Rozdział 13

Thomas

- Wytłumacz mi jeszcze raz, dlaczego chodzę po dworze gdy prószy śnieg i wyprowadzam twojego psa? - mówię zirytowany do telefonu.

- Ponieważ jesteś porządnym obywatelem? - pyta, śmiejąc się krótko.

- Co to ma do rzeczy? - marszczę brwi.

Duch ciągnie za smycz, a ja prawie potykam się o własne nogi.

- Skąd mam wiedzieć?

- Jesteś głupi – prycham.

W tle słyszę kaszlenie i smarkanie. Nick żegna się ze mną szybko i zapada cisza. Chowam telefon do kieszeni kurtki i w tym samym czasie pies znowu pociąga za smycz. Zwierzę ma bardzo dużo siły i ciężko jego mi je utrzymać w ryzach. Nick zapewniał mnie, że na spacerze idzie przy nodze i słucha komend – chyba jednak nie bardzo. Albo to chłopak kłamał, chcąc mnie przekonać, albo to Duch poczuł zew wolności.

- Nie ciągnij tak, błagam – warczę na psa.

Wstaję w miejscu i z całej siły próbuję mu się opierać. Pies obraca się w moją stronę i patrzy na mnie tymi wielkimi, pełnymi szczęścia ślepiami. Wywiesza jęzor i radośnie merda ogonem. Czy ten pies to chodząca euforia?

- Nie gap się tak na mnie – karcę zwierzę, czując, że jeszcze chwila wpatrywania się w te brązowe oczy i znów dam się ciągnąc psu, jak mu się podoba. - Słuchaj, albo grzecznie idziesz przy nodze, albo kończymy spacer.

Wyczekująco patrzę na zwierzę, jakby zaraz miało mi odpowiedzieć, że rozumie i już będzie spokojne. Nic z tego. Ani nie przemawia ludzkim głosem, ani nie daje mi najmniejszego znaku, że dotarły do niego moje słowa. Nadal wgapia się we mnie i merda ogonem.

Wzdycham ciężko i znów ruszam przed siebie. Jeśli nie będzie się słuchał, to po prostu pociągnij go za smycz – przypominam sobie słowa Nicka. Łatwo mu mówić, przecież Duch waży dwa razy więcej ode mnie. W dodatku mam wrażenie, że jeśli mocniej pociągnę za uprząż to zrobię mu krzywdę.

Zwierzę nadal co jakiś czas pociąga za smycz, kiedy wywęszy coś interesującego i wyrwie się w tamtą stronę. Pójście z nim do parku nie był najlepszym pomysłem, zatrzymujemy się przy prawie każdym drzewie.
I znowu to samo. Drepcze z nosem przy ziemi, zrywa się do biegu, staje przy jakimś większym kamieniu i znowu węszy. Nie to żebym nienawidził psów. Uważam, że są wierne, kochane i przyjacielskie, jednak wyprowadzanie takiego rozmiarów czworonoga jest niemałym wyzwaniem – przynajmniej dla mnie. Dlatego wolę koty, je można nauczyć załatwiać się w kuwecie, nie są nie wiadomo jak duże, a przy tym równie kochane.

Nagle ciało Ducha się spina. Pies nastawia uszy i stoi jakby zamieniono go w kamień. Zza drzew wybiega średniej wielkości kundel. Podbiega do nas, a ja bojąc się, że zwierzęta zaraz się na siebie rzucą, mocniej zaciskam pięść na smyczy. Z pyska labradora wydobywa się ostrzegające warknięcie, ale kundel nic sobie z tego nie robi.

- Conan, wracaj tu ty zapchlony kundlu!

Rozpoznaję nawołujący głos i już po chwili widzę ubraną całą na czarno Lizzy. Dziewczyna jak zwykle ma mocny, ciemny makijaż – trochę za mocny jak na mój gust - i prawie rozlatujące się glany z niebieskimi sznurówkami.

- Oh, cześć – mówi, gdy mnie zauważa.

- Hej. To twój pies?

- Na szczęście nie. To pchlarz mojego brata, który postanowił odwiedzić swoją rodzinkę i oczywiście to ja muszę go wyprowadzać – wypluwa zezłoszczona. Ciekawi mnie za kim nie przepada bardziej: za psem czy bratem?

- To witam w klubie. Ten tutaj to pies Nicka.

- To już ten etap związku, co? - Uśmiecha się zawadiacko i mruga do mnie.

- Zwariowałaś?!

Czuję jak na moje policzki wypływa ogromny, gorący rumieniec. Serce przyspiesza swój rytm i mam ochotę zapaść się pod ziemię. Przecież to wcale nie tak!

- Ojejku, jaki dorodny pomidorek z ciebie się zrobił – chichocze, wyciągając rękę w stronę mojej twarzy. Łapie mnie za polik i i miętosi go chwilę. Kiedy próbuję się jej wyrwać, to zaczyna boleć. Podstępna żmija!

- Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?! - syczę, kiedy w końcu przestaje mnie tarmosić, jak dziecko.

- Lecisz na niego – mówi jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Szczena mi opada i wybałuszam na nią oczy. - Błagam cię, robisz w jego stronę tak maślane oczy, że chyba tylko ślepy by tego nie zauważył.

- My nie jesteśmy razem. - Wbijam w nią swoje spojrzenie i chyba dopiero teraz to do niej dociera.

To wcale nie tak, że ja… nie ma mowy!
Może jednak…
Chyba…
Tak ociupinkę…
Nie wiem.

Od tej żałosnej akcji u mnie w domu, jesteśmy jakby bliżej. Nick każdego dnia stara się wprowadzić odrobinę światła do mojego życia. Próbuje mnie rozśmieszać, zagaduje różnymi głupotami, jest i wspiera. Dzięki niemu dotarło do mnie, że jeśli mam coś zmienić w swoim życiu, to muszę wziąć byka za rogi.
Jest ciężko, nawet bardzo. Jedzenie przychodzi mi z trudem, muszę się do tego zmuszać i czasem zdarza się, że wszystko podchodzi mi do gardła. Wtedy mam ochotę się poddać, usiąść na podłodze i płakać. Ale muszę przestać się nad sobą użalać, przestać uciekać i na wszystko reagować łzami. W ten sposób niczego nie osiągnę. Znaczy, osiągnę – popadnę w jeszcze większą depresję. Nie chcę tego, nie chcę żeby było gorzej.

- Czekaj… nigdy słowem nie pisnąłem, że wolę facetów – marszczę brwi i patrzę podejrzliwie na Lizzy.

- Nie musiałeś. Tego, że jesteś gejem domyśliłam się już jakiś czas temu – wzrusza ramionami.

- Ja…!

- Nawet nie próbuj zaprzeczać, bo i tak ci nie uwierzę.

Ukrywam twarz w dłoniach i jęczę w bezsilności. I co teraz będzie? Wyśmieje mnie? Wyzwie od dziwek i pedałów? Dlaczego ja mam tak wielkiego pecha?

- Spokojnie Pomidorku - zwraca się do mnie matczynym tonem. Nawet zaczyna mnie głaskać po policzkach. Momentalnie unoszę na nią zirytowane spojrzenie, co musi wyglądać komicznie w zestawieniu z moją czerwoną twarzą. - Nie ma nic złego w tym, że jesteś gejem. Sama jestem homosiem i bardzo mi z tym dobrze! Po prostu miej w dupie to, co myślą inni; szkoda na to nerwów.

Posyłam dziewczynie wdzięczny uśmiech, zaś ona szczerzy się eksponując mi swój aparat na zęby. W jej ustach bycie homoseksualistą brzmi tak… banalnie, naturalnie. Kiedy odkryłem swoją orientację czułem się zagubiony, nie szukałem pomocy u rodziców czy znajomych, ponieważ bałem się, że uznają mnie za dziwadło. Codziennie zastanawiałem się, co jest ze mną nie tak, dlaczego nie mogę być jak inni chłopcy. Odpychała mnie myśl, że miałbym pocałować dziewczynę, czy złapać ją za rękę. A potem zaczęło się szukanie odpowiedzi w interencie. Raz było napisane, że to nic złego, że miłość jest miłością, a innym razem, że takich ludzi powinno się leczyć. Miałem jeszcze większy mętlik w głowie.
Zaakceptowałem siebie dopiero wtedy, gdy doszło do niezręcznej rozmowy przy obiedzie.
A potem pojawił się Hawkins i znów zacząłem myśleć, że bycie gejem jest obrzydliwe.

Lizzy nie zrobiła mi trzygodzinnego wykładu, nie nie powiedziała nic nadzwyczajnego, a w jakiś sposób te proste słowa sprawiły, że zacząłem patrzeć na siebie w bardziej pozytywnym świetle. Może to właśnie na tym polega? Zamiast nie wiadomo jak długich i bogatych w elokwentne słownictwo przemów, wystarczy krótkie, ale konkretne przesłanie.

- Skoro już się spotkaliśmy… mam sprawę. Słuchasz dobrej muzyki, a ja kogoś takiego potrzebuję. Mam do sprzedania bilet na SoaD. Wiem, że chcesz. - Kilka razy szturcha mnie ramieniem i patrzy wyczekująco.

- I tak nie miałbym z kim pójść – mówiąc to zostaję pociągnięty przez psa i prawie przewracam się o kamień. Chyba już mu się znudziło bycie grzecznym.

Lizzy zapina smycz czarnemu kundlowi i wolnym krokiem idziemy przed siebie.

- Przecież nie szedłbyś sam – zaczyna dziewczyna. - Byłbyś ze mną i paroma moimi znajomymi.

- Nie wiem… - Pójście na koncert, poznanie nowych ludzi i zwykłe oderwanie się od rzeczywistości na te parę godzin byłoby czymś, czego od dawna potrzebuję. - Pogadam z mamą i dam ci znać.

- Nie ma sprawy.

Oderwę się na chwilę od tego bajzlu. Będzie dobrze.


* * *

Nick przepuszcza mnie w drzwiach. Odpinam smycz Duchowi, który zaraz otrzepuje się z mokrego śniegu. Szatyn każe mu położyć się na posłaniu wyłożonym ręcznikiem, a ten robi to bez zawahania. Teraz to jest posłuszny! Mierzę psa morderczym wzrokiem i prycham pod nosem.
Nagle Nick zaczyna odwijać szalik z mojej szyi, a ja odskakuję od niego jak poparzony.

- Nie jestem małym dzieckiem – mówię pod nosem.

Nick śmieje się i zdejmuje mi czapkę z głowy. Włosy opadają mi na twarz. Czuję jak szczypią mnie policzki i to nie tylko przez panujący na dworze mróz.

- Ale masz czerwony nos – mówi i w jednej chwili łapie za niego palcami, ciągnąc lekko. Trzepię go w rękę. Najchętniej to zapadłbym się pod ziemię.

- Przydaj się na coś i zrób mi herbaty - burczę pod nosem.

Chłopak znów reaguje śmiechem, ale tym razem zostawia mnie w spokoju i idzie do kuchni. Dokańczam ściąganie kurtki i butów. Zakładam włosy za uszy. Przeczesując je palcami czuję, że są wilgotne na końcach. Już mam wychodzić z wiatrołapu, kiedy do moich uszu dociera dźwięk psich łap na płytkach. Duch staje przy mojej nodze i spogląda na mnie wyczekująco.

- O nie! Nie ma mowy. Sio! - Próbuję wygonić psa z powrotem na posłanie. Chyba już wyczaił, że nie jestem tak asertywny, jak jego właściciele. Jednak tym razem się nie dam. Nick chyba by mnie zabił, gdybym wpuścił mokrego czworonoga do wnętrza domu.

Szybko przechodzę do salonu i zamykam drzwi przed nosem Ducha.

- Długo was nie było – odzywa się Nick, kiedy siadam przy stole.

- Z godzinę – przyznaję.

- A tak bardzo narzekałeś.

Siada obok mnie i podaje mi kubek z parującą herbatą. Naciągam rękawy bluzy na dłonie i obejmuję gorące naczynie, chcąc ogrzać czerwone z zimna palce.

- Spotkałem Lizzy, trochę pogadaliśmy.

Po moim ciele przechodzi nieprzyjemny dreszcz zimna. Policzki nadal mam lodowate, a wciąż czerwony nos mam zatkany smarkami.
Nick patrzy na mnie podejrzliwie marszcząc brwi.

- Chyba przemarzłeś – słyszę zmartwienie w jego głosie. - Mogę potem dać ci jakieś proszki, przez moje siostry mamy teraz pełno przeróżnych leków.

Odpowiadam mu skinieniem głowy.

Jak na zawołanie z salonu dobiega do nas kasłanie. Alice i Lucy złapały jakieś choróbsko. Państwo Brown nie mogą wziąć wolnego w pracy, więc wszystko spadło na głowę Nicka. Przynajmniej mogę pomóc, wyprowadzając psa i dostarczając mu notatki z lekcji.
Oby sam się później nie rozchorował.

- Za chwilę wróci Matt – mówi, wstając i udając się do lodówki. Wyciąga z niej spory garnek i stawia na gazie. - Zjesz z nami?

Patrzy na mnie tymi swoimi zaczarowanymi oczami, które śnią mi się po nocach i mogę przysiąc, że są to jedne z najlepszych snów, jakie miałem. Bursztynowe plamki błyszczą z nadzieją.

- Zjem – odpowiadam i biorę kilka łyków ciepłej herbaty. Nick zapamiętał ile słodzę, to miłe. - A co macie na obiad?

- Jarzynowa. - Miesza chochelką w garnku. - Wiesz, ja nadal uważam, że powinieneś…

- Nawet nie kończ – warczę.

Nick wzdycha, ale już nic nie mówi. Doskonale wiem, co chciał powiedzieć. Że powinienem porozmawiać z mamą, wytłumaczyć jej, skonsultować się z psychologiem. Mówi, że lecząc się na własną rękę, mogę zrobić sobie jeszcze większą krzywdę. Też mi coś. To tylko jedzenie, nic więcej. Jednak do Nicka to nie przemawia. Co śmieszniejsze nawet się o to pokłóciliśmy. Jeszcze zabawniejsze jest to, że nie odzywaliśmy się do siebie przez trzy dni. Jednak najśmieszniejszy w całej tej sytuacji jest fakt, że mam wrażenie iż były to najgorsze trzy dni w moim życiu. Tylko ze sobą nie rozmawialiśmy i rzucaliśmy sobie naburmuszone spojrzenia. Przecież bywało o wiele, wiele gorzej, a akurat wtedy chciało mi się płakać najbardziej i najgłośniej, jak umiem.
I płakałem.
Tak bardzo, jak jeszcze nigdy dotąd.

Nie miałem odwagi do niego pójść, właściwie to wątpię, czy dałbym radę zrobić chociażby kilka kroków. Zamknąłem się w pokoju i ryczałem pod kołdrą. W kreatywnych wyzwiskach przebiłem nawet Hawkinsa.
To wszystko mnie przerosło. Cała ta próba normalnego życia. Fakt, że komuś na mnie zależy. To że moja mama nie jest niczego świadoma. Ta pieprzona anoreksja i depresja. Ten chuj Christopher Hawkins. Dusiłem się łzami. Wdychane prze ze mnie powietrze było jak toksyczne opary. Czułem się, jakby cały świat zwalił się mi na głowę. Przygnieciony całym tym gównem, potrafiłem myśleć tylko o tym, że w jednej chwili wszystko zniszczyłem.

Dwa miesiące. Tyle wystarczyło, abym przyzwyczaił się do jego obecności. Starałem się wmówić sobie, że on nic dla mnie nie znaczy, że jest mi obojętny. Nie wyszło mi. Znowu. Nick Brown wdarł się do mojego świata. Przechadza się po nim swobodnie z tym swoim czarującym uśmiechem o krzywych zębach. I jeszcze te jego oczy. Bursztynowe plamki, na tle ciemnego brązu, świecą jak gwiazdy i sprawiają, że mam mętlik w głowie. Rozwala mury, które buduję, rujnuje wszystko, czym żyłem przez ostatnie dwa lata i jeszcze jest z siebie zadowolony.
Przez te dwa miesiące przyzwyczaiłem się, że ktoś jest obok mnie, że mogę mu się wygadać ze wszystkiego. Dwa miesiące. A ja już wiem, że Nick jest osobą, która wysłucha, postara się zrozumieć, doradzić i po prostu będzie.

Tamtego wieczoru, gdy wpadłem w histerię, kiedy nie potrafiłem wyjść spod cienia kołdry, zadzwoniłem do niego. Ledwo utrzymywałem telefon w trzęsącej się ręce. Po usłyszeniu jego głosu, o ile to możliwe, wpadłem w jeszcze większą histerię. Przepraszałem go, obwiniałem się, a to wszystko było przerywane niekontrolowanym szlochem. W ciągu całej mojej wypowiedzi nie odezwał się ani słowem. Kiedy zabrakło mi tchu i nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa, on się rozłączył.
Dwadzieścia minut później był u mnie. Przytulał mnie, uspokajał, zapewniał, że to nie moja wina. Nie wypuścił mnie ze sowich objęć, dopóki moje ciało nie przestało drżeć od niekontrolowanej histerii.
Sam nie chciałem go puszczać. Przy nim jest lepiej, prościej, bezpieczniej.

Najgorsze w tym jest to, że moja mama przyszła do domu w tym samym czasie, kiedy Nick. Słyszała mój płacz, to jak się obwiniam. Od tamtej pory patrzy na mnie jakby z wahaniem i smutkiem. Ciągle mam wrażenie, że chce coś powiedzieć, poruszyć temat. Sam boję się z nią o tym porozmawiać.


Matt wraca do domu w momencie, w którym zupa jest już gotowa do jedzenia. Ten to ma wyczucie. Chłopak szybko ściąga ciepłe, zimowe ubrania i jeszcze szybciej zasiada przy stole. Duch oczywiście wykorzystuje sytuację i wślizguje się do wnętrza domu. Pies nie zdążył jeszcze wyschnąć, więc na młodszego z braci spadło zadanie wytarcia go ręcznikiem. Nick nalewa zupy do talerzy, a ja pomagam schorowanym bliźniaczkom wyplątać się z koców i zasiąść do stołu. Wszystko dzieje się tak… naturalnie. Dawno oczekiwana dawka normalności.

- Na rehabilitację będziesz musiał pojechać autobusem, ja nie dam rady cię zawieść – tłumaczy Nick młodszemu bratu.

- No spoko. Thomas – zwraca na siebie moją uwagę. - Zerkniesz na moje zdjęcia? Nie jestem pewny, czy dobrze je edytowałem.

- Mnie się nigdy o to nie zapytałeś – skarży się straszy.

- Bo dla ciebie podświetlenie i zwiększenie jasności gamma, to to samo. - Wyrzuca ręce w górę w geście bezsilności.

- Nick, zawiodłem się – mówię, udając śmiertelnie poważnego.

- Artyści – prycha z oburzeniem.

Matt wybucha śmiechem, zaś ja parskam i uśmiecham się dosyć szeroko. Bliźniaczki patrzą na nas zdezorientowane, ale są zbyt wymęczone przez chorobę i nie mają nawet siły zapytać o co chodzi. Bardzo mi ich szkoda. Co prawda nie lubię dzieci, ale te dwie to taki mały wyjątek. Nie są rozwydrzone i rozpieszczone, generalnie rozumieją słowo „nie”, więc mi nie przeszkadzają.

Po obiedzie Matt sprząta naczynia. Nick prowadzi dziewczynki do ich pokoju, aby dać im leki i chyba położyć na chwilę spać. Mi przydzielono nasypanie do miski karmy dla psa i nalaniu mu świeżej wody. Później młodszy z braci prowadzi mnie do swojego pokoju. Pierwszym co rzuca mi się w oczy to zdjęcia. Ogromna ilość zdjęć, przyklejonych do ścian, szafy, półek i czego tylko się dało. Przedstawiają zbyt wiele różnych scenerii, abym mógł je jakoś pogrupować. Musiałbym spędzić tutaj co najmniej dwie godziny, alby przyjrzeć się każdemu z osobna.
Matt siada na łóżku i włącza laptopa. Zajmuję miejsce obok niego, wciąż wzrokiem błądząc po zdjęciach. Moje spojrzenie zatrzymuje się na jednym specyficznym. Jest na nim grupa nastolatków z głupimi minami, w różnych dziwnych pozycjach. Wśród nich jest Nick. Łokciem opiera się o ramię jakiegoś Azjaty, robi zeza i palcem rozciąga sobie kącik ust. Postać obok niego została wypalona.

- Kto tam był? - pytam zanim w ogóle zdążę pomyśleć.

Matt spogląda na zdjęcie. Zagryza dolną wargę, po czym wzdycha ciężko.

- Nie mnie o to pytaj.

- Dlaczego?

Od kiedy jestem tak otwarcie dociekliwy?

- Nic przyjemnego nie wiąże się z tą osobą. Znaczy, kiedyś tak, ale… spytaj Nicka. To głównie jego dotyczy.

Nie drążę tematu.
Matt pokazuje mi swoje zdjęcia, które są świetne. Udzielam mu paru rad. Całkowicie pochłania nas rozmowa o barwach, sceneriach, świetle, dzielimy się ze sobą pomysłami na kolejne fotografie.
Mimo braku nogi i przez to poczucia bycia gorszym, ten chłopak ma w sobie niesamowicie wielkie pokłady energii. Kiedy opowiada mi o fotografii, o przeróżnych możliwościach programów do edycji, o swoich planach, jego usta szerzą się w uśmiechu, a oczy błyszczą, jakby kryły się w nich miliony świetlików. Widok Matthewa tak rozgadanego i szczeniacko szczęśliwego, sprawia, że sam się uśmiecham, a przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele. Rozczula mnie do granic możliwości, gdy w pewnym momencie swojej wypowiedzi rumieni się jak jabłuszko.

- Matko, przepraszam. - Zakrywa twarz dłońmi. - Rozgadałem się, jakby mnie nakręcili. Pewnie cię zanudzam.

- Tak się tym ekscytujesz, że nie mam kiedy się nudzić – żartuję. Chłopak zawstydza się jeszcze bardziej. - Ale to dobrze. Że masz pasje, coś co sprawia ci radość.

Matthew posyła mi tak szczery i radosny uśmiech, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem.


Nick

Matthew na rehabilitacji. Duch wyprowadzony i nakarmiony. Lucy i Alice wzięły leki i w końcu udało mi się je uśpić, więc mam jakieś dwie godziny spokoju.
Wchodzę do salonu, z którego dobiegają mnie dźwięki włączonego telewizora.
Zatrzymuję się w półkroku, a w moim sercu rozlewa się fala rozczulającego ciepła. Thomas leży na kanapie, jego włosy są rozrzucone na podłokietniku, a nierówne końcówki zwisają w powietrzu. Między jego nogami leży Duch z błogością wymalowaną na pysku. Nie dziwię mu się, brunet wpatrzony w ekran telewizora, być może nawet nieświadomie tarmosi długie, jasne kudły.
Wiedziony dawno nie nie odczuwanymi emocjami, podchodzę do kanapy. Kucam przy tyle głowy Thomasa. Chyba nadal nie jest świadomy mojej obecności. Jak zahipnotyzowany nawijam jego włosy na palce. Są suche i zniszczone, ale w jakiś niezrozumiały sposób urzekające. Może to przez tą czerń? Jest tak ciemna i intensywna. Tak tajemnicza. Tak… kusząca.

- Nick? - słyszę jego niski, przyjemny dla ucha głos.

Spoglądam w jego zaczarowane oczy. Teraz dostrzegam tę różnicę. Byłem głupcem, jak chociaż przez chwilę mogłem pomyśleć, że są podobne do oczu Emilly? Jej tęczówki nie mają tyle pięknych odcieni, jej są po prostu zielone. Zwykła zieleń, która kiedyś była dla mnie wszystkim, zaś teraz chcę o niej raz na zawsze zapomnieć. Oczy Thomasa mają zmysłowy, migdałowy kształt, jej są duże jak u dziecka. Nie wiem jak mogłem uważać je za najpiękniejsze, niezwykłe, ponieważ zawsze z ciekawością patrzą na świat. Zawsze błyszczą jasno, aż za jasno, wręcz zdradziecko; oślepiają i mącą ludziom w głowach.

Teraz patrzę w jego oczy i są nieporównywalnie piękniejsze. Kryją w sobie smutek i mnóstwo cierpienia, ale od jakiegoś czasu dostrzegam w nich iskierkę nadziei, która sprawia, że mogę podziwiać je bez końca. Muszę dać z siebie wszystko, aby z tej małej iskierki powstało naprawdę jasne światło. Na tyle jasne, aby dało mu nowy start, lepsze spojrzenie na świat. Żeby było w stanie rozświetlić cały jego mroczny świat.

Czuję jak moje serce zmienia swój rytm. Bije szybciej, chaotyczniej i pompuje to uczucie.
Nigdy nie sądziłem, że to właśnie tak się potoczy. Chyba jednak życia nie da się zaplanować. Może to nawet lepiej? Nie mam pojęcia. Ale niech się dzieje. Poczekam, zobaczę, przekonam się, co z tego wyniknie.
Jak na razie to pozwolę temu uczuciu rozejść się po moich żyłach.

Wyparuje czy może na dobre się we mnie zakorzeni?

_______
*System – System of a Down. Amerykański zespół wykonujący szeroko pojętą muzykę rockową i metalową.


Koniec części pierwszej.

Komentarze