Thomas
- Serio muszę nauczyć cię rozpoznawania kolorów – mówię,
kiedy wchodzimy do mojego pokoju. Od razu kładę się na miękkim
łóżku.
- One się prawie niczym nie różnią!
- Purpurowy i fioletowy? No błagam cię.
Nick prycha.
- Kretyn – parskam.
- Zacznij być milszy, albo wyjdź – mówi z poważna miną, jednak
mam zbyt dobry humor, aby się tym przejąć.
- To mój dom.
- I co z tego?
Spoglądam na niego, zaciskam usta w wąską linię jakbym się nad
czym zastanawiał, po czym bez słowa wstaję z łóżka z zamiarem
odejścia. Kiedy staję przy drzwiach i mam nacisnąć klamkę, Nick
odzywa się.
- Serio?!
Jego mina jest przekomiczna, wyraża kompletną dezorientację. Usta
ma śmiesznie wykrzywione, a brwi uniesione wysoko do góry. Mimo
wszystko zachowuję kamienny wyraz twarzy.
- Sam powiedziałeś, że mam- Debilu!
Nick w jednej chwili znajduje się przy mnie, chwyta mnie w pasie i
przerzuca sobie przez ramię. Wiszę głową w dół i wierzgam
nogami, włosy opadają mi na twarz. Mimo że czuję się niezbyt
bezpiecznie w tej pozycji, to nie potrafię powstrzymać swojego
śmiechu.
Śmiechu.
Wiem, że moje biodro wbija się chłopakowi w ramię i pewnie nie
jest to nic przyjemnego, ale on również się śmieje i próbuje
unieruchomić mi nogi. Nic z tego, nie dam się tak łatwo. Wciąż
macham nogami i próbuję jakoś z niego zejść, ale Nick wzmacnia
uścisk na moim pasie, jego palce wślizgują się po materiał mojej
koszulki i zaczynają łaskotać mnie po boku. Nie jest to za mądre.
Poza wybuchnięciem jeszcze głośniejszym śmiechem, moje ciało
wygina się w przeróżne strony, co grozi utratą równowagi przez
Nicka i naszym upadkiem na twardą podłogę.
Szatyn robi kilka kroków, po czym zostaję rzucony na miękka
pościel jego łóżka. Nick zawisa nade mną, opierając się na
przedramionach po obu stronach mojej głowy. Nadal chichocząc, kładę
ręce na jego policzkach. Światło z okna pada na jego twarz, przez
co wydaje się błyszczeć. Jego pełne usta rozciągają się w
pięknym uśmiechu i mam doskonały widok na niewielką szparę
między jego zębami Oczy ma roześmiane, bursztyn w jego tęczówkach
mieni się i hipnotyzuje. Prawą dłoń przenoszę na jego kark i
palcami bawię się kosmykami jego włosów.
- Uwielbiam twój śmiech. Uwielbiam, kiedy się śmiejesz – mówi
przybliżając swoją twarz do mojej. Nasze nosy dzieli kilka
centymetrów.
- Mój śmiech jest okropny – prycham, ale uśmiech nie schodzi mi
z twarzy.
- Jest mistrzowski!
Przewracam oczami, co nie umyka jego uwadze.
Unoszę lekko głowę i ocieram swoim nosem o jego, kciukiem
przejeżdżam po dolnej wardze Nicka i lekko rozchylam jego usta.
Chłopak wzdycha cicho, a ja zachłannie zamykam to westchnięcie we
własnych ustach.
Tak było wczoraj.
A teraz jest dzisiaj.
Zatem jest do dupy.
- Weź te nogi – prosi mnie Nick.
- Nie mów mi, jak mam żyć – prycham.
Szatyn łapie mnie pod kolanami i zrzuca moje nogi ze swoich ud.
Teraz on prycha.
- Pracownia.
Łeb mi pęka.
- Atelier – odpowiada natychmiast.
- A tak bardziej skomplikowanie?
- Le cabinet de… - krzywi się i patrzy na mnie.
- T – podpowiadam mu.
Nick patrzy na mnie, marszcząc brwi i zaciskając usta w wąską
linię. Jak zwykle marszczy nos.
- Tavil?
- Travaile – wzdycham. Rzucam podręcznik na łóżko, a jego
strony lekko się zaginają. Trudno.
Tępy ból pulsuje w mojej głowie, doprowadzając mnie do szału.
Zaczynają trząść mi się ręce.
- Byłem blisko – śmieje się krótko. To ten dziwny typ śmiechu,
który ledwo się zaczyna, a już kończy. Taki, który nawet nie
oznacza, że coś nas rozbawiło, po prostu wydaliśmy z siebie ten
dźwięk.
- Dalej niż ci się wydaje – wstaję.
Podchodzę do swojego plecaka, który rzuciłem przy biurku. Z jego
dna wygrzebuję portfel, spośród niezliczonej ilości paragonów
wygrzebuję listek tabletek.
- Co robisz? - pyta Nick. W jego głosie słyszę troskę połączoną
z wahaniem.
Zamiast odpowiedzieć wyciągam przed siebie ręce. Nogi również
zaczynają mi drżeć. Właśnie nadchodzi moje prywatne trzęsienie
ziemi.
Wyciskam jedną tabletkę i popijam ją wodą.
- Myślałem, że to tylko, kiedy się stresujesz. - Czuję na sobie
jego wzrok, ale ja podziwiam zadrapanie na panelach. - Co się
dzieje?
Cisza.
Powiedzieć, nie powiedzieć? Mogę mu ufać, ufam mu. Ale słowa nie
chcą mi przejść przez usta. Zatrzymały się gdzieś na języku i
ogłosiły strajk. Chcę się przemóc, zacząć mówić o tym, co we
mnie siedzi, o tym, czego się obawiam i wyrażać swoje opinie. Ale
jednocześnie buntuję się sam przed sobą, tworzę mury i bariery,
spisuję zakazy i nakazy. Mój wyprany od tego całego gówna mózg
sam mnie ogranicza, chociaż serce rwie się do przodu. I co tu
zrobić, skoro sam kłócisz się ze sobą, toczysz boje z myślami i
uczuciami? Z każda kolejną wewnętrzną wojną staję się bardziej
wybrakowany. Głupieję i nie wiem, której strony mam się słuchać;
doprowadza mnie to do szaleństwa. W głowie mam prywatne wariatkowo,
psychiatryk bez lekarzy, w którym świry biegają po ścianach.
- Kim my w ogóle dla siebie jesteśmy? - szepczę. Jakim cudem udało
mi się to powiedzieć? Może leki zaczynają działać.
Nick patrzy na mnie skamieniały. Nie rusza się, na początku nawet
man wrażenie, że nie oddycha, ale potem zauważam ruch klatki
piersiowej. Zachowuje się jakby włączył pauzę, a tym samym
wyłączył myślenie i życie. Zamiera na chwilę, po czym się
otrząsa i chrząka cicho.
- Kocham cię. Chyba - marszczy brwi. - Znaczy… Za wcześnie by
nazywać to miłością, ale na tyle późno by było to czymś dużo
więcej niż zauroczeniem. Ja – wznosi oczy do nieba i wzdycha.
Wstaje i podchodzi do mnie. - Wiem, że jestem kretynem, ale właśnie
próbuję ci powiedzieć, że jesteś dla mnie naprawdę bardzo,
bardzo ważny.
Ręce mi nie drżą tylko dzięki lekom. Czuję gorąco na twarzy i
mam ochotę zapaść się pod ziemię. Kocham, kocham, kocham.
Powiedział to, użył słowa, którego unikam jak ognia. Z jednej
strony się cieszę, ale mam też ochotę uciec jak najdalej stąd.
- Ty dla mnie też i… Boże. Ja nigdy wcześniej nie miałem osoby,
którą tak bardzo chciałbym zatrzymać przy sobie. Nie mam pojęcia,
jak to jest być z kimś, mieć kogoś dla siebie, w takim sensie,
że, no, mam tej osoby więcej niż inni. Rozumiesz?
Oddychać? Zemdleć?
Zostać? Uciec?
Rozum? Serce?
W tym momencie wszystko wydaje się być fatalną opcją.
- Rozumiem – uśmiecha się pięknie.
Z ulgą opieram czoło o jego klatkę piersiową. Serce wali mu
młotem. Uśmiecham się pod nosem.
- Od jakiegoś czasu chodzi mi coś po głowie i… To głupie –
odklejam się od niego i przyglądam się jego twarzy. Ma na niej
wypisaną dezorientację. Postanawiam zapytać wprost. - Jesteś
gejem?
- Nie, nie jestem. Biseksualny też nie. Chyba - Marszczę brwi i
spinam się. Nick zwilża wargi. - To trochę skomplikowane.
- To mi wytłumacz – zakładam ramiona na piersi. Chyba nie spodoba
mi się ta opowieść.
- Nigdy nie podobali mi się faceci i chyba nadal mi się nie
podobają. Nie wiem, sam się w tym gubię – łapie się za kark i
lekko spuszcza głowę.
- Czyli chodzi o to, że wyglądam jak wychudzona i płaska
dziewczyna? - unoszę jedną brew. Próbuję wyglądać, jakbym miał
do gdzieś, jakbym był kompletnie wyluzowany. Może trochę próbuję
obrócić to w żart, bo nienawidzę kłótni i podniesionych głosów.
Tak naprawdę emocje rozpierdalają mnie od środka.
- Co? - pyta wpatrując się we mnie wielkimi oczami. - W tym
momencie próbujesz obrazić mnie, czy siebie?
- Więc dlaczego? Czym się kierowałeś całując mnie i wygadując
te rzeczy? - Wymachuję rękami.
- Bo nie obchodzi mnie płeć. Bo oczarowałeś mnie całym sobą.
To żart? Tak się nie da. Nie wierzę coś takiego. Nie w moim
przypadku.
- Wiesz co? Daruj sobie.
- Mógłbyś przestać być taki wredny? Zachowujesz się jakbyś
miał to w dupie. Przed chwilą powiedziałem ci, że chyba cię
kocham, byłeś cały w skowronkach, po czym wystarczyło jedno
słowo, żebyś pluł jadem.
- Chyba – cedzę przez zęby.
- Nie łap mnie za słowa. Jestem gówniarzem, mam pieprzone
siedemnaście lat!
- To może lepiej się zapierdolę skoro, kurwa, wszystko mam w
dupie, wszystko zlewam i jestem wredną szmatą? – wyzywająco
patrzę mu w oczy.
Ból na twarzy.
Ból w jego oczach.
Ból w sercach.
Łapię się za pulsujący bólem policzek. Dociera do mnie co
powiedziałem.
Patrzę na niego, on na mnie, a potem spogląda na swoją dłoń. On
też nie wiedział, co robi.
Oboje jesteśmy powaleni.
- Jeszcze jeden taki tekst, a… Przestań – prawie warczy, ale
głos i tak mu się załamuje.
- Wszystko się chrzani! - wykrzykuję. - Chcę zniknąć – dodaję
ciszej.
- Nigdy ci na to nie pozwolę.
Jego gorące usta i rozpalone dłonie. Moje palce zaciśnięte na
jego włosach. Mieszam swój oddech z jego. Chcę więcej, ale
jednocześnie mniej. Pragnę aby ta chwila trwała w nieskończoność
i przerwać ją w tej chwili. Sprzeczność goni sprzeczność; zaraz
zaczną bawić się w chowanego. „Berek! Teraz ty gonisz!” I tak
w kółko. Dopóki któraś się nie potknie, a wtedy i ja rąbnę o
ziemię. Intensywność odczuć mnie przerośnie i ucieknę, albo
okaże się zbyt małą dawką, a wtedy będę potrzebował więcej.
Ale nie chcę jeszcze tego sprawdzać. Niech te sprzeczności się
ganiają, chowają i szukają nawzajem. Dopóki nie żałuję, że
czegoś nie zrobiłem lub zrobiłem. Utrzymajmy tę chwilę nic nie
zmieniajmy, bo teraz jest perfekcyjnie.
Ale, kurwa.
Kolory moich farb krwawią szarością.
* * *
Duże płatki śniegu cicho opadają na szybę. Za oknem jest biało;
tak bardzo, że aż razi w oczy. A mimo to nie odwracam wzroku.
Masochistycznie wpatruję się w coraz to większą kupkę śniegu,
formującą się na poręczy jednego z balkonów sąsiedniego
budynku.
- Thomas?
Zmuszam się by na nią spojrzeć.
- Co się dzieje? - pyta zmartwiona.
- Jednego dnia jest idealnie, a drugiego zastanawiam się dlaczego ja
nadal żyję. Mam przyjaciół, w szkole nie jest źle, chodzę na
terapię, biorę leki, mam osobę, która koloruje mój świat, a
mimo to nadal czuję się jak gówno.
Oczy puste, usta suche, twarz bez wyrazu. Ile to jeszcze potrwa?
Mama zagryza wargę i naciąga rękawy swetra na dłonie.
- Chcesz zacząć żyć normalnie, pozbyć się tego wszystkiego.
Może za bardzo się śpieszysz z dotarciem do celu?
- Co masz na myśli? - marszczę brwi.
- Żeby znaleźć się na mecie, najpierw trzeba przebyć pewien
kawałek drogi. Jesteś pewien, że idziesz po dobrej ścieżce? Bo
może właśnie zmierzasz w zupełnie inną stronę.
Świetne opowiadanie, tak po prostu. Bardzo emocjonalne no i... Naprawdę nie wiem co więcej napisać. Weny życzę. :)
OdpowiedzUsuńTorisa