zaraz rozlecieć, rozkruszyć. Jego nogi ledwo utrzymują jego
drobne ciało. Usta ma zamknięte. Czy gdyby je otworzył, to
zdołałby powiedzieć chociaż kilka słów czy wydobyłby się z
nich tylko przeraźliwy szloch? Jak on musi się czuć po tym
wszystkim? Co siedzi w jego głowie?
Ktoś poodkręcał tubki twoich
farb. Pozasychały i
straciły swoje barwy. Teraz są brzydkie, bez wyrazu. Nie martw się
kochanie, razem stworzymy nowe, piękniejsze kolory. Obiecuję.
Namalujesz cudowny obraz, będzie tak samo niesamowity jak ty. Uwierz
mi. Będzie niezwykły, ponieważ namaluje go anioł. Tak, słońce,
dla mnie jesteś aniołem. Może wydawać ci się to niedorzeczne,
ale ty po prostu jeszcze nie znalazłeś swojego światełka, a ono
gdzieś tutaj jest. Przysięgam, że jesteś tak samo piękny i
dobry. Żaden z ciebie potwór, czy obrzydliwa kreatura. Masz w sobie
tyle samo blasku, co te istoty, tylko musisz uwolnić go z mroku.
Dasz radę, wierzę w ciebie, będę tuż obok.
Robię krok w jego stronę, chcę
go złapać, zanim nogi się pod nim ugną i runie na ziemię. Gdyby
do tego doszło, jestem pewny, że rozleciałby się na miliony
małych kawałków, których nie byłbym w stanie pozbierać. Jednak
on, prawie potykając się o własne nogi, podbiega i wpada mi w
ramiona. Obejmuję go, próbuję schować przed całym światem.
Wtopić w siebie, oddać całe ciepło, które w sobie mam.
Już nic mnie nie obchodzi. Nic,
kompletnie nic. Ponieważ mojemu aniołowi wyrwano skrzydła.
_______
* Tym fragmentem nie mam zamiaru obrazić żadnej z religii, ani ich
wyznawców. Chcę jedynie przedstawić sposób myślenia Thomasa i
dramatyczność sytuacji.
O borze szumiący biedny Thomas. Ale wierzę, że Nick mu pomoże. Piękne I niesamowite - jak zawsze.
OdpowiedzUsuńTen rozdział i całe to opowiadanie jest niesamowite. Kocham to. W niektórych momentach mam łzy w oczach. Czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńCholera, mocne bro. Mam ogromną ochotę przypierdolić każdemu, kto zranił Thomasa, serio. To nie jest tak, że uważam Thomasa za takie małe bubu, skądże...
OdpowiedzUsuńWierzę w to, że Tommy się podniesie. Jeśli tego nie zrobi, to zabiję i Nicka, i ciebie bro. SPECJALNIE WSIĄDĘ W AUTOBUS I PRZYJADĘ TYLKO PO TO, BY CIĘ UKATRUPIĆ (nie, ja ci nie grożęXD). Mam wielką nadzieję, że Christopher wyleci ze szkoły. I to z takim hukiem.
Czekam na kolejny rozdział, bro. 8) <3
Ten rozdział jest chyba najlepszym ze szystkich do tej pory. Nawet nie wiem co napisać, by wyrazić moje emocje. Z tego Clarke to całkiem niezły nauczyciel, cieszę się, że nie zignorował problemu, ale boję się teraz o Thomasa. Mam nadzieję, że nie podda się teraz, przecież tyle już zrobił. Przynajmniej ma wspaniałych przyjaciół, kochającą matkę no i Nicka. A Christophera to mam ochotę zakatrupić. Z chęcią zadałabym długą i bardzo bolesną śmierć temu śmieciowi.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten piękny rodział i już nie mogę doczekać się kolejnego. Po prostu kocham te opowiadanie i jego autora<3