Rozdział 18

Thomas


- Christopher Hawkins, to ciekawy człowiek, nie sądzisz? - zaczyna, przyglądając mi się uważnie.

- Co ma pan na myśli? - Ciekawy? Powiedziałbym, że ostro pojebany. Marszczę brwi.

- Przystojny, popularny, głupi jak but kapitan drużyny footbolowej i przy tym niezły skurwiel. - Opiera łokieć na stole i podpiera głowę na dłoni.

Clarke jest jedyny w swoim rodzaju. Niby wyluzowany, a jednak lepiej mieć się na baczności. U niego granica między żartami a przegięciem jest bardzo cienka. To ten typ osoby, który jeśli polubił cię na początku, to będziesz miał z nim dobre stosunki, zaś jeśli już na starcie zaleziesz mu za skórę, to lepiej siedź cicho i potakuj. Swoim mocnym charakterem wyrobił sobie szacunek u uczniów, jak i nauczycieli. Nikt nawet nie próbuje go denerwować, bo wszyscy wiedzą, że będą mieli przesrane. Jednak, mimo całej tej groźnej otoczki, Clarke jest niesamowitą osobą. Jedną z niewielu, której mógłbym zaufać. Kompletnie nie wiem, czemu. Nie znam go, poza tym to mój nauczyciel, ale sprawia wrażenie człowieka, któremu można powiedzieć dosłownie wszystko. Może to przez to, że twardo stąpa po ziemi. Może przez to, że trochę go podziwiam za bycie tak stanowczym i odważnym, by walczyć o swoje.

- A ty co o nim myślisz? - pyta.

Chyba powiem mu prawdę. Chociaż po części.
Męczy mnie to ciągłe udawanie i wmawianiu wszystkim, że jest okay.
Nie jest okej.
Jest beznadziejnie.

- Jest przerażający – wyrzucam z siebie.

Nauczyciel nie wygląda, jakby dziwiła go moja odpowiedź. Wydaje mi się, że on już od jakiegoś czasu wie. Dezorientuje mnie to, bo nie wiem, jakiej reakcji mam się spodziewać. Po nim chyba tylko dwóch: wyśmiania lub zrozumienia. Chociaż… wyśmiania? Tego raczej jednak nie. Ma zbyt poważną minę i nie wydaje się być człowiekiem, który śmiałby się z cudzych zmartwień i problemów, choćbym nie wiem jak idiotyczne by były.

- Co cię w nim przeraża?

Wzdycham płaczliwie i unoszę wzrok. Powtórka z rozrywki? Mam przeżywać to na nowo?
Spoglądam na niego. Jego nieugięta mina się nie zmienia.

- Wszystko - wzruszam ramionami.

- Jakiś konkret? - rozkłada dłonie i unosi brew.

Nosz kurwa jego mać.

- To jak robi wszystko, abym się potknął. Jak rzuca mną o ścianę, a czubek buta wpycha w żebra, gdy wyzywa mnie od kurw, szmat, nieudaczników i miesza z błotem na oczach całej szkoły. Boję się nawet na niego spojrzeć, bo może rozwalić mi nos. Czasem mam wrażenie, że mogę oberwać tylko za to, że oddycham tym samym powietrzem, co on! Robi ze mnie puszczalską dziwkę i nieustannie stara się wszystkim pokazać, że to prawda. Przez niego boję się wychodzić do ludzi, bo mam wrażenie, że każdy mnie oskarża, nienawidzi i chce, żebym zdechł w jakimś rowie. Mam tak roztrzaskaną psychikę, że od dwóch lat próbuję się głodzić, bo mam nadzieję, że w pewnym momencie będę na tyle wycieńczony, że się nie obudzę!

Na jego twarzy maluje się szok.
Sam jestem zdziwiony. Nawet nie tym, że mu to wszystko powiedziałem. Tym, że pierwszy raz się nie rozryczałem.


* * *

Słychać jedynie skrobanie długopisów i stukot obcasów nauczycielki przechadzającej się po klasie. Sprawdzian z matematyki. Ciekawe, jak radzi sobie ten kretyn, co przypomniał sobie o nim wczoraj. Nick spięty robi obliczenia i mam wrażenie, że dołączy do grona poprawkowego.

Nagle ktoś puka do drzwi. Wchodzi szkolny pedagog, wysoki brunet o przyjaznej twarzy.

- Thomas Colton – mówi, błądząc wzrokiem po klasie. Unoszę rękę. - Weź swoje rzeczy i chodź.

- Coś się stało? - pyta nauczycielka.

- Tak – odpowiada krótko.

Po sali rozchodzą się szepty. Nick patrzy na mnie. Na jego twarzy odznacza się dezorientacja, zaś w oczach zmartwienie i nuta strachu. Nie wiem, co mną kieruje, kiedy pod ławką krótko ściskam jego dłoń, by pokazać mu, że nie ma się czym przejmować, że wszystko jest w porządku.

Zabieram swój plecak i oddaję nieskończony sprawdzian.

Na korytarzu echem odbijają się moje i pedagoga kroki. Dlaczego zostałem wezwany? Nie mam pojęcia, ale jedyne o czym teraz potrafię myśleć, to ciepło dłoni Nicka. Czemu to zrobiłem? Skąd wziąłem odwagę, aby zdobyć się na coś tak … W tamtym momencie nie myślałem, po prostu złapałem go za rękę. Może w tym tkwi sęk? Że za dużo myślę i to mnie ogranicza?

Wchodzimy do gabinetu dyrektora. Dociera do mnie co właściwie się dzieje, dopiero kiedy zauważam Hawkinsa i Clarke’a. Boże, nie. Błagam, niech to będzie snem.

- Usiądź – prosi mnie pedagog, wskazując na krzesło na przeciwko blondyna. – Zaraz zjawią się wasi rodzice.

Czyli po to te dodatkowe narzędzia tortur, zwane pospolicie krzesłami.
Rodzice. Ja pierdolę. Rodzice! Kurwa, Clarke, dlaczego to zrobiłeś? Jeszcze kilka miesięcy i ani mnie ani Christophera nie byłoby w tej szkole. Przeżyłem dwa lata, to przeżyłbym pięć miesięcy! Tym bardziej, że teraz nie jestem sam i... Na co ta szopka! Przecież doskonale wiem, jak to się skończy. Dyrektor zawzięcie będzie bronił swojego siostrzeńca, mnie i mamy nie dopuści do słowa. Po pięciu minutach stwierdzi, że to wszystko jest moim wymysłem i odeśle mnie na lekcje. Tak było wtedy, więc czemu teraz miałoby być inaczej? Bo rodzice? Zbłaźni mnie przed własną matką, dając Hawkinsowi więcej powodów do uprzykrzania mi życia.
O spodnie wycieram spocone z nerwów dłonie. Nie chcę przeżywać tego po raz kolejny. Trzy razy w ciągu dwóch dni opowiadać o swoim spierdolonym życiu to zbyt wiele.

Rozbrzmiewa dzwonek, a na korytarzach tworzy się szum. Nawet on nie jest jest wstanie przebić się przez moje rozbiegane myśli. Jak to wszystko się potoczy? Mam im powiedzieć o tym wszystkim, co robi mi Hawkins? Nie uwierzą mi, nie ma mowy. Christopher się wyprze i staną po jego stronie. Przecież jest pieprzonym siostrzeńcem dyrektora, dzieciakiem z bogatymi rodzicami, który został brutalnie osądzony o znęcanie się nad taką pokraką, jak ja.
Śmiać się czy płakać?

Chaos w mojej głowie uspokaja się, kiedy do gabinetu dyrektora wchodzi moja mama.

- Dzień dobry, mogę wiedzieć o-

- Proszę usiąść – przerywa jej dyrektor.

Zdezorientowana siada na krześle ustawionym bliżej mnie. Patrzy na mnie pytająco, ale ja milczę.
Hawkins uśmiecha się wrednie w moją stronę. Zsuwa się lekko z krzesła i rozkłada szerzej nogi, krzyżując je w kostkach, a przy tym zerkając na moją mamę. Ten skurwiel…!

- Usiądź normalnie – upomina go Clarke. Nauczyciel stoi oparty o ścianę, z założonymi rękami.

Dzwoni dzwonek. Po kilku minutach jest cicho jak makiem zasiał.

Kiedy przychodzi ojciec Chritosphera, zaczyna się prawdziwe piekło.

- Wezwałem was tutaj, ponieważ pan Clarke zgłosił mi, że Christopher od dłuższego czasu znęca się nad Thomasem. Co dziwne, dowiaduję się o tym dopiero teraz, a ty Ryan pracujesz tu zaledwie dwa tygodnie.

- Trzeba być ślepym albo głupim, by nie zauważyć, jak ten chłopak wygląda i się zachowuje – prycha nauczyciel.

- Zważaj na słowa.

Wzdrygam się i zaciskam dłonie na kolanach. Dowiaduje się dopiero teraz? Jaja sobie robisz?

- M-mówiłem o tym panu – zaczynam cicho.

Boję się podnieść głowę. Boję się spojrzeć na kogokolwiek. Moje buty są dużo lepszą opcją, mogę zająć się liczeniem plamek błota na ich czubkach. Czy jeśli od teraz będę siedział cicho, to dadzą mi spokój, a przedstawienie skończy się szybciej niż się zaczęło? Mam taką nadzieję. Warto spróbować.

- Możliwe, że coś takiego miało miejsce. Najwyraźniej nie było t, aż tak okropne.

- Żartuje pan sobie? Mój syn wygląda jak śmierć, nie funkcjonuje normalnie, a to wszystko przez tego dzieciaka! - mama niemal krzyczy. Podrywa się z miejsca; ręką wskazuje na Hawkinsa, który wydaje się świetnie bawić. W jej oczach płoną wściekłość i smutek; razem tworzą pożar.

- Proszę bezpodstawnie nie oskarżać mojego syna – głos zabiera pan Hawkins. Jest tak samo zdenerwowany, jak moja mama. On również wstał.

- Bezpodstawnie? Może jeszcze Thomas sobie to wszystko wymyślił?

- Chłopak ma ze sobą ewidentny proble-

- To pański gówniarz ma problem z moim synem!

- Uspokójcie się! – Między nimi staje Clarke. – Co pan zamierza, dyrektorze?

Trzydzieści osiem małych błotnych plamek na czubkach moich butów. Chyba zacznę liczyć te na bokach. Wszystko byleby nie myśleć. Wszystko byleby się wyłączyć i udawać, że nie istnieję.
Może przestanę oddychać?

- Wysłuchajmy obu stron. Thomas.

Nie ma mnie.
Odczepcie się.
Pozwólcie mi zniknąć.

Nie odzywaj się, może dadzą ci spokój. Udawaj, że cię nie ma, udawaj, że wyparowałeś, wtopiłeś się w ścianę. Wszystko byleby pozostać niewidocznym.

Nie karzcie mi przeżywać tego od nowa! Błagam. Zapomnijmy o sprawie. Nic nie było. Dzień jak co dzień.

- Dlaczego nic nie mówisz? – pyta dyrektor.

- Bo się boję – mówię pod nosem.

- Czego się boisz?

- Christophera.

- Dlaczego się go boisz?

Bo mnie poniża, równa z ziemią i wgniata w błoto. Robi ze mnie tanią dziwkę i szmatę do wycierania cudzego gówna z podłogi. Sprawia, że nienawidzę siebie coraz bardziej z każdym dniem. Ciągnie za włosy, rzuca o ścianę, wbija buty między żebra, pięściami maluje siniaki na moim ciele. Bo jest moim najgorszym koszmarem. Nawet ogromne ilości środków nasennych nie pomagały mi w spokojnym zaśnięciu. Przez niego wszystkie moje farby tracą swoje barwy. Pobrudziły się, ciemnieją, z pięknych zmieniły się w nijakie. Niedługo staną się jedną wielką czarną plamą na płótnie mojego życia.

- Po prostu powiedz im to, co mi. – Clarke kuca przede mną, jak przed małym dzieckiem. Dostrzegam troskę w jego oczach, lecz twarz wyraża twardą determinację.

- Nie mogę - szepczę płaczliwie. – Będzie jeszcze gorzej, a ja mam już dość! Zemści się, jak za pierwszym razem.

- Ty gnido – syczy Hawkins.

- Chris! – upomina go ojciec.

Chłopak prycha pod nosem i zakłada ręce na piersi. Patrzy gdzieś w bok, szczękę ma mocno zaciśniętą. Pewnie resztkami samokontroli powstrzymuje się, przed rzuceniem mi się do gardła.
Tak jak ja, ostatkami sił walczę sam se sobą, by się nie rozpłakać, nie wpaść w histerię. Cały się trzęsę, a serce zaraz albo rozerwie mi pierś albo na dobre się zatrzyma. Ledwo wyduszam z siebie słowa – język jakby stanął mi kołkiem w gardle. Nawet modlenie się o to, by cała ta sytuacja okazała się tylko snem, nie pomaga. Ta modlitwa już dawno temu straciła na wartości. Bóg, Jahwe, Wisznu, czy inne wymyślone przez ludzi istoty* od samego początku spisały mnie na straty. Nie mam co się wysilać. Zawsze będę na przegranej pozycji.

- Co masz na myśli mówiąc, że się zemścił? - pyta pan Hawkins.

Boże. Nie. Nie. Błagam.
Robi mi się niedobrze. Żołądek podchodzi mi do gardła. Drżącą dłonią zasłaniam usta.
Ciężko jest mi złapać oddech.

- Morda, Colton – warczy przez zaciśnięte zęby Christopher.

Zaczynam bezgłośnie płakać.
Tak bardzo nie chcę tego pamiętać. W głowie tworzę mur przed tym wspomnieniem, ale ono skutecznie go niszczy. Nie rozwala go cegła po cegle, tylko od razu tworzy ogromną dziurę, której nie jestem w stanie załatać.
Po tym, jak poszedłem do dyrektora, na następnej lekcji wezwał do siebie Christophera.
Tamta przerwa była najgorszą w całym moim życiu. Już wolałbym, żeby złamał mi rękę.
Już po samym jego wzroku wiedziałem, że mam przejebane. Nawet nie zdążyłem pomyśleć o ucieczce. „Ty mała kurwo!” krzyknął prosto w moją twarz. Spodziewałem się wszystkiego, naprawdę; wyzwisk, kolejnych siniaków i krwiaków, złamanego nosa, rozszarpanej psychiki. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że może wpaść na coś takiego.
Ból głowy przez uderzenie w drzwi kabiny toaletowej. Przerażenie, kiedy wepchnął mnie do środka. Kolejny przypływ bólu, gdy pociągnął mnie za włosy. Dźwięk rozsuwanego zamka od spodni. Szarpałem się, próbowałem uciec, błagałem, dławiąc się łzami. Nie reagował. Tkwił w swej sadystycznej wściekłości. Z jego oczu aż kipiało chęcią mordu. Pociągnął za włosy. Obrzydzenie. Jego… W moich ustach…. Wstręt. Przez kilka dni nie byłem w stanie niczego przełknąć. Nawet picie wody przypominało mi o tamtym momencie. Stałem się jego marionetką. Lalką, z którą może zrobić, co tylko chce. Bo nie umiałem się obronić.

Cicho szepczę odpowiedź.

Hawkins zrywa się z krzesła i szarpie mnie na ubrania. Jego ojciec odciąga go ode mnie. Nie mam pojęcia, co się dalej dzieje. Wpadam w histerię. Kulę się na krześle, ciągnę za włosy. Niemal widzę, jak strzępy mojej psychiki spadają na ziemię. Są tak zmasakrowane, że w życiu nie uda mi się ich naprawić. Nawet nie próbuję ich pozbierać, bo są tak kruche, że rozleciałyby się w moich dłoniach, przelatywały przez palce i roztrzaskiwały w drobny mak.
Nie reaguję, kiedy do mnie mówią.
Kompletnie się zatracam.

W pewnym momencie przestaję płakać. Nie wydaję z siebie żadnych dźwięków. Po prostu siedzę i wpatruję się w podłogę. Właściwie, to nawet jej nie widzę. Nie chcę niczego widzieć. Ani czuć.

Jak przez mgłę rejestruję, że całe to gówno się skończyło. Wstaję; trzęsące się nogi odmawiają mi posłuszeństwa, upadłbym, gdyby nie szybka reakcja Clarke’a. Kiedy wychodzimy, sadza mnie na pierwszej ławce, a zaraz potem mocno otaczają mnie ramiona mamy. Rozpłakałbym się ponownie, gdybym tylko miał siłę.
Dłońmi sięgam do warkocza. Brzydzę się nim. Wtedy też go miałem. Szarpię za gumkę i czym prędzej rozplątuję włosy. Nienawidzę ich.

- Dasz radę dojść do domu? - pyta mnie mama.

Kręcę przecząco głową. Szczerze, to boję się wstać.

- Mogę was zawieść. I tak skończyłem pracę na dzisiaj – odzywa się Clarke.

- To nie problem?

- Żaden. Tylko pójdę się przebrać.

Clarke znika za zakrętem, ale pojawia się pan Hawkins. Czego on chce? Mam dość jego i jego syna.

- Mogę panią prosić na słowo?

Mama patrzy na niego niechętnie, ale zgadza się. Nawet wtedy nie otrzymuję chwili spokoju. Chwilę po jej odejściu na korytarzu słychać przyśpieszone kroki.

- C-co wy t-tu…

- Leon się wygadał – mówi Eve.

- Hej, ja wcale nie…!

- Oh, zamknij się! Kruszyno ty moja. - Brunetka siada bok mnie. Mocno oplata mnie ramionami. - Lizzy się tobą zajmie. My błękitne sznurówki musimy trzymać się razem.

- Nie r-rozumiem – szepczę. - S-skąd wy wiecie?

- Leon nam powiedział, że przyszedł po ciebie pedagog i o tym... jaki wychudzony jesteś. Spóźniając się na geografię widziałam wkurwionego Hawknisa, idącego do gabinetu dyrektora. Wystarczyło połączyć fakty – tłumaczy Eve.

Zamykam oczy i wtulam się w ciepłą bluzę Lizzy. Po mojej drugiej stronie siada Eve i gładzi mnie po plecach. Prze de mną na podłodze kuca Leon. Czuję buchające od nich ciepło. Martwią się, obchodzę ich, są jak… przyjaciele. Kiedy sobie to uświadamiam, tak jakby jest mi ociupinkę lepiej… chociaż…

- Gdzie jest Nick? - pytam.

- Wzięli go do układania ławek na jutrzejszy konkurs ortograficzny. Nie udało mu się wymigać – odpowiada mi Eve.

Wzdycham cicho, zawiedziony. Akurat jego najbardziej w tej chwili potrzebuję. Tylko on i mama potrafią mnie uspokoić i dać poczucie bezpieczeństwa.


* * *

Po wejściu do domu od razu idę do łazienki. Zrzucam z siebie ubrania i wchodzę pod prysznic. Stoję pod strumieniem wody. Nawet nie chcę myśleć o tym, co się dzisiaj działo, bo kompletnie zeświruję. Najchętniej wymazałbym ten moment ze swojej pamięci, ze swojego życia.

Zakręcam wodę. Staję przed lustrem. Z moich włosów i ciała kapie woda. Twarz nie wyraża żadnych emocji.
Ja pierdolę, kurwa mać.


Nick

Pieprzony konkurs. Pieprzone ławki. Pieprzone korki na światłach. Pieprzona winda.

Pukam w drzwi z numerem sto dwa. Otwiera mi jego mama, witamy się krótko. Ściągam z siebie zimowe ciuchy i wchodzę do salonu. Na mój widok Thomas wstaje z kanapy. Serce staje mi na chwilę, kiedy widzę jego włosy. Nierówno ucięte sięgają mu do żuchwy.

Wzrokiem obejmuję go całego. Tyle wystarczy. Popielata cera, zaczerwienione oczy, a pod nimi ciemne sińce. Wygląda jak wrak, a wewnątrz pewnie jest już martwy. Jest zgarbiony bardziej niż zwykle, jakby nagle wielki głaz zwalił mu się na barki. Wiem, że to niemożliwe, ale wydaje mi się być chudszy i bardziej kruchy niż rano. Całe to zamieszanie pozbawiło go resztek sił, odebrało trak trudno zdobytą iskierkę nadziei. W jego oczach nie ma już tego nikłego blasku. Znów straciły swój soczysty odcień, zastąpiło je przerażenie. Boi się, nie wie co ma zrobić z rękami, więc gniecie koniec swetra. Jego dłonie okropnie się trzęsą, on cały drży. Wygląda jakby miał się zaraz rozlecieć, rozkruszyć. Jego nogi ledwo utrzymują jego drobne ciało. Usta ma zamknięte. Czy gdyby je otworzył, to zdołałby powiedzieć chociaż kilka słów czy wydobyłby się z nich tylko przeraźliwy szloch? Jak on musi się czuć po tym wszystkim? Co siedzi w jego głowie?

Ktoś poodkręcał tubki twoich farb. Pozasychały i straciły swoje barwy. Teraz są brzydkie, bez wyrazu. Nie martw się kochanie, razem stworzymy nowe, piękniejsze kolory. Obiecuję. Namalujesz cudowny obraz, będzie tak samo niesamowity jak ty. Uwierz mi. Będzie niezwykły, ponieważ namaluje go anioł. Tak, słońce, dla mnie jesteś aniołem. Może wydawać ci się to niedorzeczne, ale ty po prostu jeszcze nie znalazłeś swojego światełka, a ono gdzieś tutaj jest. Przysięgam, że jesteś tak samo piękny i dobry. Żaden z ciebie potwór, czy obrzydliwa kreatura. Masz w sobie tyle samo blasku, co te istoty, tylko musisz uwolnić go z mroku. Dasz radę, wierzę w ciebie, będę tuż obok.

Robię krok w jego stronę, chcę go złapać, zanim nogi się pod nim ugną i runie na ziemię. Gdyby do tego doszło, jestem pewny, że rozleciałby się na miliony małych kawałków, których nie byłbym w stanie pozbierać. Jednak on, prawie potykając się o własne nogi, podbiega i wpada mi w ramiona. Obejmuję go, próbuję schować przed całym światem. Wtopić w siebie, oddać całe ciepło, które w sobie mam.

Już nic mnie nie obchodzi. Nic, kompletnie nic. Ponieważ mojemu aniołowi wyrwano skrzydła.


_______
* Tym fragmentem nie mam zamiaru obrazić żadnej z religii, ani ich wyznawców. Chcę jedynie przedstawić sposób myślenia Thomasa i dramatyczność sytuacji.



Komentarze

  1. O borze szumiący biedny Thomas. Ale wierzę, że Nick mu pomoże. Piękne I niesamowite - jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział i całe to opowiadanie jest niesamowite. Kocham to. W niektórych momentach mam łzy w oczach. Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cholera, mocne bro. Mam ogromną ochotę przypierdolić każdemu, kto zranił Thomasa, serio. To nie jest tak, że uważam Thomasa za takie małe bubu, skądże...
    Wierzę w to, że Tommy się podniesie. Jeśli tego nie zrobi, to zabiję i Nicka, i ciebie bro. SPECJALNIE WSIĄDĘ W AUTOBUS I PRZYJADĘ TYLKO PO TO, BY CIĘ UKATRUPIĆ (nie, ja ci nie grożęXD). Mam wielką nadzieję, że Christopher wyleci ze szkoły. I to z takim hukiem.
    Czekam na kolejny rozdział, bro. 8) <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten rozdział jest chyba najlepszym ze szystkich do tej pory. Nawet nie wiem co napisać, by wyrazić moje emocje. Z tego Clarke to całkiem niezły nauczyciel, cieszę się, że nie zignorował problemu, ale boję się teraz o Thomasa. Mam nadzieję, że nie podda się teraz, przecież tyle już zrobił. Przynajmniej ma wspaniałych przyjaciół, kochającą matkę no i Nicka. A Christophera to mam ochotę zakatrupić. Z chęcią zadałabym długą i bardzo bolesną śmierć temu śmieciowi.
    Dziękuję za ten piękny rodział i już nie mogę doczekać się kolejnego. Po prostu kocham te opowiadanie i jego autora<3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz