Nick
Aktualnie zmagam się z zadaniem z
francuskiego, co chwilę kreśląc zapisane słowo. Kartka w moim
zeszycie wygląda jak pobojowisko czarnych bohomazów. Mam ochotę
rzucić nim
przez całą długość
korytarza i dobić, wbijając w niego długopis – tak jakby ten
niewinny przedmiot był sprawcą moich nikłych zdolności
językowych.
„Dlaczego byłem tak głupi i
zgodziłem się na rodzinne zakupy?”, pytam sam siebie, nie
rozumiejąc własnego idiotyzmu. Czy ja naprawdę sądziłem, że
jeśli odwlokę naukę, to wiedza sama wbije mi się do głowy?
Dureń.
Gdybym jeszcze chociaż przejrzał
zeszyty przed snem… Ale przecież wszystko jest o wiele ciekawsze
od wkuwania.
-Nie mam zielonego pojęcia, co
robię – w frustracji wyrzucam ręce w powietrze.
- Właśnie widzę – komentuje
krótko rudowłosa. – Niestety ci nie pomogę, nie znam żadnego
słowa po francusku.
- Wal
się - wzdycham ciężko,
marszcząc nos.
Zrezygnowany zamykam zeszyt i
uznaję, że będę liczył na łut szczęścia.
Wtem zauważam znajomy mi bałagan
czarnych włosów. Thomas przeciska się przez szkolny tłum, wygląda
jakby cierpiał.
Uśmiecham się delikatnie, kiedy
dostrzegam irytację kipiącą z jego oczu. Ten chłopak nie jest
słaby. Słabeusz nie wytrzymałby tak wielkiej ilości wyzwisk,
poniżenia i stresu, a Tommy znosi wszystkie te upokorzenia w
samotności. Nie pokazuje bólu jaki odczuwa, stara się nie ukazywać
jak rozrywane na strzępy jest jego wnętrze. Ale ja to dostrzegłem,
wystarczyło, że zechciałem go poznać, zrozumieć i spojrzałem mu
głęboko w oczy. Te dwa szmaragdy są na pozór puste, jednak gdy
się im przygląda dostrzega się w nich ogromny ból i samotność.
Thomas
- Thomas!
Słyszę swoje imię wypowiedziane przez Kretyna. Zatrzymuję się i
rozglądam, chcąc odnaleźć w tłumie jego twarz. Mija chwila zanim
dostrzegam jego głupi uśmiech skierowany w moją stronę. Zauważam,
że nie jest sam, obok niego na ławce siedzi nieznana mi rudowłosa
dziewczyna.
W myślach rozważam wszystkie za i przeciw, aż w końcu za
czwartym z rzędu szturchnięciem mnie przez mijaną osobę,
postanawiam podejść do Nicka.
- Co? – pytam, kiedy staję na przeciwko niego.
- Jaką teraz masz lekcję? - odpowiada pytaniem.
Marszczę brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Matmę.
- O! To ja też – oświadcza radośnie.
Na jego twarzy maluje się ulga.
- Serio zawołałeś go tylko dla tego, że nie wiedziałeś jaką
masz lekcję? – Zabiera głos rudowłosa, mierząc Nicka
spojrzeniem pełnym politowania.
- To źle? – Szatyn przekręca lekko głowę.
Dziewczyna wzrusza ramionami, po czym przenosi wzrok na mnie. Znów
doznaję znienawidzonego uczucia poddawania ocenie i mam ochotę stać
się niewidzialnym. Ruda taksuje mnie wzrokiem od stóp do czubka
głowy. Jej jasne brwi są lekko zmarszczone, a intensywnie
niebieskie oczy zmrużone. Przywodzi mi na myśl wiewiórkę
poddającą ocenie orzecha.
Wpatruję się w jej zamyślony wyraz twarzy i przełykam głośno
ślinę. Palcami skubię materiał swetra, a w myślach powtarzam
cichą modlitwę „Przestań się gapić. Przestań się gapić”.
- Wyobrażałam sobie ciebie zupełnie inaczej – mówi po chwili
milczenia, dziwnie nieobecnym głosem, jakby rozmawiała sama ze
sobą. – Bo jesteś Thomas Colton, prawda? - Unosi brew.
- T-tak…
W głowie mam jedną wielką pustkę. Dziewczyna kompletnie zbiła
mnie z tropu. Jak to: wyobrażała mnie sobie inaczej?
- Z tego, co o tobie słyszałam, to wyobraziłam sobie ostentacyjną
męską dziwkę, która daje dupy na każdym kroku, a tymczasem
jesteś cichym, osamotnionym chucherkiem. Zaskoczyłeś mnie.
- Eve! - upomina dziewczynę Nick, a mi zachciewa się płakać.
Nick przenosi wzrok na mnie, w jego spojrzeniu widzę strach przed
moją reakcją. Kiedy dostrzega, że mimo braku emocji na mojej
twarzy w oczach mam wymalowany ból i łzy, momentalnie wstaje.
Uprzedzam go i szybko wycofuję się w tłum. Chowam się między
ludzi, lawiruję między sylwetkami chcąc znaleźć miejsce, w
którym mógłbym się ukryć. Potrafię tylko uciekać i chować się
po kątach w nadziei, że nikt i nic mnie nie zauważy. A jednak za
każdym razem ktoś znajduje moją kryjówkę. Mogę uciec na drugi
koniec świata, ukryć się w najciemniejszej, najgłębszej
szczelinie, a i tak zostanę odnaleziony. Znów dopadnie mnie ból,
zostanę upokorzony i zrównany z ziemią.
Więc dlaczego wciąż uciekam, skoro to i tak nie ma najmniejszego
sensu? Nie wiem, może podświadomie mam głupią nadzieję, że tym
razem uda mi się pozostać w cieniu.
„Ostentacyjna męska dziwka, która daje dupy na każdym kroku.”
Łzy spływają mi po policzkach.
Ludzie mówią o mnie różne rzeczy i doskonale zdaję sobie z tego
sprawę, jednak nie miałem pojęcia, że jest aż tak źle. Na tyle
by na serio uważali
mnie za dziwkę. Jakaś przypadkowa, niewyróżniająca się z tłumu
osoba myślała o mnie, jak o osobie, która się sprzedaje. Co jeśli
cała szkoła sądzi, że zabawiam się po kątach z innymi
chłopakami? To jest obrzydliwe, ohydne.
Ja jestem obrzydliwy i ohydny, istna szkarada. Współczuję ludziom,
którzy muszą na mnie patrzeć, ponieważ ja sam nie chcę siebie
oglądać.
- Thomas! Thomas, zaczekaj!
Jeszcze jego tu brakowało!
Przyspieszam kroku i wychodzę ze szkoły. Bez zastanowienia idę na
tyły budynku, do miejsca, w którym ukrywam się by zapalić.
Przeklinam w myślach, ponieważ orientuję się, że Nick
kiedyś mnie tu już widział. Teraz może mnie tu szukać. Ale tak
naprawdę: kto chciałby mnie szukać? Zgubić, owszem. Ale nie
szukać. Sięgam do kieszeni. Zostały mi tylko dwa papierosy,
a to zdecydowanie za mało, abym uspokoił się choć trochę.
Nagle ktoś
łapie mnie za ramię i obraca w swoją stronę. Przed sobą mam parę
zaczarowanych tęczówek, należących do Nicka Browna. Chłopak
cicho dyszy i intensywnie się we mnie wpatruje. W jego oczach
dostrzegam nutę strachu i zdenerwowania, ciało ma napięte jak
struna.
- Puść mnie – mówię stanowczo.
- Tho...
- Powiedziałem, puść mnie! – Krzyczę, mój głos się załamuje.
Próbuję wyszarpać się z jego uścisku, ale jestem na to zbyt
słaby.
- Kurwa, Thomas uspokój się i posłuchaj mnie choć przez chwilę!
– Podnosi głos, a ja zamieram.
Pierwszy raz słyszę by krzyczał. Musiałem naprawdę go
zdenerwować.
Wpatruję się w niego szeroko otwartymi oczami. Przestaję się
szarpać. Zastygam w bezruchu, nie wiedząc co powiedzieć.
Szatyn puszcza moje ramię.
- Eve przesadziła, przyznaję, nie musiała używać tak ostrych
słów, ale… Kurcze, nie miała zamiaru cię obrazić. Po za tym
nie musisz od razu uciekać ze łzami, mogłeś się jej odszczekać,
już nawet wydarcie się na nią byłoby lepsze – mówi intensywnie
się w mnie wpatrując i żywo gestykulując. Dociera do mnie sens
jego słów; ja naprawdę jestem żałosny. - Dlaczego zawsze
uciekasz w kąt, zamiast się postawić?
Pytanie wisi między nami. Spuszczam wzrok i wlepiam spojrzenie w
moje żółte, wyświechtane trampki. Co mam mu powiedzieć? Prawdę?
To głupie, przecież go nie znam i nie chcę poznać. Po co miałbym
mu o tym mówić? Jakby zareagował, gdyby dowiedział się, że boję
się ludzi, że
boję się chodzić do szkoły, a nawet wyjść z domu, bo nigdy nie
wiem, co mnie spotka?
Każdego dnia jestem upokarzany miej lub bardziej. Nie chcę słuchać tych wszystkich okropnych rzeczy na mój temat. Nie chcę wychodzić z domu. Nie chcę wychodzić do świata. Chcę zostać za drzwiami własnego pokoju. Ukryty pod kołdrą nie narażam się na wszystkie nieprzyjemności, które mnie spotykają. Kiedy wchodzę między ludzi czuję się niepewnie i mam ochotę rozpłynąć się w powietrzu.
Mam mu powiedzieć, że jak małe, nieporadne szczenię chcę schować się pod kołdrą, zatkać uszy i czekać na bezpieczne ramiona, które odgonią wszystkie nieprzyjemności?
Każdego dnia jestem upokarzany miej lub bardziej. Nie chcę słuchać tych wszystkich okropnych rzeczy na mój temat. Nie chcę wychodzić z domu. Nie chcę wychodzić do świata. Chcę zostać za drzwiami własnego pokoju. Ukryty pod kołdrą nie narażam się na wszystkie nieprzyjemności, które mnie spotykają. Kiedy wchodzę między ludzi czuję się niepewnie i mam ochotę rozpłynąć się w powietrzu.
Mam mu powiedzieć, że jak małe, nieporadne szczenię chcę schować się pod kołdrą, zatkać uszy i czekać na bezpieczne ramiona, które odgonią wszystkie nieprzyjemności?
- Boję się – mówię cichutko i mam wątpliwości, czy mnie
usłyszał.
- Czego się boisz?
- Wszystkiego. Christophera, ogólnie ludzi, samotności, wychodzenia
z domu, świata, siebie.
Obejmuję się ramionami, jakby było mi zimno. Zaciskam powieki,
zagryzam dolną wargę. Kulę się w sobie. Próbuję zniknąć. Może
jak wystarczająco mocno zacisnę ramiona wokół siebie, to w końcu
mi się uda?
- Mnie też się boisz? - pyta, a jego głos jest spokojny i
delikatny. Zachowuje
się jakby jego gwałtowniejszy ruch miał mnie spłoszyć, jak małe
zwierzątko. Jak ja Ramsay’a za pierwszym razem.
Powoli uchylam powieki i znów widzę moje żółte trampki. Włosy
opadają mi na twarz, częściowo utrudniając widzenie.
Nick Brown nie daje mi powodów, abym musiał się przed nim kryć.
Jest dla mnie miły i ma do mnie niezwykle dużą cierpliwość.
Przez ten miesiąc, od kiedy przeprowadził się do Denver, ciągle
próbuje mnie zagadywać i posyła mi uśmiechy. Od trzech lat, jest
jedyną osobą która ze mną rozmawia. Co prawda kaleczymy te
krótkie rozmowy, ale jednak.
Kręcę głową zaprzeczając.
- Więc spójrz na mnie.
Biorę głęboki wdech przez nos, po czym ustami ciężko wypuszczam
powietrze. Powoli unoszę głowę i pierwsze co dostrzegam, to jego
lekki, pokrzepiający uśmiech. Nick bardzo ładnie się uśmiecha,
nawet jeśli podnosi tylko jeden kącik ust, to i tak jest to
uśmiech, który chciałbym narysować.
Chciałbym też potrafić uśmiechać się jak on.
- Pozwól sobie pomóc, proszę. Postaraj się zaufać mi choć
odrobinę. - Patrzy na mnie błagalnie.
Wpatruję się w jego piękne oczy. Tak, piękne. Nick brown ma
piękne oczy, które są zaczarowaną mieszanką głębokiego brązu
gorzkiej i mlecznej czekolady, nakrapianej błyszczącym bursztynem.
Chcę je narysować i namalować. Chcę wpaść w ich głębię i już
nigdy nie wypłynąć na powierzchnię.
W jednej chwili chcę uciec jak najdalej, wyprowadzić się z miasta,
stanu, kraju, zmienić tożsamość, stać się niewidzialnym.
W drugiej chwili chcę zrobi krok do przodu, zatonąć w magicznym
brązie oczu Nicka Browna i spróbować mu zaufać.
Powoli kiwam głową.
Jakie to wszystko jest popieprzone.
Rozbrzmiewa dzwonek, a ja niemalże podskakuję zaskoczony.
- Matematyka? - pyta z uśmiechem.
-Tak – odpowiadam zdawkowo, ale staram się brzmieć jak najmniej
smętnie.
Idziemy ramię w ramię. Nie rozmawiamy, nie potrzebujemy słów.
Dzisiaj chyba powiedzieliśmy sobie wystarczająco dużo.
Wchodząc do szkoły mijamy się z Christopherem i grupką jego
znajomych, oni w przeciwieństwie do nas właśnie wychodzą z
budynku. Momentalnie cały się spinam i tracę oddech. Do mojej
głowy wkradają się wspomnienia z naszego ostatniego spotkania, a
dłonie zaciśnięte na ramiączkach plecaka, zaczynają się trząść.
Blondyn zatrzymuje się, krew odchodzi mi z twarzy – czekam aż
znów zrobi ze mnie szmatę.
Nie udaje mu się.
Nick patrzy na niego wyzywająco, jego oczy ciemnieją, bursztyn
błyszczy groźnie. Czuję jego ciepłą dużą dłoń na moich
plecach, która delikatnie popycha mnie w głąb korytarza. Idzie
blisko mnie, jakby chciał mnie ochronić przed atakiem noży, tak
często wbijanych w moje plecy.
Czuję nieznane mi ciepło rozchodzące się po ciele. Ciepły,
przyjemny prąd płynie z jego dłoni,
rozlewa po klatce piersiowej, otacza żebra, przenika do płuc.
To naprawdę bardzo przyjemnie uczucie. Odrobinę straszne, ponieważ
dawno nie czułem czegoś takiego, ale nadal przyjemne.
Obracam głowę w stronę Nicka, a on posyła mi opiekuńczy uśmiech.
Wchodzimy do sali matematycznej z pięciominutowym spóźnieniem.
Jako że matematyk jest dość surowy, obojgu nam przydziela po
zadaniu do zrobienia przy
tablicy.
Wczytuję się w treść i bez wahania zaczynam wykonywać
obliczenia. Matematyka jest jednym z moich ulubionych przedmiotów,
zaraz po historii sztuki. Lubię obliczać, próbować wyciągać
własne wzory lub drogi na skróty przy danym typie zadań.
Kątem oka spoglądam na Nicka, jemu matematyka również nie sprawia
problemów i sprawnie wykonuje obliczenia.
Kończymy wykonywać zadania w podobnym czasie. Nauczyciel wyraźnie
niezadowolony z poprawności naszych obliczeń i wyników, każe nam
zająć miejsca i skupić się na lekcji.
Siadamy razem w ławce i w ciszy rozwiązujemy następne
zadania.
Po dłuższej chwili lekko szturcha mnie wramię.
- Pożyczysz mi linijkę? – Pyta trzymając w dłoniach fragmenty
połamanego przyrządu.
Szperam w piórniku, ale nie znajduję się nim ani linijki, ani
niczego co mogłoby ją zastąpić.
- Niestety nie mam.
Nick kładzie połamany plastik na brzegu ławki. Sięga do piórnika,
wyciąga z niego drugi ołówek, kładzie go na kartce i od jego katu
rysuje prostą linię. Pomysłowe.
Resztę matematyki spędzamy w ciszy.
Dzwoni dzwonek. Pakuję dwoje rzeczy i wychodzę z klasy, a tuż za
mną podąża Nick. Kiedy zbliżamy się wyjścia, słyszymy wołanie
naszych imion. Odwracamy się i widzimy Eve idącą szybkim krokiem.
Staje przed nami lekko zdyszana i patrzy na mnie przepraszającym
spojrzeniem. Wygląda jakby miała zaraz zejść na zawał.
- Przepraszam cię Thomas, nie chciałam cię zranić. Ja często
najpierw robię, a dopiero potem myślę. Powiedziałam to bez
zastanowienia, ale ja naprawdę nie myślę o tobie, jak o dziwce...
Tylko... No, rozumiesz. Mówią o tobie naprawdę okropne rzeczy i
takie miałam wyobrażenie twojej osoby, teraz wiem jak bardzo się
myliłam, jak bardzo oni się mylą – mówi żywo gestykulując
-prawie uderzyła Nicka w twarz, ale na szczęście chłopak ma dobry
refleks i zdążył odchylić głowę.
Dziewczyna jest wyraźnie zdenerwowana, plącze jej się język i
lekko drżą dłonie. Jej mina wyraża szczerą skruchę.
Zakładam kosmyki włosów za ucho.
- Jest okej – mówię.
- Czyli nie jesteś na mnie zły, ani nic? – Dopytuje, strzelając
palcami.
- Nie – zapewniam ją z przekonaniem.
Rudowłosa wzdycha z ulgą i posyła mi szeroki uśmiech.
Kątem oka spoglądam na Nicka, chłopak patrzy na mnie z uśmiechem.
Speszony, szybko odwracam wzrok.
- Głupio wyszło i mam nadzieję, że ta sytuacja pójdzie w
niepamięć – dopowiada Rudowłosa.
Chciałbym móc się teraz uśmiechnąć tak, jak robi to Nick,
naprawdę. Ale nie potrafię. Zapomniałem jak to jest uśmiechać
się, śmiać, być szczęśliwym.
Jedyne co mogę zrobić to pokiwać głową i powiedzieć ciche „Ja
także”.
Nie robię sobie nadziei na przyjaźń z Eve. Ani z nią ani z
Nickiem.
Oni nie zostaną ze mną na zawsze. Rudowłosa pewnie zapomni o mnie
za dwa dni, a w jej oczach znów będę ostentacyjną dziwką, Nick
wytrzyma ze mną góra tydzień, później się podda.
Brown myśli, że może mi jakoś pomóc, ale problem tkwi w tym, że mnie nie da się pomóc, choćby nie wiem jak bardzo się starał, nie naprawi mnie. Ciągle będę się psuł, jego starania będą szły na marne, więc odpuści, bo nie ma sensu męczyć się z czymś trwale uszkodzonym. Jeśli odejdzie po tym tygodniu, nie będę miał mu tego za złe. W końcu ja sam ze sobą nie potrafię wytrzymać.
Brown myśli, że może mi jakoś pomóc, ale problem tkwi w tym, że mnie nie da się pomóc, choćby nie wiem jak bardzo się starał, nie naprawi mnie. Ciągle będę się psuł, jego starania będą szły na marne, więc odpuści, bo nie ma sensu męczyć się z czymś trwale uszkodzonym. Jeśli odejdzie po tym tygodniu, nie będę miał mu tego za złe. W końcu ja sam ze sobą nie potrafię wytrzymać.
- Dlaczego nagle zmarkotniałeś – Nick nagle zadaje mi pytanie;
znów wpatruje się we mnie zmartwionym spojrzeniem.
Jakbym kiedykolwiek wcześniej uśmiechał się od ucha do ucha i
skakał ze szczęścia, komentuję w myślach.
- Przypomniało mi się, że zostawiłem u ciebie bluzę – oddalam
temat. Naprawdę zapomniałem wziąć bluzy z jego domu.
- Patrząc na to, że mamy piątek, to naprawdę szybko sobie o niej
przypomniałeś. Zajęło ci to prawie tydzień – wtrąca się Eve.
Przewracam oczami, na co dziewczyna parska śmiechem.
- Mówisz, o czarnej bluzie z białym suwakiem? - Nick marszczy brwi.
- Dokładnie.
- Rany, Matt ma taką samą, myślałem, że to jego. Inaczej
przyniósłbym ci ją w poniedziałek. - Uderza się otwartą dłonią
w czoło.
- Dajcie mu medal, błagam – głos znów zabiera Rudowłosa.
Spoglądam na nią marszcząc brwi.
- Podła i sarkastyczna jak zawsze – komentuje Nick.
Eve przewraca oczami.
- Przyjechałem dzisiaj samochodem, więc możesz się zabrać ze mną
– proponuje mi szatyn.
- I ty mi nic nie mówisz? - Eve znowu się odzywa. Niesamowite ile
ta dziewczyna mówi, zawsze ma coś do dodania. - Mogłam cię
wykorzystać! - Unosi ręce do góry, jakby pytała niebiosa
„Dlaczego wcześniej mnie nie oświeciłyście?”.
- Uważaj bo się zgodzę – prycha. - To jak będzie, Thomas?
- Mogę się z tobą zabrać – wzruszam ramionami. Wezmę bluzę i
spadam do domu. Dzisiaj już i tak za długo z nim spędziłem czasu,
jak i za wiele się dowiedział.
Dzwoni dzwonek i dopiero teraz orientuję się, że stoimy prawie na
środku korytarza. Coś nowego, zawsze podpieram ściany, albo chowam
się po kątach.
- Jasna cholera! – krzyczy Eve i rzuca się biegiem w stronę
schodów.
Odprowadzam ją zdziwionym spojrzeniem. Dziewczyna jest jak
tornado.
Wątpię, czy kiedykolwiek byśmy się dogadali. Jestem flegmatyczny, cichy i przede wszystkim ciągle przebywam sam. Eve zaś przypomina huragan, jest żwawa i buzia jej się nie zamyka, sprawia wrażenie osoby, która ma mnóstwo znajomych i chodzi na każde zorganizowane imprezy. Ona żyje w kompletnie innym świecie, w takim, do którego nie mam wstępu.
Wątpię, czy kiedykolwiek byśmy się dogadali. Jestem flegmatyczny, cichy i przede wszystkim ciągle przebywam sam. Eve zaś przypomina huragan, jest żwawa i buzia jej się nie zamyka, sprawia wrażenie osoby, która ma mnóstwo znajomych i chodzi na każde zorganizowane imprezy. Ona żyje w kompletnie innym świecie, w takim, do którego nie mam wstępu.
-Masz jeszcze jakąś lekcję? – Pyta mnie Nick, zwracając na
siebie moją uwagę.
Kręcę przecząco głową.
- W takim razie jedziemy do mnie.
Udajemy się na parking. Chłopak prowadzi mnie do ciemno zielonego
Cadillaca. Nie jest to jeden z najnowszych modeli, samochód został
wyprodukowany około dziesięć lat temu – nie znam się na
motoryzacji i nie mam pojęcia jaki to model. To auto wydaje się być
bardzo w stylu Nicka. Stare, z zmechaconymi siedzeniami, bałaganem
na tyle i pewnie nawalająca skrzynią biegów.
Wsiadamy do samochodu. Siedzenia rzeczywiście są lekko zmechacone,
ale mimo to bardzo zadbane i wygodne. Na tyle nie ma bałaganu, a
zamiast niego są dwa granatowe foteliki. Marszczę brwi i spoglądam
pytająco na Nicka, który kładzie swój plecak na podłodze z tyłu
samochodu.
Chłopak patrzy na mnie. Zacina się na chwilę, ale zaraz robi minę
jakby chciał krzyknąć „EUREKA!”
-Zapomniałem ci powiedzieć – zaczyna. – Dzisiaj muszę odebrać
rodzeństwo ze szkoły i dlatego przyjechałem samochodem. Łatwiej
jest ich pilnować, kiedy są przypięci pasami.
- Jest aż tak źle? – Pytam z ciekawości.
Nick odpala silnik, który chwilę charczy, po czym sprawnie wyjeżdża
po za teren szkoły.
- Czasami jest tak, że kiedy idę z bliźniaczkami za ręce, to
nagle jedna biegnie w jedną stronę, a druga w drugą, a wtedy nie
wiem którą łapać pierwszą. Matthew ma skłonności do bujania w
obłokach i często się zagapia, co nie kończy się dobrze–
tłumaczy. Jest całkowicie skupiony na drodze i tylko od czasu do
czasu zerka w moją stronę.
- Jestem jedynakiem, więc nie wiem jak to jest – przyznaję. –
Mogę? – Wskazuję na radio. Irytuje mnie panująca cisza.
- Jasne – odpowiada zatrzymując się na światłach. Włączam
radio, z którego płynie piosenka, znów przypominająca mi o moim
bezwartościowym życiu.
„Znów nadchodzi deszcz
Spadający z gwiazd
Ponownie przesiąknięty moim bólem.”*
Co prawda wrzesień już dawno minął,
a nawet i październik dobiega końca, jednak także chciałbym
przespać cały wrzesień, później październik, listopad… Cały
rok. Całe życie. Mógłbym zasnąć i już nigdy się nie obudzić.
Moja twarz jest bez wyrazu; oczy puste, usta zamknięte; rozdarte
wnętrze.
Wgapiam się w profil Nicka. Badam wzrokiem jego ładnie zarysowaną
szczękę, pełne idealnie wykrojone usta, dłużej zatrzymuję się
na garbatym nosie, zastanawiając się czy ma taki od urodzenia, a
może kiedyś był złamany. Aż w końcu patrzę mu w oczy, które
są naprawdę piękne. Bije od nich przyjemny blask i nie mogę
oderwać od nich wzroku.
Jest przystojny.
Szybko się protestuję i
utwierdzam wzrok z drodze.
Wjeżdżamy na teren szkoły. Nick parkuje na pierwszym lepszym
miejscu i wyłącza silnik.
-Zaraz powinien przyjść Matt – informuje mnie chłopak.
- Dlaczego chodzicie do różnych szkół?
- W dziewiątych klasach nie ma już miejsca – tłumaczy.
Znów milczymy.
Szatyn wystukuje rytm piosenki i lekko kiwa głową. Dźwięki
perkusji i gitar sprawiają, że zaczynam rytmicznie tupać nogą.
- Lubisz taką muzykę? - pyta, nie przestając stukać palcami o
kierownicę.
- Lubię, a nawet ostrzejsze brzmienia.
- No proszę – ożywia się. – A znasz-
Nie dokańcza, ponieważ rozlega się dzwonek
jego telefonu. Nick odblokowuje
urządzenie i na chwilę się wyłącza.
- Jego wychowawczyni chce ze mną pogadać. Poczekaj tu – mówi i
wychodzi.
Wydaje się być zdenerwowany.
Nick
Wbiegam po schodach na drugie piętro
i szybkim krokiem udaję się do sali dwadzieścia cztery.
Oby
nie odwalił niczego głupiego, przechodzi mi przez myśl, po czym
wchodzę do klasy.
Wysoka, blond włosa nauczycielka
siedzi przy biurku i zniecierpliwiona stuka paznokciami w blat.
Przed jej stanowiskiem, przy ławce
siedzi jego młodszy brat. Ma ręce założone na piersi, a obrażone
spojrzenie
utkwił w szkolnej ławce przed sobą;
morduje ją wzrokiem, jakby była winowajczynią całego zajścia.
- Dzień dobry - witam się. Wiem,
że nie czeka mnie tutaj nic dobrego.
- Wasi rodzice nie odbierają
telefonów, więc porozmawiam sobie z tobą. Proszę usiądź –
zaczyna swój wywód skrzekliwym głosem. Wzdycham cicho i zajmuję
miejsce obok brata, który spogląda na mnie niepewnie. - Matthew
dzisiaj po raz kolejny opuścił lekcję wychowania fizycznego. Od
początku roku pojawił się na przedmiocie
tylko dwa razy. To jest
karygodne!
Ciężko mi uwierzyć w jej słowa.
Z niedowierzaniem spogląda na
młodszego brata, który już nie roztacza wokół siebie aury
zniszczenia. Wygląda jakby miał zaraz się rozpłakać.
W jednej chwili pojmuję w czym
rzecz.
- Proszę z nim o tym poważnie
porozmawiać. Jesteś jego starszym bratem, powinieneś przemówić
mu do rozsądku - ciągnie
swój wywód nauczycielka. – Jeśli Matthew się nie poprawi, mogą
go dopaść przykre konsekwencje. Bardzo przykre - kładzie
nacisk na ostatnie słowa.
Posłusznie kiwam głową, gdyż nie
wiem co miałbym odpowiedzieć. Doskonale znam powód ucieczek Matta
z wf’u.
Myślałem, że ten rozdział mamy
już za sobą.
- Czy to wszystko? – Pytam. Chcę
jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Tak, to wszystko. Na wywiadówce
oczekuję któregoś z rodziców, proszę im to przekazać – kończy
i bierze łyk kawy z mlekiem – a raczej mleka z kawą, sądząc
po kolorze zawartości kubka.
Ja i mój brat wstajemy i
wychodzimy, żegnając się cicho grzecznościową formułką.
Idziemy korytarzem. Nie rozmawiamy,
nie patrzymy na siebie. Matthew wyparuje się w podłogę, a mimo to
wiem, że zbiera mu się na płacz. Zawsze targały nim emocje i
uczucia. Potrafi wybuchnąć ze złości, jak i zalewać się
potokiem łez. Umie krzyczeć, drapać i gryźć – o czym
przekonałem się, gdy miał trzy lata - a także popaść w
histerię, którą bardzo trudno przerwać.
-Matt...
- W domu – przerywa mi. – Powiem
ci. Tobie i rodzicom, wszystko, obiecuję. Ale w domu.
Obserwuję swojego młodszego brata.
Jego przydługa grzywka wpada mu do oczu, długie palce kurczowo
zaciskają się na pasku torby. Drobne ciało czternastolatka jest
lekko skulone i wygląda jakby chciał zniknąć z powierzchni ziemi.
Czuję
jakby nóż wbijał mu się w serce. Przed oczami stają mi obrazy
trudnych początków sprzed niespełna roku, niechciane wspomnienia
pełne bólu i rozpaczy wkradają się do mojej głowy. Widzę
jak utyka i mi również chce się płakać.
Zagryzam dolną wargę i przyciągam
do siebie Matthewa. Chłopak opiera czoło na mojej klatce piersiowej
i mocno obejmuje mnie w pasie.
Stoimy w ciszy. Nie potrzebujemy
słów, doskonale wiemy co się dzieje. Mamy świadomość, że nie
wszystkie rany się zabliźniły, a cała droga jaką przebyliśmy
była dopiero początkiem.
Najgorsze czeka nas dopiero teraz,
kiedy nadchodzą zwątpienia, załamania i wycięczenie.
- Damy radę – mówię pewnie,
przytulając jego drobne ciało, które teraz lekko drży.
- A co jeśli się nie uda i...
- Uda się, zobaczysz. Jesteś
silny, Matt. Masz mnie, mamę, tatę, Lucy i Alice, a nawet Ducha.
Poradzimy sobie. Przejdziemy
przez to razem, tylko na to potrzeba czasu. - Odsuwam go od siebie.
Kładę mu ręce na ramiona i patrzę głęboko w oczy, z których
wypływa kilka łez. - I nie możesz się poddać, rozumiesz? Nie
poddawaj się, walcz, stać się na to Matthew.
Brat wpatruje się w mnie
załzawionymi oczyma, pociąga nosem i kiwa głową. Kciukami ocieram
jego łzy i posyłam mu szeroki uśmiech. Naprawdę ciężko jest mi
cały czas się uśmiechać, ale za bardzo zależy mi na jego dobru,
chcę dla niego jak najlepiej.
To samo tyczy się Thomasa. Gdy
widzę jak płacze, sam mam ochotę się rozpłakać. Mimo, że serce
mi się kraja, to posyłam mu śmiech, wierząc, że kiedyś on
odpowie mi tym samym.
Thomas
Przez przednią szybę samochodu
widzę wracających Nicka i Matthewa. Nie wyglądają, jakby młodszy
z braci miał kłopoty, ich miny są raczej neutralne, a może…
Wydaje mi się, że dostrzegam na ich twarzach cień smutku.
Nagle słyszę dźwięk
przychodzącego sms’a. Odblokowuję pęknięty ekran telefonu i
widzę, że dostałem wiadomość od mamy. Nabieram powietrza do płuc
i zaczynam czytać tekst.
„Podczas przerwy kupiłam szampon
dla kotów, więc nie musisz się już tym przejmować.
Jeszcze dzisiaj muszę lecieć do Pueblo, przepraszam że dopiero teraz cię o tym powiadamiam, ale sama dowiedziałam się pół godziny temu. Wrócę jutro, nie wiem dokładnie kiedy, być może wieczorem, ale to zależy jak ułożą się sprawy.
Jeszcze dzisiaj muszę lecieć do Pueblo, przepraszam że dopiero teraz cię o tym powiadamiam, ale sama dowiedziałam się pół godziny temu. Wrócę jutro, nie wiem dokładnie kiedy, być może wieczorem, ale to zależy jak ułożą się sprawy.
Niedzielę będę miała wolną”
Mama wie o obecności Ramsay’a
naszym domu. Następnego dnia, po tym jak przyniosłem go do domu,
dostałem od niej sms’a.
„Nie mam nic przeciwko kotowi, właściwie to cieszę się, że go przygarnąłeś. Jednak, Thomas uprzedzaj mnie, proszę. Prawie zeszłam na zawał, kiedy nagle na blat wskoczyła puchata, czarna kulka.”
„Nie mam nic przeciwko kotowi, właściwie to cieszę się, że go przygarnąłeś. Jednak, Thomas uprzedzaj mnie, proszę. Prawie zeszłam na zawał, kiedy nagle na blat wskoczyła puchata, czarna kulka.”
Wyleciało mi z głowy, by ją o tym
poinformować, ale jak widać nie przyniosło to negatywnych skutków.
Jednak nie to jest teraz ważne.
„Niedzielę będę miała wolną”
Dla pewności czytam te słowa
jeszcze kilka razy, dopóki nie słyszę trzasku drzwi i Matthewa
witającego się ze mną.
Zobaczę ją. Już w niedzielę.
Będzie przy mnie.
* * *
Nick otwiera drzwi.
Pierwsze do domu biegają
bliźniaczki, za nimi wchodzi Matthew, który... kuleje?
Najstarszy z rodzeństwa przepuszcza
mnie w progu, wchodzi jako ostatni i zamyka za nami drzwi.
Wchodzę do salonu, który zdążyłem
już poznać. Alice i Lucy dopadły psa, który teraz leży plecami
na dywanie, miziany
i głaskany. Słychać
radosny śmiech i dyszenie zwierzęcia.
Matthew kuśtyka do kuchni i otwiera
lodówkę.
- Co jest na obiad? - pyta.
- Tak ciężko wyciągnąć garnek i
sprawdzić? – Odpowiada mu Nick, lekko zirytowany.
Matt wyciąga z lodówki spory
garnek i stawia go na gazówce. Ściąga pokrywkę, po czym
obwieszcza:
- Curry.
- Z marchewką czy bez? – Odzywa
się jedna z bliźniaczek.
Chłopak chwilę przygląda się
zawartości garnka.
- Z – mówi krótko.
Dziewczyna krzywi się i wystawia
język, chcąc pokazać jak bardzo jej się to nie podoba.
Zaśmiałbym się, ale nie potrafię
unieść kącików ust.
- Zjesz wszystkie, jakie trafią ci
się na talerz i to bez marudzenia – zastrzega Nick, włączając
gaz pod garnkiem i mieszając w nim chochelką.
Stoję tak jak kołek i przyglądam
się tej, zapewne naturalnej rodzinnej scenie.
Wspomnienia wracają i przed oczami
mam obraz rodzinnego obiadu.
Ja, mama i tata siedzieliśmy
przy stole; pod tyłkiem mam
dwie poduszki, ponieważ byłem jeszcze za mały, aby normalnie
usiąść przy stole. Niepoprawnie trzymając widelec, jem
brudząc siebie i wszystko dookoła. Tata spogląda na mój talerz i
mówi, abym zjadł również brokuły, widząc moje obrzydzenie
dodaje, że są to malutkie drzewka. Odpowiadam mu, ze drzew się nie
je, po czym zeskakuję z krzesła i idę do salonu kontynuować
zabawę drewnianymi klockami.
Tata i mama wiele razy próbowali
mnie przekonać do tego warzywa. Do dziś za nim nie przepadam.
Nagle czuję coś włochatego pod
palcami; pies trąca
moją rękę swoim
pyskiem. Wpatruje się we mnie swoimi
wielkimi ślepiami. W
domu zrobiło się cicho i każdy wpatruje się we mnie szeroko
otwartymi oczami. Marszczę brwi nie rozumiejąc o co im chodzi.
Dopiero po chwili czuję zasychające łzy na moich policzkach.
Dopiero teraz dociera do mnie mocna
woń jedzenia i fakt, że nie jadłem nic od dwóch dni. Momentalnie
żołądek skręcił si mię w wielki supeł.
- Łazienka jest tam? - Lekko
trzęsącą się dłonią wskazuję na drugie drzwi, na prawo od
schodów.
- Tak – odpowiada mi Nick
nieobecnym głosem.
Zakrywam usta dłonią i szybkim
krokiem udaję się do łazienki. Wpadam do pomieszczenia,
zatrzaskując za sobą drzwi. Żółć podchodzi mi do gardła.
Upadam na kolana, pochylam się nad otwartą muszą klozetową i
wymiotuję sokami trawiennymi.
Moim ciałem wstrząsają torsje i
ciężko jest mi złapać i oddech. Dławię się i krztuszę. Kręci
mi się w głowie. Muszę włożyć sporo siły, aby nie upaść na
podłogę.
Zaczynam się bać. Tracę
umiejętność racjonalnego myślenia i zaczynam cicho szlochać.
Po raz kolejny staczam się na dno.
Czy to ma w ogóle koniec? Ten dół upokorzenia i bólu zdaje się
trwać przez wieki. Chcę w końcu dotknąć dna i przestać
oddychać.
Słyszę pukanie do drzwi.
- Thomas, wszystko w porządku? -
Pyta Nick, ale ja nie jestem w stanie mu odpowiedzieć.
Mija chwila ciszy i chłopak wchodzi
do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Znów czuję żółć w gardle i
ponownie wymiotuję.
Nick szybko znajduje się przy mnie, odgarnia mi włosy i czymś je spina. Kuca przymnie, czuję jak jego ręka uspokajająco głaszcze mnie po plecach.
Nick szybko znajduje się przy mnie, odgarnia mi włosy i czymś je spina. Kuca przymnie, czuję jak jego ręka uspokajająco głaszcze mnie po plecach.
- Musisz się uspokoić, Thomas –
mówi spokojnie. - Weź głęboki wdech, ale powoli.
Kiwam głową, zbieram się w sobie.
Pierwsza próba oddechu kończy się atakiem kaszlu i ponownymi
torsjami.
Nick podtrzymuje mnie
mnie za ramiona i
uspokaja mnie
sowim głębokim, kojącym głosem.
Próbuję drugi raz i idzie mi
odrobinę lepiej. Szatyn pomaga mi unormować oddech. Razem robimy
głębokie wdechy i wydechy, a kiedy czuję że już nie będę
wymiotował, pomaga mi usiąść na zamkniętej klapie sedesu. Lekko
kręci mi się w głowie, ale nie jest tak źle jak na początku.
- Porozmawiajmy. - Wpatruje się we
mnie. Na jego twarzy panuje spokój, oczy przyglądają mi się z
troską.
- Nie chcę – chrypię.
- Ale musimy.
Nie odpowiadam. Dawno nikt ze mną
nie rozmawiał, tak na spokojnie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz
komukolwiek mówiłem o swoich problemach, o tym czy jest mi dobrze,
czy źle. Właściwie to nie mam pojęcia, kiedy moja wypowiedź
zawierała więcej niż dwa zdania i nie była skierowana do
nauczyciela. Na pewno było to bardzo dawno temu.
Patrzę na Nicka i mam ochotę
rozpłakać się na jak małe dziecko.
Chcę żeby mnie przytulił,
zapewnił, że wszystko będzie dobrze i przy mnie był.
Ale jednocześnie mam wrażenie, że
jego dotyk parzy i chcę trzymać go jak najdalej od siebie.
Jeśli się do mnie zbliży to
zrujnuję mu życie. Ponieważ jestem zniszczeniem.
- Jadłeś coś dzisiaj? - Podejmuje
się tematu.
Kręcę głową, zaprzeczając.
- Od dwóch dni – mówię
cichutko. W duchu mam nadzieję, że mnie nie usłyszał.
- Co?
A jednak słyszał.
- Nie jem od dwóch dni.
- A dwa dni temu? - Jest opanowany i
spokojny.
- Miskę płatków.
Spuszczam głowę, nie potrafię na
niego spojrzeć.
Zapada cisza. Słychać odgłos łap
psa na panelach i ciche stukanie sztućców o talerze.
Moje ciało nadal drży i jest mi
przeraźliwie zimno.
„Dlaczego byłem tak głupi, i
zapomniałem zabrać ta cholerną bluzę?” pytam sam siebie. Gdybym
był mądrzejszy, to nie doszłoby do tego. Siedziałbym w domu i sam
zamartwiał się o siebie, a teraz jestem tutaj i sprawiam problem
Nickowi. Biedaczyna.
Co on sobie musi o mnie myśleć? Ale
co mnie to obchodzi?
Czekam.
Czekam aż wyzwie mnie od dziwaków,
uderzy, wyrzuci z domu i każe już nigdy nie zbliżać się do
siebie.
Czekam na jakikolwiek ruch z jego
strony, ale on milczy.
„Powiedz coś, cokolwiek” błagam
go w myślach.
Ta cisza mnie dobija. Nie mam
pojęcia o czym myśli, co zamierza zrobić.
Nic nie wiem.
Chowam twarz w dłoniach i pociągam
za swoje włosy.
Cisza zaczyna mnie przerażać.
„Powiedz coś, cokolwiek. Zrób
coś, możesz nawet mnie uderzyć, cokolwiek”
Ale on dalej nic nie robi. Jedynie
kuca przede mną.
Jestem ciekawy, gdzie patrzy. Na
mnie? Może go brzydzę i spogląda wszędzie, byleby tylko na mnie
nie patrzeć? Pewnie uważa, że jestem obrzydliwy. Bo przecież
jestem.
Ja pierdole, zaraz nie wytrzymam.
Ciągnę się mocno za włosy, w
oczach mam łzy. Chcę stąd uciec, ale nie mam siły.
Nagle czuję ciepło na sowich
drżących dłoniach. Długie palce zamykają się na moich,
zwiniętych w pięści. Kojący dotyk sprawia, że poluźniam uścisk,
aż w końcu wypuszczam włosy z rąk. We wnętrzach dłoni zauważam
czerwone ślady po wbitych paznokciach.
Nick zamyka moje drobne dłonie w
swoich większych. Ten
gest, tak delikatny, sprawia że przez chwilę moje serce bije
mocniej. Czuję
ciepło jego ciała, fakturę jego skóry. Jest tak blisko mnie.
- Thomas, spójrz na mnie – prosi.
Mówi szeptem, jakby nie chciał mnie wystraszyć. Szkoda, że ja
już się boję.
Odpowiadam mu zaprzeczającym ruchem
głowy.
Słyszę jego ciche westchnięcie.
- Poprosiłem cię dzisiaj, abyś
pozwolił mi sobie pomóc, postarał się mi choć odrobinę zaufać.
Zgodziłeś się – wypomina. - Nic na siłę, nie chcę cię do
niczego zmuszać, bo to ty musisz wyjść z inicjatywą, musisz
chcieć coś zmienić. Pomogę ci, ale musisz mi odpowiedzieć na
jedno pytanie: czy chcesz zmienić to, co jest teraz?
________
*Cytat z utworu „Wake Me Up When September Ends” zespołu Green
Day.
Komentarze
Prześlij komentarz