Rozdział 7


Thomas

Kończę przemywać twarz i usta. Mimo dwukrotnego przepłukania ust miętowym płynem, nadal czuję ohydny smak wymiocin. Moje lustrzane odbicie wolno wiruje, przez co twarz przypomina karykaturę. Odwracam wzrok. Dużo bardziej wolę wirujące kafelki, niż zmutowanego niedołęgę.

Nick postanawia, że przeniesiemy się do salonu. Kręci mi się w głowie i cały drżę, więc pomaga mi przejść ten krótki odcinek. Czuję się jak oferma, kiedy muszę podtrzymywać się jego ramienia, aby nie upaść. Jestem żałosny.
Sadza mnie w rogu miękkiej kanapy i przykrywa kocem. Materiał jest ciepły i od razu się nim otulam.
Nick spogląda na mnie smutno. Bursztynowe plamki straciły swój blask i bardziej przypominają skazę na tle głębokiego brązu, niż coś zaczarowanego. To moja wina. „Zawaliłeś sprawę na całej linii. Teraz nie tylko twoje odbicie, ale i oczy Nicka mutują!” oskarżam się w myślach.
Chłopak otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale rezygnuje. Wzdycha cicho odwracając wzrok, po czym bez słowa udaje się do kuchni.

Przełykam ślinę i krzywię się na nieprzyjemny ból w gardle. Wszystko się chrzani. Nic nie jest tak, jak być powinno. Powinno być normalnie, przeciętnie z chociaż z odrobiną szczęścia.
Podciągam kolana pod brodę oraz okrywam się szczelniej ciepłym, puchatym materiałem. Czuję, jak opadają ze mnie ostatki sił. Jakbym był balonem i ktoś przebił mnie ostrą igłą – uszło ze mnie całe powietrze, a wraz z nim energia na cokolwiek. Jestem wyczerpany psychicznie i fizycznie. Powieki mi ciążą, ale rozbiegane, chaotyczne myśli nie dają mi chwili wytchnienia. Chcę odpocząć, ale nie dana jest mi chwila relaksu. Nie mam chwili spokoju nawet wtedy, gdy jestem sam w swoim pokoju. Przez cały czas w mojej głowie odgrywa się piekło i mam wrażenie, że szumi mi w uszach. Porównanie tego do szelestu liści byłoby niedomówieniem. To tak, jakbym znalazł się w samym środku tornada. Kręci mi się w głowie, co nasila uczucie bycia porwanym przez wiatr. Chcę się mu wyrwać, ale nie potrafię, nie wiem jak. Jestem bezradny, zbyt słaby, aby poradzić sobie z wichrem problemów jakie mnie nękają. Wymknęły mi się spod kontroli, obróciły mnie sobie wokół palca i teraz tańczę jak mi zagrają. Jestem marionetką bez uczuć, mogą ze mną zrobić wszystko, a ja nie pisnę ani słowa, ponieważ za bardzo się boję.

Przez tornado w mojej głowie, przedziera się tupot małych stóp. Zaraz po nich rozlega się nierówne, wolne stąpanie, które kończy się cichym trzaśnięciem drzwi.

Nie wiem, dlaczego, ale nagle szał w mojej głowie się uspokaja. Jakby ktoś nacisnął guzik i wszystko dookoła mnie ucichło. Szum w uszach i atakujące moją głowę potworne myśli były nie do wytrzymania. Prawie czułem ich ciężar na barkach. Jednak ta pustka jest dużo, dużo gorsza. Po plecach przechodzą mi ciarki. Natłok myśli był czymś, co znałem i z czym jako tako sobie radziłem. Głucha cisza jest mi kompletnie nie znana. Tym bardziej, że pojawiła się znienacka.

Ale w końcu mogę odetchnąć. A jednak nie potrafię wziąć głębokiego, uspakajającego wdechu. Moje płuca są jakby zablokowane. Nie duszę się i nie oddycham swobodnie. Okropieństwo. Wolę by ten szał powrócił. W pustce nawet nie potrafię myśleć.

Jedynym, co przedziera się przez nieznośną ciszę, jest tykanie zegara, wiszącego na ścianie przy lodówce.

Tik tak. Tik tak.

Opieram czoło o kolana.
Jestem szkaradą, chodzącą porażką, nieszczęściem, zniszczeniem.
Zniknąć.

Tik tak. Tik tak.

Chcę zniknąć. Muszę zniknąć już niedługo. Obiecuję. Sam czuję, że już dalej nie pociągnę. Życie stało się zbyt ciężkie, za dużo trudu muszę włożyć, aby wziąć oddech.

Tik tak. Tik tak.

Zagryzam dolną wargę. Czuję metaliczny smak krwi. Do oczu napływają mi łzy.

Tik tak. Tik tak.

Śmieć, szmata, pedał, potwór, zero.
Umrzeć.

Tik tak. Tik tak.

Zabij się.
Zabij się.
Zabij się.

Tik tak. Tik… Stuk.

Słyszę stuknięcie o szklany blat stolika. Teraz stoi na nim kubek z herbatą.
Kanapa ugina się w miejscu obok mnie. Dobrze wiem, że to on. Czuję jego obecność i kulę się w sobie jeszcze bardziej. Kładzie mi rękę na ramieniu, a ja strząsam ją z siebie, jakby parzyła, mimo że nawet nie poczułem jej ciepła.
Co się ze mną dzieje? Wariuję? Oszalałem? Czy jestem świrem, który zamyka się w czterech ścianach i rygluje wszystkie drzwi i okna? Powoli się nim staję. A może już jestem, tylko nie zdaję sobie z tego sprawy? Przecież ja tak bardzo nienawidzę wychodzić z domu, z własnego pokoju. Czy to park, supermarket, ulica; wszędzie są ludzie, którzy mnie przerażają. Boję się ich spojrzeń, które mnie oskarżają, naśmiewają się ze mnie.
Czy jestem wariatem? Paranoikiem?
Tak.
Idę ulicą, mijam ludzi i mam wrażenie, że każdy z nich chce mojej porażki. Słyszę czyjś śmiech i wydaje mi się, że to ze mnie szydzi. Ktoś krzyczy, a przez myśl przechodzi mi, że to ja zawiniłem. Widzę blond włosy i wydaje mi się, że to Hawkins, który znów chce mnie zmieszać z błotem.
Dlatego chcę zamknąć się w czterech ścianach, zaryglować wszystkie drzwi i okna. Wykończę sam siebie.
Nie potrafię funkcjonować jak normalny człowiek. Nie umiem się śmiać, uśmiechać, cieszyć z małych i dużych rzeczy. Wszystko co robię, czuję, myślę sprowadza się do mroku, bólu i samotności.
Zepsułem się. Jestem skażony. Każdego dnia zaraza pochłania kolejny skrawek mnie, zamieniając w coś obrzydliwego i nieludzkiego.
W potwora. Jestem potworem, mutantem, dziwadłem. Dla takich jak ja nie ma miejsca na tym świecie.
Zaraz.
Czy w ogóle są jacyś inni? Czy jest ktoś jeszcze, tak samo szkaradny, paskudny i doszczętnie zniszczony, jak ja? Nie. To nie możliwe. Jestem jedyny. Najgorszy.

- Thomas.

Słyszę jego opanowany głos. DLACZEGO JESTEŚ TAKI SPOKOJNY?!
Boję się powiedzieć cokolwiek. Boję się, że go obrzydzę, zranię, popsuję. Nie chcę mu zrobić krzywdy. Nie chcę by stał się taki jak ja. On jest dobry, umie się śmiać i cieszyć. Niech tak zostanie.

Dotknę złota, to zamieni się w uliczny głaz.
W tym przypadku Nick jest złotem, a ja niszczycielską siłą.

- Nie odpowiedziałeś mi.

Przestań. Nic nie mów. Proszę.
Kurwa, zamknijcie się wszyscy i dajcie mi umrzeć.

- Płaczesz w samotności, cierpisz i wyniszczasz sam siebie. Pozwalasz im robić z tobą, co im się żywnie podoba. Jesteś jak ich marionetka. W głębi duszy krzyczysz i błagasz o pomoc. Jednak gdy wyciągam do ciebie rękę, ty ją odtrącasz. Czego ty w ogóle chcesz?

Czego chcę? Chcę zniknąć.
Ale ty tego nie wiesz. Nic, kurwa, nie wiesz.
Nie dowiesz się, dopóki sam ci tego nie powiem.

Ah, i tak niedługo zdechnę.

- Chcę zniknąć. Chcę uciec, schować się, wtopić się w ścianę. Skoczyć z wieżowca. Rzucić się pod pociąg. Chcę skoczyć do rzeki, dotknąć dna i już nigdy nie wypłynąć na powierzchnię. - Słowa wylatują ze mnie, niczym wystrzelone z karabinu maszynowego. Nawet nie nadążam pomyśleć nad tym, co mówię. Może to mój gwóźdź do trumny. Może ostatnia deska ratunku. Pierdolę to. Już nic mnie nie obchodzi.

Siedzę twarzą do niego. Cały się trzęsę i nie mogę złapać głębokiego oddechu. Obraz rozmazuje mi się przez łzy, które potokiem spływają po policzkach. Z ust wyrywa się cichy szloch.
Nick patrzy na mnie wstrząśnięty. Ja zaś czuję się jak małe, nieporadne, zagubione dziecko. Dziecko, które jest słabe i zniszczone do cna. Dziecko, które cierpi i chce przestać istnieć.

Zasłaniam twarz rękami. Jeśli zaraz nie przestanę płakać, to wpadnę w histerię. Zacznę krzyczeć przez płacz i nie będę potrafił się uspokoić.

Rozklejam i kruszę się przed nim. Widzi mnie w tej żałosnej odsłonie. Patrzy na mnie, a ja nie mam jak uciec.

„Jam jest Cieniem.
Przez miasto utrapienia mknę.
Drogą wiodącą w wiekuiste męki.”*

Znowu cytuję w najmniej odpowiednim momencie.

- Kurwa – przeklina.

Czuję jak obejmuje mnie ramionami i przyciska do swojej klatki piersiowej.
Kamienieję i na chwilę przestaję oddychać.
Co się dzieje? Co to za uczucie?
Ciepło.
Ciepło innej osoby. Czuję jak rozchodzi się po moich plecach. Płynie przez łopatki i żebra, wypełnia moje wnętrze… Po czym trafia na kamień.

- C-co ty… - Próbuję go od siebie odepchnąć.

Nick nie daje mi uciec. Wzmacnia uścisk i jeszcze bardziej przyciąga mnie do siebie, tak że prawie siedzę mu na kolanach.

Tracę oddech. Przestaję płakać. Moje oczy są szeroko otwarte, usta rozchylone, ale nie ulatuje z nich żaden dźwięk. W głowie mam pustkę i nie potrafię się skupić. Czuję się… Czuję się jakby coś wybuchło i zaatakowało mnie falą gorąca i światła. Gorąc parzy mnie, ale nie jest to bolesne. Nie wiem, czy chcę od niego uciec, a może stanąć w miejscu i czekać aż pochłonie mnie całego.

Trzęsącą się dłonią sięgam do jego bluzy i zaciskam palce na jej materiale.
Nie wiem co mam robić, myśleć, cokolwiek. W głowie mam kompletną pustkę, zero nieproszonych myśli. W uszach mi nie szumi, nie docierają do nich obelgi i wyzwiska. Słyszę jedynie lekko przyspieszone bicie jego serca, które w tym momencie jest tak niebywale blisko.

Na kamieniu w mojej piersi tworzy się rysa. Im więcej ciepła daje mi Nick, tym bardziej rysa zaczyna się pogłębiać. Z każdą chwilą czuję, jak moje skamieniałe serce się ociepla.

- Ile miałeś lat, kiedy przestałeś wierzyć w Świętego Mikołaja? - Pyta zupełnie od czapki.

Spoglądam na niego marszcząc brwi.

- Po prostu mi odpowiedz – uśmiecha się delikatnie, zachęcająco.

- Nie wiem…. Chyba siedem – odpowiadam zachrypłym głosem.

Chłopak wzdycha cicho. Lekko zmęczony i jakby odrobinę rozbawiony.

- Przez tyle lat wierzyłeś w starego, grubego faceta z brodą, ubranego na czerwono przynoszącego grzecznym dzieciom prezenty, a nie możesz uwierzyć w siebie, choćby na pięć minut? A jeśli nie potrafisz w siebie, to chociaż uwierz we mnie.

Patrzę na niego z rozdziawioną buzią, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. W niego?? On nie potrzebuje, by ktoś w niego wierzył! Ma ojca, cudowną matkę która robi mu obiad i dwie rozbrykane siostry, żeby nie było nudno. I brata. Brata prawie w jego wieku. Brata z którym może porozmawiać, któremu może zaufać z racji więzów krwi. Czy ja mam kogoś takiego? Już nie. A mama... Rzadko rozmawiamy.
Czy chcę ją zostawić? Czy zawiódłbym ją, gdybym się zabił? Na pewno byłoby jej lżej? Na pewno! Pozbyłaby się zbędnego balastu!
Ale.
Nie chcę jej opuszczać. Kocham ją. To nie jej wina, że jesteśmy w takiej sytuacji, a nie innej. Nie ma wpływu na polecenia szefa w jej pracy. Ona się stara, dzwoni lub pisze, kiedy tylko może, próbuje być blisko mnie, mimo że przepaść między nami jest ogromna. Ona próbuje ratować tą beznadziejną sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. A ja? Ja roztkliwiam się nad wszystkim. Nie dzwonię do niej, nie piszę, bo się boję. Jestem pieprzonym tchórzem. Nie zasługuję na jej dobroć.


A Nick.
Właśnie, Nick.
Porównuje moją sytuacje do wierzenia w Świętego Mikołaja. Nie mam pojęcia, czy próbuje mnie obrazić, czy zbagatelizować, ale jedno udało mu się na pewno. Wprawił mnie w osłupienie, jakiego jeszcze nigdy nie zaznałem. Beznadziejne uczucie dezorientacji, w którym nie wiesz, czy masz się śmiać, płakać, a może zamilknąć na wielki.
Słowa wypowiedziane przez Nicka wydają się być głupie i bez sensu.

- A ty w co wierzysz? - Zadaję mu pytanie. Wbijam w niego swoje spojrzenie i czekam na jego odpowiedź.

- W ciebie. W siebie. W nas obu. W to, że razem damy sobie radę.

Mówi szczerą prawdę, jest poważny. Nie waha się, a w jego oczach dostrzegam determinację.

„Tu zabij w sobie wszelkie wahanie.”**

Decyduję się na najodważniejszą rzecz w ciągu ostatnich dwóch lat.
Opieram czoło o jego klatkę piersiową. Zamykam oczy i przełykam ślinę. Trzęsącymi się dłońmi powoli, lekko obejmuję Nicka. Zaciskam powieki, a moje serce bije jak oszalałe. W głowie zaczyna mi szumieć, od kotłujących się w niej pytań. „Popełniłem błąd?” „Odepchnie mnie?” „Co ja najlepszego wyprawiam?” Znowu myśli biją się w moim umyśle. Znowu czuję się jakbym znalazł się w środku tornada i wirował wraz ze szczątkami domów i samochodów.
Jedna część mnie uważa, że powinienem jak najszybciej uciekać.
Druga część mnie uważa, że to nawet przyjemne czuć ciepło drugiej osoby.
To wszystko jest okropnie poplątane.

Czuję jego rękę przesuwającą się w wzdłuż moich pleców. Palce drugiej dłoni wplątuje w moje włosy.
Tornado rozpływa się jak mgła. Opadam powoli na ziemię, pod stopami mając soczysto zieloną trawę i białe stokrotki. Zza chmur wychodzi słońce, a ptaki rozpoczynają swoje pieśni.
W końcu mogę odetchnąć.
Nie ma szału.
Nie ma pustki.
Jest tak, jak powinno być.

Trzask.

Rysa na kamieniu w mojej klatce piersiowej, staje się szczeliną, przez którą dostaje się odrobina ciepła. Rozpływa się we wnętrzu serca. Dociera do najmniejszych zakamarków mojego ciała. Już zapomniałem, jak to jest czuć ciepło ciała drugiej osoby. To jest piękne. Sprawia wrażenie, jakby faktycznie mu na mnie choć trochę zależało.
Nie wiem dlaczego to robi i po co. Chyba nie chcę wiedzieć. Przeraża mnie to i nadal mam ochotę uciec, jednak jakaś malutka część mnie mówi, że tak jest dobrze.
Cholernie się boję. Bo co jak mi nie wyjdzie? Co jeśli wszystko schrzanię? Ja jestem bardzo zdolny do psucia. Co jeśli nic z tego nie wyjdzie? Nick się na mnie zawiedzie, uzna że jedynie zmarnował czas. Porzuci mnie i znowu zostanę sam, zapewne jeszcze bardziej rozbity i zepsuty niż jestem teraz. To będzie mój koniec.

- Chcę to zmienić, ale się boję – wyznaję. Mówię tak cicho, że wątpię, czy mnie słyszy. Dodatkowo materiał jego ubrania tłumi moje słowa.

- Obronię cię.

Dwa słowa. Dwa piękne słowa, które ostatni raz słyszałem cztery lata temu.
Uderzają we mnie z siłą tajfunu. Nabieram powietrza do płuc. Dziwne, nieznane uczucie szaleje w moim wnętrzu. Mrugam kilkukrotnie starając się ponownie nie rozpłakać.
Spoglądam na Nicka, aby upewnić się, że nie wymyśliłem sobie tych słów, że on naprawdę je wypowiedział. Naprawdę sformułował te dwa słowa i powiedział to, co miał na myśli.

„Obronię cię”

Zbiegam po kamiennych schodach. Ciepły, letni wiatr czesze moje włosy, do nozdrzy wdziera się woń Pacyfiku, uszy delektują się szumem oceanu.

- Thomas bądź ostrożniejszy. Zaraz się przewrócisz!

Mama próbuje przywołać mnie do porządku, ale nic sobie z tego nie robię. Biegnę dalej, aż w końcu staję na piasku. Ogrzane przez słońce drobiny wpadają przez dziury sandałów i wlatują mi między place.

Wielkimi oczami wpatruję się w niekończący się błękitny ocean. Oczarowuje mnie od pierwszej chwili.

Nagle duża dłoń mierzwi moje włosy. Unoszę głowę i napotykam szeroki uśmiech mojego taty. Odpowiadam mu najszerszym uśmiechem jaki tylko mogę z siebie wykrzesać, a oczy błyszczą mi jakbym miał w nich uwięzione gwiazdy.

Mama kuca przy mnie i poprawia mi zmierzwione włosy. Również się uśmiecha. Wszyscy się uśmiechamy.

- Podoba ci się? – pyta.

- Jest przesuper! – Krzyczę i kiwam głową tak mocno, że chyba zaraz mi odpadnie.

- Jak rozłożymy graty, to pójdziemy popływać, co ty na to? -pyta tata.

- A co jak spotkamy orkę? Orki są straszne!

W tej chwili jestem gotów uciec z powrotem do górzystego Kolorado.

- Orki nie pływają tak blisko brzegu.

- Ale tato!

- Jeśli trafimy na jakąś orkę, wtedy cię obronię.


Opieram czoło o klatkę piersiową Nicka. Zamek jego bluzy wbija mi się w skórę, ale się tym nie przejmuję. Najwyżej będę miał żenujący, czerwony odcisk.

Z ust wyrywa mi się cichy szloch, a policzki po raz kolejny zalane mam łzami. Bo... Kurwa. Cholernie za nim tęsknię. Oddałbym wszystko za chociażby jeszcze jeden dzień z moim tatą. Gdybym mógł cofnąć czas… Nie przekonywałbym go, że mi się polepszyło, ba, nawet stymulowałbym, że jestem jeszcze bardziej chory. Wtedy zostałby ze mną. Na pewno by został. I to by się nie wydarzyło. Byłby teraz przy mnie. Mama nie musiałaby tyle pracować. Ja nie byłbym tak zepsuty.

Wszystko poszło nie tak.

To boli. To tak kurewsko boli.
Każde jego wspomnienie sprawia, że boli mnie serce, płuca, głowa, dusza, wszystko. Czuję się jakby rozrywało mnie od środka. Nie umiem myśleć o nie i nie płakać, a do głowy zawsze wkradają się te najszczęśliwsze wspomnienia.
Byliśmy tak blisko siebie. Mówiłem mu o dosłownie wszystkim. Zawsze mnie wysłuchał i doradził na tyle, na ile mógł. To on zachęcił mnie do rysowania. To on kupił mi pierwszy szkicownik i zestaw ołówków.
Rozumieliśmy się bez słów.

A teraz to wszystko poszło się jebać.

Czuję ciepłe dłonie na mojej twarzy. Nick unosi lekko moją głowę, a ja się nie opieram.
Patrzy na mnie zatroskanym spojrzeniem, a na czole ma lekkie zmarszczki.

- Nie płacz już, bo się odwodnisz – mówi pół żartem. Szkoda, że mi nie jest do śmiechu. – Nie lubię patrzeć gdy płaczesz. I choć widziałem twoje łzy tylko, a może aż, cztery razy, to były to jedne z najgorszych chwil w moim życiu.

Patrzę na niego i nie wiem. Nic nie wiem. Co mam zrobić, powiedzieć, jak się zachować? Kompletna pustka.
Tylko ten mały ciepły promyczek, który błądzi po moich trzewiach. Obija się o narządy, faluje między kośćmi i sprawia, że czuję się lepiej.

Odsuwam się lekko od niego. Wzdycham ciężko, ocierając łzy z policzków. Zapewne mam całą czerwoną twarz, mokre, zaczerwienione i podkrążone oczy, a włosy rozczochrane, jak u stracha na wróble. Pewnie wyglądam jak siedem nieszczęść i gdybym spojrzał teraz w lustro, to przerażony krzyknąłbym na cały dom.
Jestem rozszarpany emocjonalnie, cały się trzęsę i nie wiem, czy mam zacząć się śmiać, czy na powrót rozpłakać.

Opieram bok głowy o miękki zagłówek kanapy. Wbijam swoje spojrzenie w twarz Nicka. Chłopak opiera łokieć o zagłowię, a głowę o pięść i się we mnie wpatruje. Uśmiecha się lekko w moją stronę i błądzi spojrzeniem po mojej twarzy.

Studiuję jego twarz. Jest przystojny, nie mogę temu zaprzeczyć. Ma mocno zarysowaną linię szczęki, przez co wydaje się być lekko kwadratowa.
Grube, ciemne brwi, a pod nimi piękne, hipnotyzujące oczy. Połączenie ciemnego brązu i błyszczących bursztynowych plamek, przypomina mi rozgwieżdżone niebo. Staram się zapamiętać każdą plamkę i jej położenie, każdy odcień tęczówek.
Gdybym miał przy sobie farby lub kredki, bez zastanowienia zacząłbym odwzorowywać je na papierze, czy płótnie.
Jego nos kształtem odrobinę przypomina mi ziemniaka. Tylko odrobinę. Nos na środku ma wybrzuszenie, jakby był kiedyś złamany.
Niżej.
Usta. Lekko zaróżowione. Ale nie jest to wściekły róż. Jest delikatny, stonowany, idealnie pasujący do koloru jego skóry. Są pełne, i kiedy tak na nie patrzę, to...

Biorę głęboki wdech. O czym ja myślę...?

- Nie można się odwodnić od płaczu – mówię cokolwiek, aby tylko zabić ciszę.

- Pewny jesteś? - pyta głupio.

Marszczę brwi. Muszę robić naprawdę dziwaczną minę, ponieważ Nick zaczyna cicho się śmiać.

- Oj, nie patrz już tak na mnie i chodź tu. - Nick klepie dłonią bok kanapy.

Patrzę na niego jak na kosmitę.
Kiedy słyszę łapy odbijające się od paneli, wszystko staje się jasne.
Po chwili włochaty lablador opiera się przednimi łapami o kanapę i wyciąga pysk w stronę Nicka. Zwierzę zamiata dywan ogonem, a w jego bystrych oczach skrzą się iskierki radości.
Szatyn parska śmiechem i odsuwa od siebie głowę Ducha, który zawzięcie próbuje go polizać. Kiedy mu się to nie udaje, pies podskakuje lekko i chce oprzeć się łapami o klatkę piersiową Nicka. Chłopak mu na to nie pozwala. Szybko i sprawnie łapie go za nogi i popycha na podłogę.

- Mnie widzisz codziennie. Thomasa sobie pomęcz – mówi wskazując na mnie.

- Co?! - Krzyczę zszokowany.

Nawet nie mam jak zareagować, ponieważ w jednej chwili zostaję przygnieciony przez Ducha. Masa zwierzęcia zmusza mnie do położenia się na kanapie. Jedną przednią łapę opiera na mojej klatce piersiowej, zaś drugą na kanapie obok mojej głowy. Jego pysk jest tuż nad moją twarzą, a z otwartej paszczy zwisa długi język. Ohyda. Jego oddech nie pachnie lawendą; już nawet tanie perfumy z supermarketu mają lepszy zapach.
Ręką odsuwam na bok jego głowę. Nie chcę by mnie polizał, a już tym bardziej, by ślina z jego pyska skapnęła mi na twarz. Z obrzydzenia zwymiotowałbym organami.
Duch przestaje się wiercić i zamyka pysk. Wbija we mnie spojrzenie swoich brązowych oczu. Są wielkie, przyjazne i sprawiają, że nie można się na niego długo gniewać. Dlatego zabieram rękę z jego pyska, przenoszę ją za oklapnięte ucho i zatapiam palce w jego sierści. Pies reaguje ułożeniem mi głowy na piersi i przymknięciem oczu. Jest ciężki, ale w tym momencie mi to nie przeszkadza. Korzystam z chwili, w której nie próbuje mnie powalić swoim cielskiem, tylko leży spokojnie i daje się głaskać.
Jest trochę jak Ramsay. Z tą różnicą, ze mój kot wtula się we mnie i mruczy.

Odrywam wzrok od psa i spoglądam na Nicka. Wgapia się we mnie z tym dennym, rozczulonym uśmiechem i iskierkami w oczach. Chętnie rzuciłbym mu poduszką prosto w twarz, ale żadnej wokół siebie nie mam.
Pozostaje mi jedynie odwrócić się i zaczerwienić się jak dojrzały pomidor.

* * *

Nick zatrzymuje samochód przed klatką bloku, w którym mieszkam.
Odpinam pas i zawieszam się na chwilę. Przełykam ślinę i zbieram się w sobie. Nie mogę tak po prostu wyjść.

- Nick… - zaczynam niepewnie. Odwracam głowę w stronę chłopaka i napotykam jego ciekawskie spojrzenie. - Chciałem… Ja… Znaczy… - wzdycham załamany nad swoim ubogim słownictwem.

- Po prostu ci dziękuję – wyrzucam z siebie w końcu.

Mam ochotę przywalić głową w ścianę. Moja twarz musi teraz przypominać buraka.

- Możesz na mnie liczyć- odpowiada, szeroko się uśmiechając. Znowu dostrzegam tą nieszczęsną szparkę między jego zębami.

- D-dzięki – jąkam się. Łapię za klamkę i rzucam chłopakowi ostatnie spojrzenie.

- Do poniedziałku.

- Do poniedziałku -odpowiada.

Wychodzę i idę parę kroków do przodu. Staję przy drzwiach klatki i spoglądam przez ramię, jak odjeżdża.

Wchodzę do domu. Zawieszam klucze na specjalnym wieszczku, ściągam buty i kurtkę. Idę do kuchni. Plecak odkładam przy wejściu do pomieszczenia i opieram się rękami o szary blat. Oddycham szybko, nie potrafię zebrać swoich myśli. To co się dzisiaj stało kompletnie do mnie nie dociera.
Otworzyłem się przed nim. Dałem mu poznać część siebie. Co jeśli to go zgubi? Co jeśli zawalę? Schrzanię. Jestem tego pewny. Ja zawsze wszystko psuję. Ta pseudo przyjaźń potrwa góra dwa tygodnie, później przekona się jaką ofermą jestem. Wszystko pójdzie się paść i wróci do normy. On będzie miał swoje szczęśliwe licealne życie, a ja ponownie schowam się w cieniu i będę udawał, że nie istnieję. A może w końcu dojdzie do tego, że przestanę istnieć?
Nie.
Przecież obiecałem. Powiedziałem mu, że chcę coś zmienić, że postaram się coś zmienić. Nie mogę zawalić na starcie. Muszę chociaż spróbować. Jeśli nie spróbuję, to nie dowiem się czy było warto. Nawet jeśli zawiodę i się nie uda, to tak czy siak nie mam wiele do stracenia.
Kurwa.
Chcę, ale nie chcę.
Ja naprawdę jestem pomyleńcem.

Nagle na blat, obok moich rąk wskakuje czarna kulka z jedną białą plamką. Ramsay ociera się o moją ręką miaucząc przeciągle. Siada i wbija we mnie swoje dwukolorowe spojrzenie.
Drapiąc kota za uchem, sięgam do jednej z szafek i z jej wnętrza wyciągam karmę. Otwieram opakowanie, robię kilka kroków i wsypuję jej zawartość do miski, stojącej przy lodówce. Ramsay w jednej chwili znajduje się przy niej i zaczyna pochłaniać jedzenie, mlaskając przy tym niemiłosiernie.

Wzdycham głęboko, po czym otwieram lodówkę. Wyciągam masło, żółty i biały ser. Z chlebaka wyciągam pół bochenka chleba, biorę dwie kromki, a resztę chowam z powrotem.

Robię pierwszy krok do przodu i postanawiam zjeść coś bardziej pożywnego, niż znikoma ilość płatków z mlekiem.


________
*; ** Oba cytaty pochodzą z powieści Dana Browna „Inferno”.













Komentarze