Thomas
Zima na dobre opanowała Denver, jak i praktycznie całe Kolorado.
Meteorolodzy przewidują jedynie coraz większe mrozy i śnieżyce.
Na ulice wyjechały odśnieżacze, sprzątaczki łopatami odkopują
chodniki i sypią piaskiem. W sklepach pojawiły się ozdoby
świąteczne oraz wielkie promocje, z radia ciągle słychać kolędy
i utwory z motywem zimy i świąt. Praktycznie każdy żyje już
przygotowaniami do Wigilii, wyjazdami w góry i sportami zimowymi.
Dzieci zmieniły rowery na sanki, a idąc parkiem trzeba uważać by
nie oberwać śnieżką. Mój kot stał się bardzo leniwy i jedynie
wyleguje się w ciepłych miejscach. Sam z dna szafy powyciągałem
wszystkie swetry i bluzy, jakie posiadam. Grube skarpety stały się
nieodłączoną częścią mnie, a do plecaka zawsze pakuję
dodatkową parę rękawiczek. Zazwyczaj Liz z nich korzysta, gdy na
przerwie wychodzimy razem zapalić. Nick się wkurza, bo palę więcej
niż wcześniej. Narzeka, że czasem śmierdzę, jak popielniczka.
Mógłbym przestać palić, ale nie chcę, ponieważ mi to pomaga. W
jakiś dziwny, niezrozumiany sposób, ale pomaga.
Zza
ciemnych drzwi wychodzi drobna dziewczyna. Zauważa mnie i podchodzi,
siada obok.
- Pierwszy raz? – pyta.
- Drugi. Ale pierwszy sam – zagryzam wargę. Spocone ręce wycieram
o spodnie.
- Teraz wydaje ci się to nonsensem, ale naprawdę nie ma się czego
bać. To pomaga.
- Thomas, zapraszam.
W drzwiach pojawia się średniego wzrostu blondynka. Na oko
czterdziestolatka.
Wstaję z krzesła i idę w kierunku gabinetu. Zatrzymuję się przed
progiem i obracam.
- Dzięki – mówię do dziewczyny.
- Powodzenia – uśmiecha się szeroko, pokazując aparat na zęby z
niebieskimi gumkami.
Wchodzę do środka, zamykając za sobą drzwi. Wnętrze jest
połączeniem starego z nowym, przybrudzonej bieli z ciemnym brązem
i akcentami zieleni. Siadam na miękkiej kanapie. Krzyżuję nogi w
kostkach i zaczynam nerwowo bawić się palcami.
-Masz na coś ochotę? Kawa, herbata, sok, ciastko? – pyta, stojąc
przy ekspresie.
- Czy ja przypadkiem nie mam jadłowstręstwa? – odpowiadam
pytaniem, marszcząc brwi.
- Ale przecież możesz mieć ochotę na coś słodkiego. Nie musisz
go jeść. Możesz je powąchać, polizać, a nawet ugryźć kawałek
i wypluć.
Z szafki wciąga ogromny kubek w abstrakcyjny wzór. Jego intensywne
kolory aż rażą w oczy.
- Kto tak robi? – próbuję udawać normalniejszego, niż jestem.
Doskonale znam odpowiedź.
- Anorektycy i bulimiści, którzy walczą ze sobą. Czasem sami
siebie szczują w ten sposób.
Przecież wiem. Sam tak robiłem... robię. Wszystko znowu się
schrzaniło. Znowu muszę wmuszać w siebie jedzenie. Znowu nie czuję
głodu. Tak, po pewnym czasie przestaje się go czuć, bo trwa cały
czas. Znowu mam ochotę zdechnąć.
- Nie jestem aż tak rygorystyczny. Nie mam fioła na punkcie
kalorii.
Chyba. Nie wiem.
- To dlaczego wyglądasz jak wieszak? – siada w fotelu naprzeciw
mnie. Kubek z parującą kawą stawia na szklanym stoliku.
- Jest pani bardzo bezpośrednia...
- A ty unikasz odpowiedzi.
- Bo…
Wbijam się w kanapę i odwracam wzrok.
Bo to takie dziwne zwierzać całkiem obcej osobie. Wiem, że pani
Wharton jest świetnym psychiatrą, dzięki niej wiele ludzi wyszło
na prostą. Ale to nadal lekarz. Oni zawsze kojarzą mi się ze
ścisłymi regułkami z opasłych tomisk encyklopedii. Jakby
wyłączyli uczucia i kierowali się jedynie nabytą wiedzą. Wiem,
że w jej zawodzie głównie liczą się emocje i odczucia, bo tu
chodzi o ludzką psychikę, ale… po prostu to dziwne. Coś mnie
hamuje i nie mogę.
- Nie chcę cię do niczego zmuszać. To, czy chcesz wyzdrowieć jest
twoją decyzją. Jednak jeśli chcesz chociaż spróbować, to musimy
współpracować.
Kiwam głową z ociąganiem. W końcu miałem zacząć żyć
normalnie.
- Na naszym pierwszym spotkaniu, nazwijmy je organizacyjnym,
wspomniałeś, że to przez pewnego chłopaka. Zmienił szkołę, nie
macie kontaktu, a mimo to nie poprawia ci się. Twoja mama zauważyła,
że nawet pogarsza. Dlaczego?
Christopher zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Od tamtego dnia
minął tydzień i ani razu go nie widziałem. Oficjalna wersja jest
taka, że zmienił szkołę. Ponoć przepisali go do placówki z
zaostrzonym rygorze i mieszka w internacie. Nie wiem ile w tym
prawdy, pewnie mało. Mówią, że Hawkinsowie wyprowadzili się z
Denver, to akurat jest najmniej wiarygodne.
To, co działo się w gabinecie dyrektora miało być tajemnicą.
Oczywiście cała szkoła wie. Plotki rozsiewają się z prędkością
światła. Jedni patrzą na mnie z obrzydzeniem – norma, inni ze
współczuciem. Nie potrzebuję ich litości, nie obchodzą mnie.
Przez prawie trzy lata byłem dla nich atrakcją i nagle obchodzi ich
to jak się czuję. Żałosne. Skończeni idioci. Nie chcę ich
znać. Niech dadzą mi święty spokój.
Nie musiałbym się użerać z natrętnymi spojrzeniami i szeptami,
gdybym zgodził się na hospitalizację. Zaproponowano mi
zamieszkanie w ośrodku, domu, w którym jest kilka osób takich jak
ja. Ponoć czułbym się tam dobrze. Ale miałbym ograniczony kontakt
ze światem zewnętrznym. Może i jestem wycofany i boję się ludzi,
ale zwariowałbym, gdybym mógł widzieć mamę tylko raz w miesiącu.
Nawet nie wiem, jak wyglądałyby moje kontakty z Nickiem, nie
jesteśmy rodziną, a w ośrodku nie mógłbym mieć telefonu. W
dodatku ostatnio moje relacje z Lizzy, Leonem i Eve zaczęły się
trochę zacieśniać.
Musiałbym przerwać naukę. Nie ma mowy. Jestem w ostatniej klasie
liceum, nie po to harowałem przez dwanaście lat, żeby teraz sobie
odpuścić. Muszę napisać egzamin najpóźniej w czerwcu przyszłego
roku, innej opcji nie przewiduję. Nie pozwolę, by cała ta nauka
poszła na marne.
Dlatego zdecydowałem się na regularne sesje u psychiatry i od czasu
do czasu zawitam na terapii grupowej, w zależności od tego czy
będzie dawała efekty.
- Thomas? - Wybudza mnie z zamyślenia.
-Nie wiem, dlaczego. Coś mnie hamuje. Christophera nie ma, z mamą
odbudowujemy relację, przypałętała się do mnie czwórka ludzi,
których sama obecność sprawia, że jest lepiej, ale mimo to nie
mogę ruszyć do przodu. Zamiast tego mam wrażenie, że się cofam.
Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje i to mnie przeraża.
* * *
Po sesji jestem zmieszany. Niby trochę lepiej, ale jednak nie do
końca. Dzisiejsze spotkanie było emocjonalną sinusoidą. Strach,
ponieważ jest to dla mnie coś nowego. Miłe zaskoczenie, gdyż
Wharton okazała się być niesamowitą osobą. Nie jest „regułkowym
lekarzem”, czego chyba najbardziej się obawiałem. I kolejna fala
przerażenia.
Po, o dziwo, mało stresującej rozmowie o tym, co siedzi w mojej
głowie i jak mam sobie z tym razić, nadszedł czas na najgorsze.
- Ważysz się? - zapytała, kiedy myślałem, że to już koniec na
dzisiaj. Poczułem jak żołądek podchodzi mi do gardła.
- N-nigdy.
- Boisz się, że gdy zobaczysz te dwie cyfry, to wydasz się sobie
gruby, ciężki?
- Nie chcę chudnąć do konkretnej wagi, ani tyle by tych kilogramów
było jak najmniej. Nie obchodzi mnie to, czy będzie tam
pięćdziesiąt czy trzydzieści parę. - Nie patrzyłem na nią.
Miętoliłem rękawy swetra. Starałem się przełknąć tę wielką
gulę, narastającą mi w gardle i jakoś przygotować się na to
okropieństwo.
- To o co chodzi?
Wcześniej się wymigałem, ale teraz już nie, tak? Jestem żałosny.
- Nie obchodzą mnie kilogramy, bo chcę zagłodzić się do tego
stopnia, że zniknę.
Zadała mi jeszcze kilka pytań, ale na nie nie odpowiedziałem.
Milczałem jak grób, wpatrując się we własne dłonie. Odpuściła.
Ale na wagę i tak musiałem wejść.
Zmierzyła mi ciśnienie, oczywiście za niskie. Osłuchała mnie –
zaburzona praca serca, kto by się spodziewał. Napisała mi
skierowanie na badania krwi i moczu. Nie zdziwię się, jeśli wyniki
pokażą, że jestem na granicy życia i śmierci, bo tak właśnie
się czuję. Już nawet nie wiem, czy mi z tym dobrze,czy źle.
Wyciągnąłem wszystkie rzeczy z kieszeni, ściągnąłem buty,
spodnie i sweter. Opatuliłem się rękami, by oszczędzić jej
widoku, ale ona nawet nie patrzyła. Jej wzrok nie schodził poniżej
linii moich barków.
Ociągałem się ze stanięciem na wadze, a ona mnie nie pośpieszała.
Byłem rozdarty pomiędzy płacz i uciekaj a weź się w garść i
stań ta tym przeklętym urządzeniu. Po chyba setnym głębszym
wdechu oraz zaciśnięciu i rozprostowaniu pięści, w końcu
zebrałem się w sobie.
Gdy zobaczyłem te dwie cyfry, zapanowała głucha cisza, pustka.
Chwilę później pisk w uszach, a zaraz po nim od ścian odbijał
się mój histeryczny szloch.
Te dwie cyfry są tak małe. Jestem pokraczny. Powinienem zniknąć.
Przy takiej wadze już niedługo mnie tu nie będzie.
Potem znowu odbyliśmy krótką rozmowę, która trochę podniosła
mnie na duchu. Powiedziała, że nie ważne co jem, ważne żebym w
ogóle jadł. Muszę zjeść co najmniej pięć posiłków dziennie,
ilość jedzenia nie jest istotna. Jeśli mam ochotę zjeść na
obiad słoik dżemu, to po prostu go jem. Chodzi o to bym się do
tego przyzwyczaił, do jedzenia. Jeśli dałaby mi konkretną
rozpiskę godzin i rodzajów posiłków, to tylko bym się
zniechęcił. Mi to pasuje, choć nie zamierzam jeść słoiku dżemu
na obiad.
Nie było źle, z tą myślą opuszczam budynek. Skręcam do parku i
idę w jego głąb. Drzewa i podłoże opatula gruba warstwa białego
puchu. Ta jasność aż razi w oczy, ale mimo to uważam ją za
piękną. Zimą wszystko staje się inne. Mogłoby się wydawać, że
martwe, bo przecież panują mrozy i ludzie nie mają ochoty wychylać
nosów zza ciepłych domów, a co tu dopiero mówić o ptakach, czy
kwiatach. Jednak tylko płatki śniegu potrafią tworzyć tak piękne
i niepowtarzalne wzory, tylko lód ze zwykłej gałęzi może zrobić
dzieło sztuki.
Nagle obrywam czymś w plecy. Obracam się i widzę krzywo zębiasty
uśmiech. Nick podchodzi do mnie, a ja patrzę na niego spod byka.
- Oj dobra, już zabiłeś mnie wzrokiem z pięćdziesiąt razy. Na
pewno nie żyję, więc możesz przestać – śmieje się krótko.
- Wolałem się upewnić.
Nie zważając na Nicka i jego niechęć, z kieszeni kurtki wyciągam
papierosy. Kieruję paczkę w jego stronę, z uprzejmości i czystej
ciekawości. Ku mojemu zaskoczeniu Nick bierze jedną fajkę wraz z
zapalniczką, która była w opakowaniu. Patrzę na niego
podejrzliwie, kiedy odpala używkę, a chwilę później wypuszcza z
ust obłok dymu. Nie zakaszlał, nawet się nie skrzywił. Nie
spuszczając z niego wzroku sam zaciągam się papierosem. Nick staje
naprzeciwko mnie, podejrzanie blisko i z dziwnym uśmiechem. W jego
spojrzeniu odbija się biel otaczającego nas śniegu, przez co
bursztynowe plamki wydają się migotać, a brąz jest bardziej
tajemniczy, przez co też niepoprawnie kuszący. Jego grube brwi są
lekko zmarszczone, jakby się nad czymś zastanawiał. Zauważyłem,
że zawsze kiedy o czymś intensywnie myśli, delikatnie marszczy
nos, na co nie w sposób się nie uśmiechnąć, co też robię.
Ciekawi mnie nad czym tak debatuje, intensywnie się we mnie
wpatrując. Wbija we mnie swoje spojrzenie, przesuwając wzrokiem od
moich oczu, przez piegowaty nos; chwilę dłużej zatrzymuje się na
ustach, a potem znowu powraca do oczu. Sam się sobie dziwię, ale
nie przeszkadza mi jego wpatrywanie się we mnie. Jest to nawet
poniekąd miłe – jednak tylko wtedy, kiedy robi to Nick Brown.
- Wyglądasz jak kret, kiedy tak mrużysz oczy – rzuca od czapki,
wyprowadzając mnie z równowagi.
- Ty palisz? Zawsze narzekasz, kiedy to robię – olewam jego uwagę.
Bardziej interesuje mnie jego powód nagłego sięgnięcia po używkę.
- Nie palę – odpowiada natychmiast.
- Więc czemu?
- Próbuję być fajny, dobra? - parska śmiechem. Opuszcza lekko
głowę. Jego policzki delikatnie się rumienią i mam przeczucie, że
to nie tylko przez panujący mróz.
- Jesteś kretynem.
- Jak dużym?
- Ogromnym – mówię z powagą.
- Bardzo ogromnym?
- Tak bardzo, że wykraczasz poza ska-
Nagle czuję delikatne ciepło na swoich ustach, jakby muśnięcie
ognistej iskierki. Jego usta na
ułamek sekundy połączyły się z moimi.
- Miałem być fajny, a nie kretyński do kwadratu.
Zaciągam się papierosem, dym wypuszczam prosto w jego twarz.
- To musisz się bardziej postarać.
Chłopak powoli pochyla się w moją stronę, jakby zbliżał się do
płochliwego zwierzęcia. Słyszę jego oddech, czuję go na swojej
skórze. Sprawia to, że moje serce zaczyna szybciej bić i czuję
jak coś dziwnego ściska mnie żołądku. Nie jest to głód, to coś
zupełnie innego. Ludzie chyba nazywają to motylkami w brzuchu.
Prawdę mówiąc, to dość dziwne i odrobinę śmieszne uczucie.
Nie odrywam od niego wzroku, kiedy niemalże stykamy się nosami. Z
tej odległości jego oczy są jeszcze bardziej fascynujące, wręcz
zaczarowane i przysięgam, że gdybym miał utonąć, to tylko i
wyłącznie w tej pięknej mieszance brązu i bursztynu.
Wargi mi drżą, nasze niespokojne oddechy się mieszają. Serce
rozrywa mi pierś, a dłonie trzęsą mi się nie miłosiernie.
Czas jakby zwolnił, a ja dostaję upragnioną odpowiedź.
Emocje przepełniają mnie całego i mam wrażenie, że zaraz
wybuchnę od ich nadmiaru. Szok, radość, zagubienie i jeszcze
jedno, którego boję się nazwać. To uczucie jest tak ulotne, tak
piękne i za razem niebezpieczne, że nie wiem jak mam je
zinterpretować. Potrafi być delikatne, porywcze, pożądliwe,
fałszywe, niebezpiecznie i słodkie jednocześnie. Przerażające,
ale nie potrafię temu się oprzeć.
W tym pocałunku nie ma języków, zębów i niepohamowanej
gwałtowności, jak to zawsze pokazywane jest w filmach. Jest
delikatny, niepewny i są w nim mieszające się oddechy. Wszystko
dzieje się powoli, w swoim własnym odpowiednim tempie. Kocham ten
pocałunek, bo jest powolny; leniwie rozkoszujemy się dotykiem
naszych ust i wzajemnym ciepłem. Kocham go, ponieważ jest z Nickiem
Brownem, który nauczył mnie odczuwać całą gamę emocji, a nie
tylko cierpienie i samotność, nauczył mnie jak się uśmiechać i
cieszyć się z drobnych rzeczy.
Czuję jego chłodną dłoń na moim rozgrzanym policzku. Dodaje mi
to trochę pewności siebie. Pogłębiam pocałunek na tyle, by nie
naruszyć tej niewinnej pasji, z jaką oboje chłoniemy swoje ciepła.
Nick uśmiecha się do mnie czule, kciukiem pocierając moją skórę.
Odwzajemniam jego uśmiech, trochę szerzej niż bym chciał, ale co
ja po radzę, że jestem po prostu szczęśliwy. Chowam twarz w jego
puchatym szaliku, powstrzymując łzy radości i jakoś próbując
opanować mój wyszczerz.
Papierosy spaliły się do połowy. Jakoś straciłem ochotę na
dalsze palenie. Rzucam używkę na ziemię, Nick robi to samo, po
czym obejmuje mnie ramionami. Opiera brodę na mojej głowie,
zsuwając mi do tyłu czapkę. Bawię się rogiem jego szalika, w
myślach przeklinając fakt, że jesteśmy na dworze. Przez grube
ubrania nie mogę usłyszeć bicia jego serca, a jestem ciekaw czy
szaleje tak, jak moje. Może kiedy indziej się dowiem.
Do naszych uszy dociera czyjś śmiech. Znad ramienia Nicka widzę,
jak w naszą stronę idą trzy dziewczyny. Chłopak chce się ode
mnie odsunąć, ale przytrzymuję go, obejmując jego plecy
ramionami.
- Zobaczą – szepcze zdenerwowany.
- Pomyślą, że jestem wychudzoną laską.
To dziwne, że tym razem ja pomagam zebrać mu się na odwagę.
Nieznajome, ale miłe uczucie. Nick obejmuje mnie ciaśniej, kiedy
przechodzą obok nas. Kiedy są kawałek dalej mogę usłyszeć:
- Widziałaś te nogi? Chudzina! Też chcę takie.
Nie, nie chcesz.
- Jak dla mnie trochę za chuda.
Zdecydowanie.
- Narzekasz.
Więcej już nie słyszę, są za daleko.
Odsuwam się lekko od Nicka i patrzę na niego z uśmiechem.
- A nie mówiłem?
Chłopak w odpowiedzi parska śmiechem.
Ruszamy przed siebie, ku wyjściu z parku. Śnieg skrzypi pod naszymi
butami, a kurtki szeleszczą, ocierając się o siebie.
Z mojej twarzy nie schodzi uśmiech.
- Właściwie, to skąd tu się wziąłeś? – pytam.
- Wracam od weterynarza. Duch się przeziębił i trzeba było kupić
mu leki.
- U zwierząt to trochę inaczej niż z ludźmi, co nie?
Chyba powinienem to wiedzieć, w końcu mam kota. Ale Ramsay ma
głupie szczęście. Tyle razy zeżarł coś dziwnego lub spał na
parapecie przy otwartym oknie, czy zleciał z szafki, a jemu nadal
nic nie jest. On jest niezniszczalny.
- Gorzej to na nie wpływa, bardziej się męczą.
Stajemy przy wyjściu z parku. Droga do domu Nicka jest po lewej, do
mojego wiedzie prosto. Mimo, że do szkoły mamy porównywalną
odległość, to od siebie mieszkamy spory kawałek. Dokładnie
piętnaście minut autobusem i dziesięć tramwajem.
- Przyjdziesz do mnie? – pyta. – Opowiedziałbyś mi, jak było
na terapii. Znaczy tylko, jeśli byś chciał, do niczego cię nie
zmuszam. Choć nie ukrywam, że chciałbym wiedzieć – mota się we
własnych myślach i wypowiedzianych słowach. Jeszcze jakiś czas
temu pewnie bym się przeraził tym, że jest
taki niezdecydowany. Teraz zupełnie mi to nie przeszkadza.
Nick wiedział o mojej sesji u psychiatry. Ostatnio mówię mu
więcej, niż bym chciał. W ogóle mówię więcej. A nawet, jak
przeciętny nastolatek, zaczynam być niewolnikiem telefonu. A to
wszystko przez Nicka i Lizzy, bo ciągle do mnie piszą.
- Przyszedłbym, może nawet bym ci opowiedział, ale nie mogę. Za
godzinę przychodzi do mnie Lizzy. Wjebała nas w robienie plakatu na
kiermasz.
Jego oczy posmutniały
* * *
- Twój kot jest niemożliwy – komentuje Lizzy.
Ramsay zwinięty w kulkę gryzie własne nogi.
- Daj mu spokój, i tak zaraz pójdzie spać – nie odrywam wzroku
od kolorowanego elementu.
- To normalne u kotów?
- Zęby mu rosną i go to drażni. Lepsze to, niż miałby gryźć
ludzi albo meble. Sam sobie krzywdy nie zrobi. Lepiej zajmij się
swoją częścią, bo coś opornie ci idzie – unoszę na nią
zmęczone spojrzenie. Podczas robienia szkicu była skupiona i
zdeterminowana, najwyraźniej już jej się to znudziło.
- Wiesz, że jadaczka mi się nie zamyka. A ty dzisiaj jesteś
milczący – otwiera cienkopis i zaczyna obrysowywać kontur. -
Bardziej niż zwykle – dodaje.
- Przecież ja zawsze siedzę cicho – przypominam jej.
- Ale od pewnego czasu zacząłeś z nami rozmawiać. Już się
przyzwyczaiłam!
Przewracam oczami i wracam do rysowania. Może się zniechęci i w
końcu weźmie się do pracy. Nawet poświęciłem się, pozwalając
jej włączyć Orange Goblin, za którym średnio przepadam. Ale to
też nic nie dało. Papla i papla, kompletnie zagłuszając muzykę,
a moje uszy więdną z każdym kolejnym jej słowem.
- Dobra, robimy sobie przerwę na kawę i ciacho – zarządza,
odkładając na bok cienkopis.
- Liz, ty dopiero zaczęłaś – jęczę cierpiętniczo. - Sama
będziesz to kończyła.
- Spokojnie, jak na wojnie.
Wyłącza muzykę, wstaje i łapie mnie za ręce, ciągnąc do góry.
Biorę kota na ręce i wychodzimy z mojego pokoju, a ja jeszcze
upewniam się, że dobrze zamknąłem drzwi. Gdybym go tam zostawił,
to poobgryzałby wszystkie kredki i nażarłby się papieru.
W kuchni robię nam ciepłe napoje, sobie herbatę, dziewczynie kawę.
Lizzy, zupełnie jakby była u siebie, otwiera po kolei wszystkie
szafki w poszukiwaniu słodyczy,
- No co jest? - pyta, kiedy już siadamy na kanapie.
Ledwo udaje mi się uniknąć poparzenia herbatą, kiedy Ramsay
wskakuje na kanapę, chcąc wyżebrać jedzenie. Swój mały łepek
prawie wsadza w paczkę ciastek, którą Liz odsunęła na długość
ręki. Chwytam czworonoga i kładę go na podłodze. Ten patrzy na
mnie obrażony, ale chwilę później biegnie do swojego kartonu i
zaczyna go obgryzać.
- A co ma być?
- Nie rżnij głupa – przewraca oczami. - Coś cię męczy.
- Nie męczy, tylko…
Lizzy patrzy na mnie wyczekująco, zaś ja spuszczam wzrok i zaczynam
bawić się zawieszką od herbaty
W myślach ciągle mam dzisiejsze przedpołudnie. Mróz, który
został zastąpiony nagłym ciepłem. Gorące płomienie muskały
moje wargi, a swoje źródło miały na ustach Nicka.
Stop.
Dopiero dociera do mnie, co właściwie się stało. A stało się
dużo. Znajomi, nawet przyjaciele tak nie robią. Bez jaj. Czy on…
Nie wygląda!
Potrząsnąłem głową. Jakby geja można było poznać po
wyglądzie, brawo Thomas. Znaczy, czasami się da, ale… dobra,
zatrzymaj ten pociąg pełen stereotypów. Mimo wszystko, czy to
znaczy, że patrzy na mnie nieco pod innym kątem? Takim bardziej
romantycznym? Czy to w ogóle możliwe, by ktokolwiek ktoś tak na
mnie patrzył? Bo ja na Nicka tak właśnie spoglądam, co
uświadomiłem sobie jakiś czas temu, ale sam przed sobą przyznałem
się do tego całkiem niedawno.
Pocałunek jest czymś… intymnym, jakby nie patrzeć. Robią to
ludzie, którzy darzą się tym ciepłym, specjalnym uczuciem i…
Czy to oznacza, że ja i Nick… O mój Boże! Colton, nie
zagalopowuj się tak!
- Całowałem się z Nickiem – mówię cicho.
- Ja pierdolę i dopiero teraz mi mówisz?! Masz mi wszystko
opowiedzieć – podrywa się z miejsca, prawie wylewając kawę na
kanapę i wysypując ciastka na dywan.
- Zadajesz sobie sprawę, że w poniedziałek musimy oddać ten
plakat? - próbuję wykręcić się z prawdopodobnie najgorszego
szczegółowego planu wydarzeń, jaki przyszło mi układać w całej
mojej szkolnej karierze.
- Są rzeczy ważne i ważniejsze.
Ajajaj, dziękuję za dedykację, bro!♥ Rozdział jak zwykle cudowny. Szczególnie podobała mi się scena pocałunku. <": Czekam na tę agresywniejszą wersję hehe.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział. :D
CIAPAKU
Usuńnie spojleruj xDD
O borze szumiący *o* kocham to opo *o*
OdpowiedzUsuń