Thomas
- Zajebie cię – warczę na Leona.
- Powinieneś mi dziękować – oburza się.
- Niby za co?!
- Śmiesznie się was słucha, ale jednak chciałabym wiedzieć o co
chodzi – wtrąca się Eve.
Dziewczyna owija sobie szyję długim i puchatym szalikiem. Jego
kolor zlewa się z rudością jej włosów.
- Wjebał mnie w konkurs z fizyki – tłumaczę, mordując chłopaka
wzrokiem.
- Przecież ty jesteś chodzącą encyklopedią, więc o co ci
chodzi? - Nick marszczy brwi i patrzy na mnie jak na pomyleńca.
- Tam będą same fizyczne świry, a ja się uczę, bo nie mam co
robić. Kompletnie nie moja liga. Oni w tym siedzą i robią coś
ponad program, gdzie ja jedynie wkuwam podręcznik.
- Uczysz się z nudów? Dla ciebie już nie ma ratunku – komentuje
Lizzy
Spoglądam na nią zmęczony. W myślach duszę ją rudym szalikiem.
Wychodzimy ze szkoły. Na moje policzki i nos wpływa fala mroźnego
powietrza. Bez zastanowienia kulę się, chowając twarz w szaliku.
Nie byłoby tak fatalnie, gdybym nie zapomniał wziąć rękawiczek.
Dwie lekcje temu Eve zabrała mi moje zapasowe i teraz uśmiecha się
triumfalnie. Prycham i chowam dłonie w kieszeniach kurtki. Mam
nadzieję, że mi nie zamarzną i będę miał czucie w palcach.
- O której masz autobus? - pyta Nick.
- Dzisiaj wracam z tobą.
Lizzy gwiżdże cicho. Popycham ją w ramię, przez co prawie wpada w
krzaki. Leon i Eve wybuchają śmiechem.
- Nie mówiłeś, że chcesz do mnie przyjść.
- Bo nie przychodzę do ciebie, tylko do Matta.
- Do Matta? - upewnia się marszcząc brwi i patrząc na mnie
podejrzliwie.
Odpowiadam mu mruknięciem. Twarz mi zamarza, więc z powrotem chowam
nos w szaliku. Idziemy w czwórkę, Leon i Eve kłócą się o odcień
jej szalika. Wszyscy twierdzimy, że jest identyczny z kolorem jej
włosów, zaś ona upiera się, że jej sprężyny są jaśniejsze.
Chłopak rzuca coś na temat jej piegów, a chwilę później ściera
śnieg z twarzy. Zaczynają się przepychać i szturchać, wyzywać
od przerośniętych wiewiórek i tlenionych gigantów. Leon zaciąga
rosyjskim, dobrze wiedząc, że to denerwuje dziewczynę. Norma.
- Terminator! - ktoś krzyczy.
Nick staje jak wryty. Ma wielkie oczy i otwarte usta. Obraca się
szybko, po czym z krzykiem biegnie w stronę chłopaka za nami. Rzuca
się na niego, w wyniku czego oboje lądują na chodniku.
Po chwili składającej się z tarzania się po ziemi i
niezrozumiałych pisków, Nick sobie o nas przypomina. Chłopcy
wstają, wzajemnie pomagając sobie otrzepać się ze śniegu. Idą w
naszą stronę. Z ust szatyna nie schodzi ogromny uśmiech, nawet mam
wrażenie, że z każdą sekundą staje się coraz szerszy. Obok
niego kroczy jakiś chłopak, równie szczęśliwy. Jest o głowę
niższy od Nicka, a jego czarne, gęste włosy pokrywa niewielka
warstwa śniegu. Im bliżej są, tym więcej zauważam szczegółów
na jego twarzy. Ma mały nos, pyzate policzki i skośne oczy.
- Ludzie, to jest Kaz! – przedstawia go, wrzucając ręce do góry.
– Idiota, którego znam od jedenastu lat.
- Najgorszy okres w moim życiu – komentuje.
O, już cię lubię.
- Chciałeś powiedzieć najlepszy.
- A mam ci przypomnieć, jak –
- Milcz.
Kretyn. Jak zwykle.
Chłopak przedstawia się nam, a my jemu. Jego pełne imię brzmi
Kazuyoshi, a on sam od razu odpowiedział na budujące się w naszych
głowach pytanie – jest w połowie Japończykiem. Urodził się w
Stanach, a w Japonii nigdy nie był i jakoś nie za bardzo go do niej
ciągnie.
Kiedy nadchodzi moja kolej, aby powiedzieć mu jak się nazywam, on
mnie wyprzedza.
- Ty jesteś Thomas, wiem. Tyle się od tobie nasłuchałem i
naczytałem, że nie musisz mi o sobie niczego opowiadać.
- Co? - pytam głupio.
- Zabiję cię – mówi w tym samym czasie Nick.
- Nawet zrobiłem wam osobną rubryczkę w pamiętniku – śmieje
się Kaz.
- Ty naprawdę chcesz zginąć – warczy szatyn. Mocno zaciska
szczękę.
- Spoko, ale wcześniej oddaj mi wszystkie moje kostki do gitary,
które zgubiłeś.
Nick
Razem z Kazem i Thomasem wchodzimy do mojego domu. Mój przyjaciel
był już tu wcześniej, aby zostawić swoje rzeczy. Jak się
okazało, przyjazd do mnie już wcześniej uzgodnił z moimi
rodzicami i cała trójka to przede mną ukrywała.
Kiedy usłyszałem swoje przezwisko, nadane mi jeszcze w podstawówce,
myślałem, że się popłaczę. Minęły dwa miesiące. Nie
sądziłem, że aż tak za nim tęskniłem, dopóki nie zobaczyłem
jego uśmiechniętej twarzy. Tak bardzo brakowało mi tych skośnych
oczu, nieśmiesznych żartów, koszulek we wszystkich możliwych
kolorach i brzmienia jego gry na gitarze. On i reszta naszej paczki
z Firplay są jedynym powodem, przez który żałuję przeprowadzenia
się do Denver. Gdybym tylko mógł, spakowałbym ich wszystkich do
walizki i wziął ze sobą. Bo mimo że tutaj również znalazłem
cudownych znajomych, to nic mi nie zastąpi tych, z którymi dzielę
najwięcej wspomnień. Eve, Lizzy i Leon to nie to samo. Wiem, że to
okrutne, ale gdyby nagle ich zabrakło, to nie rozpaczałbym tak
bardzo jak za Marco, Tonym, Anną i Steve’em, a nawet za jego
siostrą, która często mnie irytowała.
Jedynym, za którym tęskniłbym równie mocno, jest Thomas. Po jego
zniknięciu nie potrafiłbym się tak szybko pozbierać. Jego
obecność przy mnie stała się czymś naturalnym, jakby normą bo
wiem, że kiedy zerknę w bok, to ujrzę jego twarz.
W mojej głowie brzmi to beznadziejnie i strasznie ckliwie, ale co
ja poradzę, że szczeniacko się zakochałem?
- Matthew, byłeś z psem? - pytam brata, który piej sok prosto z
kartonu. - Mamy w domu szklanki.
- Nie byłem.
- Matt – jęczę wznosząc oczy do góry.
- No co? Dzisiaj twoja kolej – spogląda na mnie z pretensją.
- Mam gościa.
- No tak się składa, że ja też – prycha i ciągnie Thomasa za
rękaw, w stronę swojego pokoju.
Brunet macha mi krótko, wstawiając język i zamykając jedno oko.
Co za…!
Stojący obok mnie Kaz wybucha śmiechem.
- Chyba jesteś trochę w tyle ze zwierzaniem mi się ze swojego
życia. - Patrzę na niego ze zmarszczonymi brwiami. - Thomas z
twoich opowieści prędzej zrobiłby się czerwony jak burak, niż
jawnie cię prowokował.
- Ostatnio sporo się działo i jeszcze więcej pozmieniało.
- I masz tylko dwa dni, by mi o tym opowiedzieć. Radzę ci się
streszczać.
Idziemy przez park. Duch obwąchuje co drugi krzak i co trzecie
drzewo. Kaz ciągle nawija o wielkości i przepychu Denver, dziwiąc
się, jakim cudem się tu nie gubię. Prawda jest taka, że tracę
orientację w terenie przynajmniej raz dziennie. Za dużo tu
wszystkiego. Układy dzielnic, czy nawet głównych placów są zbyt
skomplikowane, by ogarnąć je w dwa miesiące. Tym bardziej, kiedy
rzadko obiera się dłuższe trasy niż do szkoły, sklepu i na
spacer z psem. Nawet Thomas się tu gubi, a przecież urodził w tej
dżungli szklanych wieżowców. Chociaż prawdą jest, że on
praktycznie nie wychodzi z domu.
W końcu Kaz nie wytrzymuje – czekałem na to odkąd wyszliśmy z
domu. Jego wścibska ciekawość wzięła górę i zaczyna mnie
wypytywać o Thomasa. Szczerze, to już nie wiem, co mam mu
opowiadać, bo naprawdę wie wszystko. Dobra, prawie. Pominąłem
pewne fragmenty, o których brunet chce zapomnieć i nie chciałby,
żeby ktokolwiek o nich wiedział. Mimo że traktuję skośnookiego
jak drugiego brata, to nawet jemu nie mogę powiedzieć o każdej
najdrobniejszej rzeczy. To byłoby chore.
- Mówiłeś mi o całej tej sytuacji u dyrektora i że chodzi do
psychiatry. Nie żebym coś do tego miał, bo w sumie to podziwiam go
za odwagę, ale aż tak to na niego wpłynęło? W senie zmienił
się?
- Trochę – krzywię się lekko. - Nie na gorsze – od razu
tłumaczę. - Jest bardziej otwarty, zaczyna rozmowy, śmieje się,
wygłupia i przedrzeźnia.
- To dobrze – wchodzi mi w słowo.
- Tak, ale stał się trochę… wredny i czepia się szczegółów.
Na wszystko gwałtownie reaguje, czasem nawet nie słuchając mnie do
końca.
- Nie pomyślałeś, że on w ten sposób odreagowuje? To wszystko go
przerasta. Boi się, że w każdej chwili cały ten koszmar wróci i
próbuje się przed tym bronić.
- Kaz, ja już mam dość myślenia. Najchętniej wyłączyłbym mózg
chociażby na parę godzin – wzdycham, a z moich ust wydobywa się
kłęb pary.
- Najlepiej oboje przestańcie myśleć. Inaczej wykończycie siebie
nawzajem.
Thomas
- Musisz przekształcić ten wzór – tłumaczę młodszemu.
Matt zagryza końcówkę długopisu, po czym powoli zapisuje
działanie.
Początkowo miałem do niego przyjść ze względu na nowe zdjęcia
jakie zrobił i chciał o czymś ze mną porozmawiać. Okazało się
jeszcze, że ma problemy z fizyką. Tak więc właśnie siedzimy nad
ruchami jednostajnymi.
- Dobrze? – pyta niepewny.
- Tak – mówię po sprawdzeniu przykładu. – Zrób jeszcze dwa,
trzy zadania i nie będziesz miał z tym problemu.
-Dziękuję – uśmiecha się szeroko, mrużąc oczy.
Ręką sięgam do jego głowy. Zatapiam palce w jego włosach i
czochram je przez chwilę. Są gęste jak u Nicka, jednak bardziej
pokręcone i sztywniejsze.
Słyszymy dźwięk otwieranych drzwi i odgłos psich łap na
płytkach. Kilka minut później do salonu wchodzą Nick z Kazem.
Oboje mają czerwone od zimna policzki i nosy.
- Co robicie? – pyta Azjata, siadając na kanapie obok Matta.
- Thomas tłumaczy mi fizykę.
- A mnie to już nie poprosisz! – krzyczy z kuchni Nick.
- Przecież nie chodzisz na fizykę – przypominam mu.
- Ale podstawy umiem – mówi z wyrzutem i miną zbitego psa. Na
małym stoliku kładzie dwa kubki z parującą herbatą. – Robicie
ze mnie idiotę.
- Sam świetnie dajesz sobie z tym radę – razem z Kazem
komentujemy w tym samym czasie. Patrzymy na siebie zdziwieni.
- Nie sądziłem, że można kogoś tak bardzo polubić po jednym
zdaniu – odzywa się chłopak.
- Stałeś się moim idolem odkąd odezwałeś się po raz pierwszy,
jadąc po Nicku.
Chłopak kładzie mi ręce na ramiona i z przejęciem patrzy prosto w
oczy.
- Czuję że to początek pięknej przyjaźni.
Kładę swoją dłoń na jego ramieniu, a drugą na swojej klatce
piersiowej w miejscu serca.
- Ja również – pociągam nosem.
Matthew zwiją się z powstrzymywanego śmiechu, zaś Nick morduje
nas spojrzeniem.
- Nienawidzę was obu.
Wybucham śmiechem, a Kaz razem ze mną.
Uwielbiam takie chwile. Pełne beztroski, dziecinnych odzywek i
nieśmiesznych żartów. Przez te kilka minut odrywam się od czerni,
która na co dzień mnie otacza. Na te chwile wyłączam myślenie.
Nie przejmuję się tym, że umysł płata mi figle, przez co, co
godzinę zmienia mi się pogląd na świat i samego siebie. Sinusoida
emocjonalna, w której raz wydaje mi się, że jestem szczęśliwy, a
zaraz znów popadam w depresję, prostuje się i daje mi odetchnąć.
Chcę, aby takich chwil było więcej, żeby zdarzały się częściej
i trwały dłużej. Może kiedyś wszystkie zleją się w jedną
ogromną szczęśliwą plamę i pomalują moje płótno na
najbardziej jaskrawe barwy, jakie tylko da się uzyskać. Czekam na
ten dzień, w którym przez całe dwadzieścia cztery godziny nie
będę miał ani jednej pesymistycznej myśli na temat mojego
istnienia. Nie mogę się doczekać, aż w końcu wszystko się
ustabilizuje i zacznie logicznie układać w spójną całość.
Niestety wiem, że jeszcze długo poczekam, ponieważ nadal kłócę
się sam ze sobą i wciąż kroczę niewłaściwą ścieżką.
Trafienie na tą właściwą drogę jest dużo bardziej skomplikowane
niż mi się wydawało, jednak najtrudniejszym wyzwaniem będzie
przejście już tej odpowiedniej. Będzie pełna wzlotów i upadków,
pułapek i linii prostych, szczęścia i płaczu. Pewnie nie raz będę
chciał zawrócić i się poddać. Mam tylko nadzieję, że znajdę w
sobie jakiś zalążek siły, który nie pozwoli mi zawalić
wszystkiego, co do tej pory osiągnąłem i cofnąć się do pełnego
bólu początku.
Razem z Mattem idziemy do jego pokoju. Na ścianie nad łóżkiem
przybyło kilka nowych zdjęć. Siadam na materacu, w ręce biorę
dziwnego pluszaka o górnych kończynach dłuższych od całego
ciała; ma niebieski kolor i wyłupiaste oczy. Chłopak zajmuje
miejsce obok mnie; spuszcza głowę i bawi się swoimi palcami.
- Chciałbym pogadać – mówi, nie odrywając wzroku od własnych
dłoni.
- O czym? – pytam.
Chłopak bierze głębszy wdech. Odgarnia włosy z czoła i spogląda
na mnie.
- Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że ty mnie zrozumiesz. I
nie mam pojęcia, czemu jako pierwszemu nie mówię tego Nickowi, jak
zawsze. Ja... Nie wiem. On zawsze jest optymistyczny i ciągle się
uśmiecha. Nie chcę tego popsuć.
To nie do końca tak, jak myślisz. Nie każdy jego uśmiech jest od
serca, część z nich została wymuszona, aby nikt się nie martwił.
Nick to typ osoby, która chce nieść zbawienie całemu światu, nie
patrząc na to, że sam zostaje skrzywdzony. Próbuje być idealnym
starszym bratem, który zawsze wesprze na duchu, doradzi, wysłucha.
Chce by jego młodsze rodzeństwo wiedziało, że mają w nim
oparcie. Udaje stabilną, solidną podporę która, jakby się lepiej
przyjrzeć, ma liczne pęknięcia.
Przez to na niego wczoraj nawrzeszczałem. Ciągle powtarza mi, że
mogę powiedzieć mu o wszystkim, żebym nie ukrywał tego, co we
mnie siedzi. Tym czasem sam zakopuje swój ból pod grubą warstwą
sztucznego uśmiechu.
- Jesteś hipokrytą – podsumowałem swoją wypowiedź. Byliśmy u
mnie w domu i jakoś tak się złożyło, że poruszyłem temat.
- Sam masz pod górę, nie chcę ci jeszcze dokła-
- Pierdolę to! Mam dość tych nieszczerych uśmiechów. Im więcej
ich widzę, tym bardziej mam ochotę ci przywalić, a przez ostatni
tydzień rzucasz ich mnóstwo.
- Jesteś pewny, że chcesz słuchać o mojej byłej, która zaczęła
do mnie wydzwaniać?
Zawahałem się. Słuchanie o byłym związku osoby, z którą się
jest, nie jest ani trochę miłe. Zawsze pojawiają się myśli „Była
ode mnie lepsza? Może chce do niej wrócić?”.
- Jeśli przez to jesteś nieszczęśliwy i udajesz, że nic się nie
dzieje, to tak.
Chciałem, to dostałem. Historię jego związku sprzed czterech
miesięcy. Nie spodobała mi się ani trochę, a to dlatego, że
zaczęła się jak w filmie, a skończyła tragedią.
Mieli
gorsze i lepsze chwile, jak każdy. Nick zawsze jej wybaczał, to on
był tym, który ciągnął i walczył o ten związek. Jak jakiś
osioł. Tylko wtedy tego nie zauważał, zaślepiony szczeniacką
miłością. To był ten typ wkurzającej pary, która wszędzie była
razem i nigdzie osobno.
Kwiaty,
całusy, ciepłe słowa, setki biletów kupionych na wspólne wypady.
Wszystko po to, by po dwóch latach zastać ją z innym. Nagich w
łóżku. W dniu jej imienin.
- A
teraz chce się spotkać – dodał.
-
Zapraszam do Denver – powiedziałem, niewiele myśląc.
- Że
co?
-
Żebym mógł wydrapać jej oczy – obróciłem to w nieśmieszny
żart.
-
Kim jesteś i co zrobiłeś z Thomasem? – zaśmiał się krótko.
-
Podrzuciłem mu Xanax.
To
była ta chwilą, w której byłem po prosty szczęśliwy.
Minęła,
po powrocie do domu, kiedy zacząłem myśleć.
Myślami
wracam do pokoju Matthewa. Chłopak siedzi zgarbiony, nerwowo mieląc
rękawy bluzy.
- O
co chodzi? – pytam.
Chłopak
milczy, zbierając się w sobie. Przełyka ślinę i bierze głęboki
wdech.
-
Osoby z mojej klasy dowiedziały się o protezie. Oczywiście
rozeszło się na całą szkołę.
-
Ubliżają ci?
-
Niektórzy.
Nie
pozwolę ci przychodzić przez to, przez co ja przechodzę.
Matthew
jest odważny. Ja zbierałem się dwa lata, aby powiedzieć mamie o
sytuacji w szkole. A zrobiłem to jedynie z bezsilności, nie z
odwagi. Powiedziałem jej, bo byłem naprawdę bliski autodestrukcji,
co zaczęło mnie przerażać. Ja stchórzyłem.
-
Musisz powiedzieć rodzicom.
-
Nie wiem. Chyba trochę z tym poczekam. Może im się znudzi.
-
Nie znudzi – mówię natychmiast. – Zawsze znajdzie się ktoś,
kto będzie miał z tego frajdę i zarazi tym innych.
Mattchew
powoli kiwa głową. Zaraz potem rzuca mi się na szyję i obejmuje
mnie mocno. Jego ręce się trzęsą, cały lekko drży, ale nie
płacze. Przytulam go do siebie, bo wiem jak bardzo to pomaga.
Jesteś
silny Matt.
* * *
Będąc w domu, zasiadam przed sztalugą. W końcu zbieram się w
sobie, aby dokończyć obraz sprzed kilku miesięcy. Moje emocje przy
malowaniu go trochę się zmieniły. Już nie przepełnia mnie tak
wielka rozpacz i chęć zniknięcia. Ale nie jestem też w pełni
szczęśliwy. Nie chcę zniknąć, nie teraz kiedy mam ludzi, którzy
powodują uśmiech na mojej twarzy. Jednak coś nie daje mi spokoju.
Czym jest to „Coś”?
Komentarze
Prześlij komentarz