Rozdział 12

Thomas

- Mówiłem ci, że to nie wyjdzie.

- Tak, tak mówiłeś.

- I jak zwykle mnie nie posłuchałeś.

- Myślałem, że-

- Nie myśl, Leon.

Chłopak posyła mi groźne spojrzenie spod zmrużonych powiek, co kompletnie ignoruję.

Nauczyciel fizyki rozdał nam egzaminy sprzed trzech lat z podstawowego materiału, po czym zniknął bez śladu. W dziewiątej klasie pewnie wszyscy olaliby zadania i zajęli się sobą, ale niestety zanim się obejrzymy, to będziemy walczyli o co najmniej dwa tysiące punktów. Otrzymaliśmy arkusz na parę, aby było nam łatwiej rozwiązywać zadania. Sam zrobiłbym go z palcem w dupie, ale mam obok siebie Leona, który czasem się zacina i nie ma pojęcia co robić. Nie jest głupi, ale czasem rypie się na banalnych rzeczach.

Nagle coś dźga mnie w plecy i aż podskakuję na krześle. Obracam się gwałtownie i widzę dwukolorowe oczy, chyba Vee. Dziewczyna zawiesiła się z wyciągniętą ręką z długopisem skierowanym na mnie.

- Macie zrobione jedenaste zadanie? - pyta, uśmiechając się lekko.

- Nie damy ci spisać – wtrąca się Leon. ‘My’? Wcale nie zrobiłem tego zadania sam, bo Leon nie miał zielonego pojęcia, co robić.

- To przynajmniej nam to wytłumaczcie – odzywa się dziewczyna, która siedzi w ławce razem z chyba Vee. Jej to już w ogóle nie kojarzę.

- Ej, umie ktoś jedenaste!? - krzyczy jakiś chłopak z drugiego końca sali.

- No, przydałoby się – dołącza się inny.

- Thomas je zrobił! - krzyczy kolorowooka.

Na raz wszystkie spojrzenia kierują się na mnie i czuję się niezręcznie.
Zamorduję ją.
W klasie zapada cisza jak makiem zasiał, każdy oczekuje ode mnie jakiejś reakcji. Tylko ja nie wiem, co mam zrobić. Głos więźnie mi w gardle i czuję z nerwów zaczynają mi się pocić dłonie.
Jakaś dziewczyna proponuje bym rozwiązał je na tablicy, oczywiście inni ją popierają. A ja dalej siedzę jak ten debil, obmyślając plan, jak szybko rozpłynąć się w powietrzu. Leon szturcha mnie palcem w żebra i podsuwa arkusz zadań pod nos.
Jego też zamorduję.
Staję przy tablicy, nogi mam jak z waty, a ręce trzęsą mi się jak u paralityka. Przełykam głośno ślinę. Każdy, dosłownie każdy się na mnie gapi. Jedni wyczekująco, w gotowości trzymają długopisy, by zacząć notować, ale są też tacy, którzy na ustach mają kpiące uśmiechy i tylko czekają, aż się potknę.

- No to… - zaczynam cicho.

Dobra Thomas, weź się w garść.
Odwracam się do nich plecami, a przodem do tablicy i chwytam kredę między palce. Zaczynam standardowo, wypisuję to, co mam dane, a co trzeba obliczyć, zamieniam jednostki na przyjemniejsze w liczeniu po czym znów się zawieszam. Biorę głębszy wdech i próbuję uspokoić drżenie dłoni. To nic takiego. Jeśli nie będę na nich patrzył, to nie powinno być tak źle.
I faktycznie nie jest.
Słychać tylko mój głos, dźwięk kredy na tablicy i długopisów skrobiących po kartkach. Kiedy nie myślę o tym, że jestem w centrum uwagi i skupiam się na liczeniu, to przestają trząść mi się ręce i pewniej stoję na nogach.

- Czekaj, czekaj, czekaj – odzywa się chłopak z pierwszej ławki pod oknem. - Skąd się wzięło to – długopisem wskazuje na ciąg liczb w prawym dolnym rogu tablicy.

- Z prawa Coulomba – odpowiadam bez zawahania.

-To to z tą siłą ładunków punktowych? - Kiwam potwierdzająco głową. - Okej, dzięki.

Powracam do rozwiązywania zadania.

Kiedy już siadam z powrotem w ławce, stwierdzam, że nie było tak źle.


* * *

Idziemy z Nickiem w stronę automatów z jedzeniem. On nic by nie robił tylko jadł i jadł. Co przerwę zrzędzi, że jest głodny, a gdy mu mówię, żeby zjadł drugie śniadanie, to jęczy, że jak zje teraz, to na następnej przerwie znowu będzie chciał coś zjeść. Na szczęście przerwa na lunch jest po tej lekcji. Zapcha się bułką i da odetchnąć moim uszom.

Chłopak wrzuca kilka monet do maszyny, a chwilę później wpycha sobie do buzi kolorowe draże.

- Zadowolone dziecko?

- Mhmf – przytakuje, energicznie kiwając głową. Policzki ma zapchane jak chomik i jest to poniekąd urocze, ale głównie wygląda po prostu komicznie.

Nick wyciąga paczkę słodyczy w moją stronę, jednak odmawiam. Nie mam ochoty, poza tym nie wiem jak na to zareaguje mój żołądek, a wolałbym nie przeżywać rewolucji w toalecie. Jeszcze długa droga przede mną.

- O której chcesz iść na miasto? - pyta, kiedy udaje mu się przełknąć cukierki.

Sam się dziwię, ale tak, idę z Nickiem na miasto. Mogę uznać to za mój mały progres, chodź nadal moja sytuacja jest, co tu urywać – zła. Mimo że staram się wyjść do ludzi, zabierać głos, kiedy spędzam przerwy z Nickiem, Eve, Leonem i czasem Lizzy, to nadal nie potrafię iść szkolnym korytarzem z podniesioną głową. Wciąż uparcie wpatruję się w moje buty – tego nawyku chyba tak szybko się nie pozbędę. Uśmiecham się coraz częściej i szerzej. Odkąd Nick dowiedział się, że mam idiotyczny śmiech, to za punkt honoru wziął sobie rozśmieszenie mnie na tyle, by mógł go usłyszeć. Co prawda dużo zabawniejsze są jego wpadki kiedy o coś się potyka, niż jego żarty, ale to nie ważne. Dla mnie liczy się to, że się stara, a stara się naprawdę mocno i nie ma mowy by się poddał. Nie mam pojęcia, jak ja mu się za to odwdzięczę, chyba nigdy nie uda mi się spłacić tak wielkiego długu.

- Najlepiej byłoby zaraz po szkole.

Nick krzywi się.

- Odpada, mam trening.

- To poczekam – wzruszam ramionami. - Chyba nie wywali mnie z sali?

- Raczej nie, ale chce ci się tam siedzieć?

- Dlaczego mam wrażenie, że mnie tam nie chcesz? - pytam z udawaną pretensją w głosie.

- Nie to, że nie chcę, po prostu będziesz się nudził.

- Nudził? Oglądanie twoich porażek, to moja ulubiona rozrywka! - Uśmiecham się wrednie.

Nick mruży oczy i śmiesznie marszczy nos, zawsze tak robi, kiedy się z nim przekomarzam. Jakby chciał mnie wrzucić do stojącego obok śmietnika, ale bardzo się powstrzymywał. Wygląda wtedy jak wkurzony królik.

- Odegram się – prycha.

- Lepiej się pośpiesz. - Zadzieram brodę i spoglądam na niego z wyższością. Paradoksalnie, to on patrzy na mnie z góry.

- Księżniczka się znalazła.

- Tym bardziej się pośpiesz.

- Umrzesz niespełniony – odgryza się.

Unoszę ręce w geście bezradności.
Miałem odprowadzić Nicka na hiszpański, ale mój plan właśnie uległ zmianie. Odwracam się na pięcie i idę w kierunku schodów. W końcu jestem księżniczką! Niech płacze i za mną biegnie!
A tak naprawdę, to przed sobą mam schody, a na parterze mam historię sztuki.

- A ty gdzie? - słyszę, jak bardzo jest zdezorientowany, na co uśmiecham się pod nosem. Jego reakcje są dużo zabawniejsze od dennych kawałów.

- Idę poszukać sobie lepszego księcia, bo ty jesteś beznadziejny!

Nawet na dworzanina się nie nadaje. Prosty wieśniak z niego i tyle.

Oczywiście, dużo bardziej wolałbym takiego wieśniaka Browna, niż księcia w lśniącej koronie, ale do tego nie przyznaję się nawet sam przed sobą. Bo po co? Zakochanie, miłość - to nie dla mnie. Ja nawet nie wiem co to znaczy. Jak to jest kochać i być kochanym? Co to za uczucie, przez które cenisz kogoś bardziej niż siebie samego, chcesz ciągle widzieć czyjś uśmiech i jesteś w stanie ślepo podążać za tą osobą? Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem i raczej nie będę miał okazji. Kiedy, z kim i jak?
Kto byłby w stanie pokochać kogoś tak zepsutego?

Nagle ktoś rzuca mi się na plecy. Tylko ten kretyn mógł wpaść na coś tak debilnego. Załamuję się pod jego ciężarem i prawie upadam na twarz. Na szczęście ten idiota ma dobry refleks i łapie mnie w ostatniej chwili. Moja twarz pół metra od ziemi i jego ręka owijająca mnie w pasie. Ta chwila mogłaby być całkiem znośna, nawet przyjemna... Ale pewnie bez problemu może wyczuć wszystkie moje wystające kości, co znacząco mnie obrzydza i odrzuca. Szybko zbieram swoje cztery litery. W jednej chwili stoję wyprostowany jak struna, patrząc wszędzie tylko nie prosto na Nicka. Ten jego syndrom – biedaczek, to jest chyba nieuleczalne – daje mu możliwość czytania ze mnie jak z otwartej księgi. Szybko zorientuje się, że coś mnie gryzie i zacznie mi zadawać niewygodne pytania. Ja bardzo nie lubię tego typu pytań.

Dzwoni dzwonek. Speszony sytuacją sprzed chwili, żegnam się z nim krótkim „Do potem” i szybko schodzę ze schodów. Tak szybko, że prawie z nich zlatuję.


Nick

Thomas to największy uparciuch jakiego znam. Nawet mój bart jest bardziej ugodowy.
Siedzi na tej drewnianej ławce, z rozczochranymi włosami i wypchanymi policzkami. Nie mogłem dłużej słuchać symfonii burknięć wydobywającej się z jego brzucha, więc oddałem mu moją bułkę, którą miałem zamiar zjeść po treningu. Zapierał się rękami i nogami, że nie potrzebuje, że przecież zjadł już swoje śniadanie. Żeby się zamknął i jadł musiałem mu ją wepchnąć do ust siłą.

- Smacznego – mówię przebiegając obok niego.

Ten posyła mi mordercze spojrzenie i pokazuje wyrafinowany środkowy palec. Przewracam oczami. Czego ja się spodziewałem? Przecież to Thomas. Wredny, pyskaty, uparty, a przy tym niemożliwie leniwy. Sytuacja z dzisiejszego poranka: musiałem iść do pokoju nauczycielskiego piętro niżej i zapytałem go, czy pójdzie ze mną. Odpowiedział mi „Boże, Nick o co ty mnie poprosisz? Chcesz żebym chodził po schodach? Nie rozśmieszaj mnie”. Siedział na podłodze z wyciągniętymi do przodu nogami i prawie zasypiał.
I tak najlepszym, co od niego usłyszałem jest „ Ósma rano to poranek”. Ja o siódmej wychodzę na spacer z psem, nawet w weekend, kiedy on śpi do jedenastej. Nic dziwnego, skro do trzeciej w nocy rysuje, czyta, gra lub ogląda serial. W tydzień szkolny tez koczuje do północy lub później, a potem na pierwszej lekcji jest w pół żywy. Ogólnie przez cały dzień jest zmęczony i choć tego nie mówi, to doskonale po nim widzę, że ma dość. Siedzenie do późna to jedno, ale anoreksja też robi swoje i to dużo, dużo więcej. Widzę jego trupio bladą skórę, podkrążone fioletowymi półkolami oczy. Chodzi zgarbiony wybrakowany z chęci do życia, a wejście na najwyższe piętro jest dla niego katorgą.

Stara się wszystko naprawić, funkcjonować normalnie i nie zwracać uwagi na posyłane mu krzywe spojrzenia. Naprawdę się stara. Każdy jego uśmiech, czy to większy czy mniejszy jest krokiem do wyjścia z tego bagna. Za każdym razem, kiedy zabiera głos w naszych rozmowach, czuję cholerną dumę.
Powoli, małymi kroczkami idziemy do przodu. Każdy kolejny dzień to nowe wyzwanie, któremu Thomas musi stawić czoła. Sam.
Ja jestem tuż obok niego. W gotowości, aby złapać go kiedy będzie upadał, postawić do pionu i pomóc wrócić na właściwą ścieżkę. Nic więcej nie mogę zrobić. Z doświadczenia wiem, że rzucenie na głęboką wodę jest jednym z najlepszych sposobów (w prawdzie z asekuracją w pełni gotowości, ale to tylko tak na wszelki wypadek).

Zastanawia mnie, co on czuje w całej tej sprawie.
Zdążyłem zauważyć, że nie potrafi mówić o swoich uczuciach. Nie mam na myśli odpowiedzi na pytania „Co u ciebie? Jak się dzisiaj czujesz?”. Jest wykończony, to widać gołym okiem i chyba Thomas zdaje sobie z tego sprawę. Często mam wrażenie, że chce poruszyć temat, wytłumaczyć mi coś, albo po prostu się wyżalić. Ale jego usta są zamknięte, jakby się bał.
To mnie boli i chcę to zmienić, ale nie mam pojęcia jak. Jestem tylko siedemnastolatkiem, nie psychiatrą z kilkuletnim stażem, do którego powinien zwrócić się o pomoc. On nawet nie chce słuchać o leczeniu, czy choćby nawet opowiedzeniu o wszystkim swojej mamie. Sam nie zwierzam się ze wszystkiego rodzicom, ale kiedy byłem w załamce, to poproszenie ich o pomoc było najlepszym, co zrobiłem.
Próbowałem mu wytłumaczyć, że jego mama jest osobą, której przede wszystkim może zaufać, że na pewno go zrozumie. Za pierwszym razem się pokłóciliśmy. Później przestał odpowiadać i zamykał się w sobie. Na co on czeka? Aż wyda się w najmniej komfortowej dla niego sytuacji i będzie zmuszony o wszystkim jej powiedzieć? Nie jestem Thomasem i nie mogę za niego podejmować decyzji, ale na jego miejscu wolałbym o takich rzeczach mówić z własnej, nie przymuszonej woli.

- Dobra chłopaki, gramy. Podział taki jak zawsze... albo nie, spróbujemy duetu Nicka i Kosmity – zarządza trener Łydy – mówią tak na niego, ponieważ zawsze ma podwinięte spodnie pod kolana, nikt nie wie dlaczego ani po co .

Swój wzrok przenoszę na mojego wzrostu latynosa. Andy, zwany również Kosmitą, jest rozgrywającym pierwszego składu. Jest cholernie dobry, potrafi wyciągnąć maksimum z każdego atakującego, jaki tylko wpadnie pod jego skrzydła. Dla mnie to zaszczyt móc z nim grać. Do tej pory byłem w drugim składzie i nawet w mieszanych drużynach nie udało mi się zaatakować z jego wystawy.
Pewnie wyglądam jak uradowany dzieciak, któremu dano torbę słodyczy.

- Mam zamiar wykorzystać cię całego. Nie licz na litość -mówi przez śmiech i klepie mnie po ramieniu.

Ten uśmiech to tylko pozory, tak naprawdę czeka mnie niezły wycisk. Jednak nie przyjmuję tego jako katorgi. Może i jestem nienormalny, ale czuję przypływ adrenaliny na samą myśl ostrej gry w pocie i zmęczeniu. Kocham siatkówkę. Gram w nią od podstawówki i gdybym tylko miał taką możliwość, to chciałbym związać z nią swoją przyszłość. Oczywiście, że marzy mi się gra w kadrze narodowej, to jest chyba pragnienie każdego ambitnego siatkarza. Jednak gdybym dostał się chociaż do miejskiej drużyny, to już byłby mój sukces. Mecze przeciwko innym szkołom a zawodnikom, dla których siatkówka to tylko zajęcia poza lekcyjne, to zupełnie co innego.
Zapach gumy, pisk butów i dźwięk uderzanej piłki. Uwielbiam to.


Thomas


Czasami Nick jest naprawdę zabawny. Na przykład kiedy się potyka, albo rozgadany prawie wejdzie w słup, czy naburmuszy się jak dziecko, kiedy nie znajdzie riposty na moje i Eve komentarze.
Gdy powiedziałem, że oglądanie jego porażek to świetna zabawa, naprawdę sądziłem, że na treningu zrobi coś zabawnego; wbiegnie w siatkę, czy próbując odbić piłkę zaliczy glebę.
Tymczasem potrafię go jedynie podziwiać. Imponuje mi to, jak jest niesamowicie skupiony, nic go nie rozprasza i uważnie obserwuje piłkę.
Nigdy nie widziałem meczu siatkówki, nie za bardzo mnie to interesuje, ale teraz nie mogę oderwać od nich wzroku. Są zgrani, jeden drugiemu nie pcha się pod ręce, każdy z zawodników doskonale wie co ma robić. Potrafią dobrze kontrolować piłkę i mimo zachwiań te przyjęcia są stanowcze, wystawy dokładne, a ataki moce. Blokujący mają świetne wyczucie, przez co walka o punkt jest zacięta i każdy z chłopaków musi dać z siebie jak najwięcej.

Blond włosy chłopak serwuje, słuchać głośny, charakterystyczny dźwięk. Piłka leci szybko w kierunku lewego końca parkietu, kiedy mam wrażenie, że zaraz zetknie się z ziemią, chłopak w ciemnozielonej koszulce sprawnie ją przyjmuje, podając do rozgrywającego. I nagle dzieje się coś bardzo dziwnego. Nie mam pojęcia dlaczego, ale wszyscy z drużyny biegną ku siatce, jakby mieli zaatakować w tym samym czasie. Przecież przebić piłkę na drugą stronę może tylko jeden. Skąd oni mogą wiedzieć, do którego z ich poda?
Nagle to zauważam. Krótka wymiana spojrzeń między Nickiem a Kosmitą. Blokujący przeciwnej drużyny też to zauważył – na jego usta wypłynął delikatny uśmiech.
Kolejne zaskoczenie. Rozgrywający nikomu nie wystawia. Sam przebija piłkę i tym samym zdobywa punkt. Jego drużyna nie wydaje się być zaskoczona, nawet Nick, do którego myślałem, że poda.

- Znowu to zrobiliście! - krzyczy brunet, który chciał wykonać blok.

- Twoja wina, że dajesz się nabierać. Musisz lepiej czytać atakujących – wysoki chłopak klepie go mocno w plecy. Kiedyś widziałem go na drużynowym zdjęciu, miał koszulkę z podkreślonym numerem, więc musi być kapitanem drużyny.

- Pierwszaki zawsze są takie narwane – komentuje latynos. Ma bardzo jasne, niebieskie oczy. Mam wrażenie, że świecą, jakby były diodami.

Pierwszak, hę? Ile on mierzy? Metr dziewięćdziesiąt ma spokojnie, nawet z twarzy wygląda na starszego. Przy nim przypominam dzieciaka z gimnazjum*, a jestem w klasie maturalnej. Jednak przy kupowaniu papierosów rzadko kiedy pytają mnie o dowód.


Trener zarządził przerwę i cała zgraja rzuciła się po butelki z wodą. Dyszą jak buldogi w upalne lato, a niektórzy nawet zdychają na podłodze. Uśmiecham się na ten widok i nagle nachodzi mnie chęć narysowania siatkarza. Z plecaka wyciągam mój szkicownik, a z piórnika ołówek. Odnajduję czystą stronę i zawieszam się na chwilę. Chcieć coś narysować to jedno, mieć pomysł co to ma konkretnie być to drugie, zaś wykonanie jest kompletnie inną bajką. Zaczynam od narysowania kółka lekko przesuniętego bardziej w prawa stronę. Później wyuczonymi ruchami rysuję kreski, które posłużą mi za szkielet postaci. Czasem nie myślę o tym, co chcę stworzyć. Po prostu rysuję podstawę, a reszta przychodzi sama. Tak jest tez tym razem.

Rejestruję, że wznowili grę. Kilka razy piłka przeleciała obok mnie, ale za bardzo nie zwróciłem na to uwagi. Mechanicznie sięgnąłem do piórnika po trzy miękkie ołówki, które zawsze noszę na takie właśnie okazje – nagły przypływ natchnienia. Zazwyczaj w szkole wykonuję jedynie szkice, a w domu przenoszę je na większy format i grubszy papier. Jednak tym razem za bardzo się nakręciłem. Moja ręka jakby sama rysowała to, co narodziło się w mojej głowie. Uwielbiam ten trans. Wszystko dookoła przestaje istnieć, nic innego się nie liczy - tylko rysowanie.
Robię ostatnie pociągnięcia grafitem na twarzy jednego z przyjmujących. Za modela obrałem sobie rudzielca z drużny, w której jest Nick. Chłopak jest libero, a w swojej roli sprawuje się niesamowicie. Rzadko kiedy dopuszcza, aby piłka upadła na parkiet, a im trudniejsze zagranie tym większa ekscytacja maluje się na jego twarzy. Zaimponowała mi jego determinacja, więc postanowiłem go narysować. Tak wyszło.

Kiedy kończę cieniować jego ubranie, orientuję się, że otaczają mnie ludzie. Podnoszę wzrok i lekko podskakuję w miejscu. Spora część drużyny zebrała się wokół mnie i gapią się jak rysuję, szeptając między sobą. Niepewnie śledzę wzrokiem po ich twarzach i czuję jakby żołądek skręcił mi się w ciasny supeł – tym razem nie z głodu. Rysowanie, podczas gdy ktoś cię obserwuje, jest bardzo nie komfortowe i jeszcze bardziej stresujące. Pierwsze części szkicu zawsze wyglądają źle, a po drodze popełnia się błędy i mam wtedy wrażenie, że od razu jestem skreślany, określany mianem beztalencia.

- Jake, od kiedy robisz za modela? - odzywa się jeden z chłopaków.

- Zazdrościsz mi?

- Powiem ci, że sam chciałbym być tak narysowany – przyznaje z podziwem w głosie. - Robisz na zamówienia? - zwraca się do mnie.

- Nie, nigdy nad tym nie myślałem.

- Radzę ci zacząć, sporo kasy możesz na tym zarobić – mówi inny. Na nosie ma okulary o szkłach jak denka od słoików. Jakim cudem on widzi piłkę?

Swoje spojrzenie przenoszę na Nicka. Patrzy na mnie tak dziwnie, jakby był rozczulony… Dumny? Nie umiem rozczytać tej emocji, kryjącej się w jego oczach. Zawsze bałem się nieznanego, a teraz chcę wiedzieć o nim jak najwięcej. Czuję dziwną fascynację wobec jego osoby. Lubię go obserwować, słuchać i po prostu być u jego boku.
Ale nigdy do niczego nie dojdzie. Nie ma szans. On jest normalny, a ja obrzydliwy. Gdyby się dowiedział, że… że jestem… gejem, to pewnie zerwałby kontakt. Lizzy mi mówiła, że to nic złego, że miłość jest miłością, ale ja nadal nie jestem do tego przekonany. Kiedyś było inaczej, jednak potem pojawił się Hawkins i wszystko runęło.


* * *

Śmieję się pod nosem, kiedy Ramsay skacze z rozłożonymi łapami, aby złapać zielone piórka.
Właśnie zaczęła się trzecia część jego ‘rytuału’. Zjadł, załatwił potrzebę, a teraz nadszedł czas na zabawę; później pójdzie spać.

Słyszę dźwięk przekręcanego zamka. Unoszę wysoko brwi i zawieszam się na chwilę, co wykorzystuje kot i gryzie sznurek od zabawki. W salonie pojawia się mama, włosy ma związane w warkocz, na twarzy odznacza się zmęczenie, ale mimo to uśmiecha się. Siada na kanapie obok mnie i zakłada mi włosy za ucho. W jej oczach dostrzegam niepewność i zmartwienie. Nie podoba mi się to.

- Jadłeś już coś? - pyta.

- Zrobiłem sobie kanapki.

- A obiad?

- Zrobiłem krupnik, chyba wyszedł – wzruszam ramionami.

- Zjadłeś? – dopytuje. Patrzy na mnie wyczekująco, zaś ja czuję jak serce zaczyna mi przyśpieszać, a w gardle formuje się gula.

- Mamo, o co ci chodzi? - pytam niepewnie, podkulając nogi.

Zapada cisza. Patrzę na nią, a ona na mnie. Coś ją gryzie, nie wie jak ma to ubrać w słowa i czy w ogóle podejmować temat. Ja domyślam się najgorszego. Pewnie się dowiedziała, wie o wszystkim i jest zawiedziona. Jeśli potwierdzę, to… To co? Zdenerwuje się, zasmuci, będzie próbowała mi pomóc? Nie wiem, nie wiem. Chyba nie chcę poznać odpowiedzi, za bardzo boję się tego, co mogę usłyszeć, co może nastąpić.

Mama sięga do torebki, którą wcześniej położyła na oparciu. Coś szeleści. Wyciąga złożoną kilka razy kartkę. Rozkłada ją i przygląda się jej z bólem na twarzy. Kątem oka dostrzegam co na niej jest. Serce mam w gardle, oddech przyspieszył, a rozum każe mi uciekać.

- Zauważyłam już wcześniej, ale bałam się - przełyka ślinę. - Bałam się z tobą o tym porozmawiać – mówi cicho. Odwraca kartkę w moją stronę. - Masz tego pełno na ścianach, każde gorsze od poprzedniego. Wiem, że to ty, nie jestem ślepa – wzdycha płaczliwie. Kładzie mi rękę na głowie i wplątuje palce we włosy. Odwracam wzrok. Jest mi wstyd za siebie. - Thomas, kochanie, co się dzieje?

Nie odpowiadam. Kulę się w sobie, wyłączam się na wszystkie bodźce. Pusty wzrok wbijam w swoje skarpetki. Tępo patrzę się na dwa zupełnie różne wzory.
Ona wie.
Tylko o tym potrafię teraz myśleć. O tym, że jestem skończony, że zawiodłem, że jestem porażką. Dlaczego ja wszystkim muszę sprawiać problemy, a już w szczególności jej? Powinna żyć w słodkiej nieświadomości, cieszyć się każdym dniem i na pewno nie myśleć o sowim pokracznym, nieszczęsnym synu.

Potwór. Kłamca. Pedał. Problem.

Żałosny...
Żałosny.
Żałosny!

- Thomas, proszę powiedz mi. Wysłucham cię, zrozumiem. Nie duś tego w sobie.

Zaciskam wargi. Kręcę głową. Pod powiekami zebrały się łzy.

- Ktoś ci ubliża, znęca się nad tobą?

Trafia w sedno.

Staram się nie rozpłakać, nie dać po sobie niczego poznać. Ale jak zwykle daję plamę. Jak zwykle jestem na to za słaby.
Staczam się na samo dno. Już nikt mnie stąd nie wyciągnie.
Rozpadam się na kawałki. Są zbyt ostre by je pozbierać. Za małe, aby z powrotem jet poskładać.
Nic już nie da się zrobić.

Łzy mam jak grochy. Nie potrafię powstrzymać szlochu wyrywającego się z moich ust. Moje ciało trzęsie się od powstrzymywanego wybuchu histerii.

Kojące ramiona mamy otaczają mnie całego, dają mi poczucie bezpieczeństwa. Przytulam się do niej, jak małe zagubione dziecko.
Niemo wołam o pomoc.
Błagam, pomóżcie mi.
Ktokolwiek!
Cokolwiek!
Dłużej już nie wytrzymam.






Komentarze