Rozdział 11

Thomas
Cisza. Zapada głucha cisza. Nie słyszę kompletnie nic. Czuję się odrętwiały i ciężko mi się oddycha.
Hawkins siedzi i trzyma się za głowę. Przy nim kuca Cam, jego pachołek, i trzyma rękę na jego plecach. Trzech innych chłopaków stoi blisko niego i uważnie obserwuje. Każdy z obecnych patrzy jak Christopher robi z siebie ofiarę. Nie. Jemu naprawdę mogło się coś stać. Piłka uderzyła prosto w jego głowę.
Nauczyciel wraca z zimnym okładem i podaje go blondynowi.
Niezauważony wychodzę z sali gimnastycznej. Osuwam się po ścianie. Siadam na zimnej podłodze. Kulę się i ciągnę za włosy.
Mam przejebane.
Zemści się.
Zabije mnie. Zarżnie. Wypruje ze mnie flaki.
Jestem trupem.
Ja pierdole.
Dlaczego ja?! Dlaczego to musiało się stać?! Dlaczego nie mogę być normalny?! Dlaczego urodziłem się tak pokraczny z tak wielkim pechem w życiu? Przecież to jest, kurwa, śmieszne! Po co ja w ogóle żyję?!
Zachłysnąłem się powietrzem. Zaczynam niekontrolowanie kaszleć. Nie mogę złapać oddechu. Płuca mnie palą, a serce pompuje strach zamiast krwi. Czuję jak pod powiekami pieką mnie łzy.
- Thomas uspokój się! – Ktoś potrząsa mnie za ramiona. Przez mdłą ciszę w mojej głowie przebija się głos Nicka.
Unoszę lekko głowę. Napotykam jego niesamowite tęczówki. Brąz kryje w sobie nutę strachu, ale szybko zastępują go pewność i opanowanie. Dzięki migoczącym plamkom bursztynu w jego oczach, udaje mi się złapać oddech. Jego troskliwe spojrzenie sprawia, że nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej znika. Czuję jego dłonie na moich, przez co moje ciało się spina. Czuję jakby po mojej skórze płynęły iskierki ciepła. Z palców do łokci i ramion, a następnie rozlewały się po piersi. Nick wkłada swoje długie palce między moje, a ja mimowolnie luzuję uścisk na włosach. Chłopak odciąga moje ręce od głowy, nieustannie wpatrując mi się w oczy. Jest spokojny, oddycha równomiernie i dzięki temu ja również powoli się uspokajam. Strach wyparowuje z żył.
Mimo, że już nie mam problemu ze złapaniem oddechu, to moje serce bije odrobinę przyspieszonym rytmem. I nic nie mogę na to poradzić, dopóki on jest tak blisko mnie.
Słyszymy kroki. Nick odsuwa się ode mnie. Czuję dziwnie zimno na dłoniach, kiedy ręce Nicka znikają w kieszeniach jego spodenek. Nerwowo zakładam włosy za ucho i w tym samym momencie z sali wychodzi Hawkins z nauczycielem. Blondyn udaje się do szatni, wciąż trzymając zimny okład przy głowie. Clarke kuca obok nas, a ja ciężko przełykam ślinę.
- Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zejść na zawał - komentuje. Przygląda mi się przez chwilę, po czym wzdycha ciężko. – To mój drugi dzień pracy w tej szkole, a wy już odwalacie jakiś szajs – prycha. – Nie przejmuj się tak. Ten chłopak na szczęście ma głowę twardszą od skały. Wyliże się. – W odpowiedzi kiwam głową. - Naprawdę. Nie denerwuj się tak, bo jedyne czego brakuje, to żebyś zemdlał ze stresu.
Nauczyciel wstaje i gestem ręki pokazuje nam, abyśmy wrócili do reszty. Nick szybko podnosi się z podłogi i wyciąga do mnie rękę. Chwytam ją i znów czuję to obce, ale przyjemne ciepło. Wstaję z jego pomocą i na nogach jak z waty z powrotem wchodzę do sali. Uparcie patrzę w podłogę, byleby nie dostrzec szydzących ze mnie spojrzeń chłopaków. Pewnie sobie myślą… Kurwa, nawet nie chcę wiedzieć co.
Wznawiamy grę. Atmosfera jest napięta, a ja mam ochotę zwinąć się w kulkę i zniknąć. Hawkins przebrany i z plecakiem na plecach siedzi na ławce, czekając aż ktoś po niego przyjedzie. Jest blady i ma nieobecne spojrzenie. Pan Clarke jest w pokoju nauczycielskim i rozmawia przez telefon z którymś z jego rodziców.
Zjebałem po całości. Jednak nie mam czasu na rozwinięcie tej myśli. Gra się toczy i akurat w tym momencie piłka leci w moją stronę. Będzie to trzecie dotknięcie, więc nie pozostaje mi nic innego, jak przebicie jej na drugą stronę siatki. Odbijam. Piła leci nad siatką w stronę… Błagam, serio? Cam odsuwa się jak poparzony z udawanym przerażeniem. Piłka uderza o parkiet. Każdy stoi jak wryty i patrzy się na tego błazna. Chcę zapaść się pod ziemię.
- Co ty odwalasz? - Pyta blondyn z jego drużny. Chyba ma na imię Scott.
- Stary, nie chcę skończyć jak Christopher. - Unosi ręce w geście obronnym i uśmiecha się głupkowato.
Mam dość. Czuję się jak szmata. Jak ostro wyruchana dziwka, która cała lepi się od spermy. Tak mnie właśnie traktują. Jak kogoś, kogo można przerżnąć i spuścić mu się na twarz; rzucić na podłogę i użyć zamiast mopa.
Nick nic tu nie wskóra. Już zawsze będę brudnym śmieciem.
- Ile ty masz lat? Pięć? Jakieś zaburzenia w prawidłowym rozwoju? – Scott pyta wkurzony. Podchodzi do chłopaka i staje górując na nad nim kilkoma centymetrami. Wygląda jakby zaraz miał mu przywalić.
- Co kurwa? – Cam jest wkurzony. Chyba właśnie naruszono jego nadęte ego.
- Chris nie zwracał uwagi na grę, tylko gadał do Petersa, sam się prosił. – Wtrąca się Nick.
Nie odzywaj się. Pogarszasz swoją sytuację. Najlepiej wszyscy zamilczcie i dajcie mi zniknąć.
Czuję tępy ból w skroniach i znów trudno jest mi złapać oddech. Otwieram lekko usta, oddychając szybko. Czuję dziwny ucisk na płucach. Lekko kręci mi się w głowie. Nie wiem co się ze mną dzieje i sprawia to, że z każdą chwilą czuję się jeszcze gorzej.
Podchodzi do mnie Leon i coś mówi, ale nie potrafię zarejestrować jego słów. Zupełnie jakby stał za ścianą.
- To ta ofiara nie umie serwować! – Podnosi głos. – Spójrz tylko na niego. Jest żałosny. Wygląda jakby zaraz miał się poryczeć.
Zamknij się. Błagam. Dajcie mi wszyscy spokój. Wiem, że jestem pomyłką, nie przypominajcie mi o tym na każdym kroku.
Dlaczego jego słowa usłyszałem wyraźnie?
Dlaczego wszystko musi być takie pochrzanione?
Nie mam już siły.
Robi mi się słabo. W jednej chwili czuję, jakbym miał zaraz upaść. Robię krok do tyłu, a zaraz potem czuję na plecach asekurujące mnie ręce Leona.
- Блач, Thomas! - Zaciąga po rosyjsku Leon.
Zamglonym wzrokiem widzę, jak wszyscy patrzą w naszą stronę. Podchodzi do nas kilku chłopaków, a razem z nimi Nick. Reszta stoi i po prostu się gapi. Niektórzy mają na twarzach grymasy, jakby oberwali żelazkiem, a w myślach kierują we mnie kurwy.
Ja sobie stoję, opierając się na rękach Leona i marzę o tym, aby rozpłynąć się w powietrzu.
Opuszczają mnie resztki siły fizycznej i psychicznej. Mam zamiar upaść na ziemię, zwinąć się w kłębek, udać niewidzialnego.
Do sali gimnastycznej wchodzi nauczyciel i momentalnie staje jak wryty. Omiata wzrokiem to dziwne zbiegowisko, po czym kręci głową, chyba z niedowierzaniem.
- Co się dzieje? – pyta i szybkim krokiem podchodzi w moją stronę.
- Cam przesadził, zaczął oczerniać Thomasa, a on się chyba za bardzo zestresował. Nie dziwię, w końcu nie ma najlepszej opinii w szkole, a niektórzy lubią ją jeszcze bardziej pogarszać – tłumaczy mu Leon. Ton jakim się wyraża wskazuje na to, że ma ochotę co najmniej rozłupać Cameronowi czaszkę.
Dlaczego? Dlaczego staje w mojej obronie? Przecież nic dla niego nie zrobiłem.
I znowu czuję to dziwne ciepło. I znowu nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Nie znam tego uczucia, nigdy wcześniej nie znajdowałem się w podobnych sytuacjach, nie wiem jak to jest - być akceptowanym przez innych. Przez to mam ochotę zwiać gdzie pieprz rośnie, ale po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że to miłe. I że chciałbym częściej odczuwać to przyjemne ciepło.
Nauczyciel każe mi usiąść, a wszystkim innym się odsunąć. Jedynym, który przy mnie zostaje, jest Nick. Kuca obok mnie, trzyma rękę na moich plecach w obawie, że zemdleję. Nie zamierzam stracić przytomności i zrobić z siebie jeszcze większe pośmiewisko. Wystarczy, że przez samo gadanie Cama wyglądam jak przerażony pięciolatek.
- Weź głęboki wdech, na spokojnie – radzi mi nauczyciel.
Powoli udaje mi się uspokoić. Już nie charczę przy oddychaniu i nie kręci mi się w głowie.
Czuję, jak Nick zawija sobie pasmo moich włosów na palec i aż gwałtowniej wciągam powietrze. Serce wali jak młotem, a na policzkach czuję zawstydzające gorąco.
Dlaczego on musi być taki miły i opiekuńczy względem mnie? Pieprzony syndrom Matki Teresy. Muszę wynaleźć na to jakieś skuteczne lekarstwo, bo jeśli tak dalej pójdzie, to… No właśnie, co?
- Dobra, zbierajcie się. Koniec zajęć na dzisiaj - mówi pan Clarke, wstając. Wzdycha ciężko, jakby przepracował kilka godzin na polu, zamiast posiedzieć niecałe czterdzieści pięć minut z licealistami. - Jeśli następnym razem odstawicie takie przedstawienie, to zwrócę się do dyrektora o zmianę klasy – mówi pół żartem–pół serio, po czym wychodzi z sali gimnastycznej. Za nim idą pozostali.
Wzdycham cicho i opieram czoło o kolana. To się nie dzieje. Niech to wszystko będzie tylko snem. W szczególności to dziwne uczucie w moim sercu wywołane przez Nicka. Moje włosy nadal są zawinięte na jego palcu. W głowie mam mętlik, nie potrafię skupić się na żadnej z chaotycznych myśli. Wariuję.
- Źle się czujesz? - pyta i mam wrażenie, że się przybliżył.
Unoszę głowę i kręcę nią na boki.
Na sali zostaliśmy tylko my. Siedzimy przy słupku od siatki, o który opieram się plecami. Nick kuca obok mnie. Spuszczam wzrok na nasze nogi. Kilka centymetrów mniej i mógłbym poczuć ciepło jego ciała. Jego długie, umięśnione kontra moje chude, z zadrapaniami i siniakami. Skóra szatyna jest delikatnie brązowawa – pozostałości po letniej opaleniźnie. Ja jestem blady jak trup. Latem nie wychodziłem z domu dalej i na dłużej niż do sklepu, starając się unikać słońca. Jesteśmy jak dwa różne światy. Kompletnie do siebie nie pasujące.
Nick, prawdopodobnie nieświadomie, nawija więcej moich włosów na palec.
- Włosy – mówię pod nosem.
- Co?
- Ciągniesz mnie za włosy.
Moja uwaga działa na niego jak paralizator. W ekspresowym tempie zabiera rękę z moich pleców i zażenowany drapie się nią po karku. Ma głupią minę, uśmiecha się jakoś tak… Jakby chciał odwrócić moją uwagę, nie patrzy na mnie tylko gdzieś w bok. Nagle wstaje i mówi, że idzie się przebrać. Po chwili dodaje, że będzie na mnie czekał przy głównych drzwiach. Od jakiegoś czasu kawałek drogi powrotnej do domu pokonujemy razem. Nick idzie w stronę szatni nerwowym krokiem, jedną rękę ma schowaną w kieszeni, a drugą przeczesuje krótkie włosy na karku. Zabawny z niego kretyn.
Opieram głowę o metalowy słupek i wgapiam się w lampy na suficie. Serce chyba zaraz wyskoczy mi z piersi, a policzki spłoną żywym ogniem.
Dziwne. Nienormalne. Głupie. Nieznane. Straszne.
Miłe.


* * *
Wchodzę do kliniki weterynaryjnej i uderza we mnie typowy dla tego typu miejsc zapach. Mało przyjemny, ale do zniesienia, o ile nie musisz tu zostać dłużej niż dwie godziny. Witam się cicho z osobami siedzącymi w poczekalni. Są tutaj starsza pani z równie starym pekińczykiem, dziewczynka z mamą i królikiem oraz Eve. Siadam obok niej na krześle, ostrożnie stawiając transporter z Ramsey’em wewnątrz obok jej, z którego wydobyło się przeciągłe miauknięcie.
- Słyszałam o dzisiejszych akcjach na waszym wf-ie – odzywa się.
- Czy nie przyjemniej jest rozmawiać o kotach? One mają takie urocze łapki…
- Thomas.
Zwraca się do mnie takim tonem, że momentalnie kamienieję. Wpatruje się we mnie uważnym spojrzeniem, a jej mina wyraźnie mówi, że mi nie odpuści.
Wzdycham cicho, garbiąc się okropnie. Czuję się jak balon, z którego uszło całe powietrze. Pusty, sflaczały i bez chęci do życia.
- Musisz coś z tym zrobić – szepcze.
- Niby co?
- Zgłosić? Odstawić przedstawienie na oczach nauczyciela? Rusz głową, ponoć jesteś mądry – przewraca oczami podirytowana.
- To nie takie łatwe – syczę. Ona nie ma o niczym pojęcia.
- Oświeć mnie. - Widzę jak mocno zaciska szczękę i już wiem, że nie będzie to przyjemna rozmowa. Gdybym był bardziej asertywny, to właśnie podniecalibyśmy się kocimi noskami.
- Masz mnie za idiotę? Myślisz, że od początku siedzę z założonymi rękami? Dyrektor wie, ale gówno robi, bo Hawkins to jego pieprzony siostrzeniec. Przecież nie wezwie na dywanik dzieciaka swojej siostry.
Czy da się krzyczeć szeptem? Jeśli tak, to właśnie to robię. Nic nie poradzę, że jestem po prostu wkurwiony do granic możliwości. Pierdolone więzy rodzinne, wtyki, znajomości. Pierdolony Christopher Hawkins i jego wujek – pan dyrektor Coffey. A ŻEBY WAS TAK WSZYSTKICH SZLAG JASNY TRAFIŁ!
- Hawkins jest jego siostrzeńcem?! - Eve już nawet nie próbuje ukrywać swojego zdziwienia i po prostu drze się na całą poczekalnię. Omiatam czekających z nami ludzi spojrzeniem.
Starsza pani mierzy ją wzrokiem z miną, jakby zjadała coś przeterminowanego. Kręci głową zrezygnowana i mruczy coś pod nosem. Pewnie o niewychowanych nastolatkach i ladacznicach, jak to starsze panie w moherowych beretach mają w zwyczaju. Dziewczynka nawet nie zwraca na nas uwagi zbyt zajęta plastikowym samochodzikiem, a jej mama tylko zerknęła krótko, po czym wróciła do czytania magazynu z ucieszoną mordką buldoga na okładce.
- Nie drzyj japy – upominam ją, mordując wzrokiem.
- Sorry, sorry – przewraca oczami. - Wracając. Nie miałam pojęcia, że są spokrewnieni. To niedorzeczne, znam każdą większą szkolną plotkę! - mówi szeptem. Eve – plotkara, przecież to oczywiste. Wścibskość to jej drugie imię.
- Nikt nie wie. Podsłuchałem w pokoju nauczycielskim.
- No to nieźle. Jakby wyszło na jaw, to ciekawe rzeczy mogłyby z tego wyniknąć...
- Eve, błagam nie. Powstrzymaj swoją plotkarską duszę i trzymaj buzię na kłódkę – proszę dziewczynę błagalnym tonem.
Zdążyłem już poznać plotkarskie zapędy rudowłosej i z tego nie wychodzi nic dobrego. Doskonale zdaję też sobie sprawę z tego, że gdyby szkoła dowiedziała się o pokrewieństwie Hawkinsa i dyrektora, to pierwszym podejrzanym byłbym ja. Nie chcę mieć jeszcze bardziej przejebane. Chcę spokoju.
-Nuda – jęczy z miną męczennika. – Ale spokojna twoja rozczochrana, jak coś obiecuję, to słowa dotrzymuję. A skoro już jesteśmy przy rozczochranej, to zrób coś z włosami, bo wołają o pomoc. I to tak mega głośno – Na jej uwagę przewracam oczami tak mocno, że to aż boli. – Serio mówię. W obu kwestiach.
- Tak, tak jasne. A teraz idź, bo moherowy beret czai się by wepchnąć się w kolejkę.
-O, nie ma głupich. Dobra, cześć. – Mówi, po czym ostrożnie podnosi koci transporter i po chwili znika za drzwiami gabinetu.
Mój Ramsay chyba zasnął, bo to niemożliwe, żeby tyle czasu usiedział cicho i spokojnie w jednym miejscu. Pochylam się i zaglądam przez plastikowe kratki. Tak, zasnął rozwalony do góry brzuchem. Dosłownie.
Nagle słychać dźwięk przychodzącego smsa, o dziwo dobiegającego z mojego telefonu. Odblokowuję pęknięty ekran i wchodzę w wiadomości, spodziewając się kolejnej ‘super’ oferty od operatora. Tym razem się mylę, a nawet jestem mile zaskoczony.
Nick: Co robisz jutro wieczorem?
Marszczę brwi w skupieniu. Oby nie przyszło mu do głowy wyciągnięcie mnie na miasto albo cokolwiek, co wiązałoby się z wyjściem do ludzi i próbowaniem bycia szczęśliwym człowiekiem.
Ja: To samo, co zawsze. Będę siedział w domu.
Nick: A pamiętasz o poniedziałkowym sprawdzianie z francuskiego?
Ja: Tak, i co z tego?
Chyba już znam odpowiedź.
Nick: Poucz mnie i pomóż zaliczyć chociaż na dwa.
No bo jakżeby inaczej!
Nickowi mogę odpuścić, bo jakby nie patrzeć to robi dla mnie bardzo dużo. Aż za dużo.
Ja: A co będę z tego miał?
Nie byłbym sobą, gdym tego nie napisał.
Nick: Ty chamie! Jak możesz?
Ja: Taki mój urok. Eh, zapomnij. Wykorzystam cię brutalnie w innym czasie. Gdzie i o której mam cię uczyć?
Nick: Najlepiej u ciebie, bo u mnie ciągle jest głośno. Siedemnasta ci pasuje?
Ja: Okej.
Chowam telefon z powrotem do kieszeni i opieram się o oparcie zadziwiająco wygodnego krzesła.
Jedno mnie zastanawia.

Dlaczego znowu czuję gorąco na policzkach, a serce bije w dziwnym, nieznanym, przyspieszonym rytmie?

Komentarze