Nick
Moje palce muskają materiał jego kurtki.
Materiał łopocze. Włosy okalają jego twarz. Oczy ma zamknięte.
Usta wykrzywiają się w szerokim uśmiechu. Przeraża mnie myśl, że
pierwszy raz widzę, jak szczerze się uśmiecha.
Plusk.
Jego chude ciało zostaje pochłonięte przez czarne wody rzeki.
Nie wypływa na powierzchnię.
Czuję się jakby ktoś wbił mi w serce miliony noży.
Czuję się jakby moje płuca zmniejszyły się do wielkości główki
od szpilki, a powietrze stało się nienaturalnie gęste.
Czuję się jakby cały świat się zawalił.
Czuję się pusty.
Czuję... że coś liże mnie po stopie.
Zrywam się do siadu, a kołdra zsuwa się ze mnie. Dyszę jakbym
przebiegł właśnie całe kilometry. Pod górkę. Z ogromnym głazem
u nogi.
Chowam twarz w dłonie i staram się unormować oddech. To tylko
głupi sen. Niemiłosiernie realistyczny, jednak nadal sen. Na
szczęście.
Ale dlaczego przyśniło mi się akurat TO. Dlaczego nie mogły być
to kwiatki w kolorach tęczy? Dlaczego Thomas ma w życiu tak bardzo
pod górkę?
Nie rozumiem.
Ciężko jest zrozumieć, co wyprawia się na tym świecie. Bogaci
zabierają biednym; pazerni zajadają się kawiorem, a skromni żywią
się chlebem i wodą. Gdzie jest sprawiedliwość, podczas gdy leżący
jest kopany, a niewinny obarczany konsekwencjami? Nie ma, przepadła,
wyparowała z ludzkich serc i umysłów. Zostały tylko puste słowa.
Czasem zastanawiam się, gdzie podziała się ta cała równość, o
której tak mówią politycy, a rozpowszechniają ją media. Gdyby
istniała „odmienni" nie przechodziliby przez piekło, ludzie
potrafiliby zaakceptować ich takich, jacy są.
Thomas miałby lżej. Nie byłby uznawany za brudną szmatę do
wycierania podłóg. Właściwie, to nawet one są obdarzane większym
szacunkiem niż brunet. W imię czego? Co takiego zrobił ten
chłopak, że ludzie wytykają go palcami, upokarzają, a on sam
chce... Zniknąć.
Nie je. Nie żyje w społeczeństwie. Nie funkcjonuje normalnie. Boi
się wszystkiego. Jest zastraszony i zaszczuty. Nie wychyli się z
szeregu, tylko jeszcze bardziej schowa się w mroku.
Za co to wszystko?
Po moim pokoju rozlega się pisk Ducha, a już po chwili czuję jego
mokry nos na łokciu. Pies kładzie pysk na moim udzie i wlepia we
mnie spojrzenie swoich mądrych oczu. Na swój sposób wszystko
rozumie. Wie, kiedy któryś z domowników jest smutny lub coś
niepokojącego zajmuje jego myśli. Wtedy najczęściej próbuje
zainteresować go sobą, albo po prostu kładzie się obok i daje się
głaskać.
Zatapiam palce w jego sierści, tarmoszę uszy i to naprawdę pomaga.
Jego spokój i ciepło zawsze pozwala mi się uspokoić. Zresztą nie
tylko mi. To jedyne, co łączy go z naszym poprzednim psem. Duch
jest energiczny i wszędzie go pełno, zaś Morus jedynie jadł, spał
i chciał być głaskany.
Chwilę relaksu przerywa skrzek budzika. Czym prędzej wyłączam
alarm w telefonie i wstaję z łóżka. Daruję sobie ścielenie go,
tym bardziej, że Duch już przymierza się do zakopania się w
ciepłej pościeli. Normalnie bym mu na to nie pozwolił, ale…
dzień dobroci.
Schodzę do kuchni, w której zastaję krzątającego się tatę,
robiącego sobie śniadanie i zaspanego Matta, półprzytomnie
siedzącego przy stole. Oczy ma podkrążone, a jego faliste włosy
sterczą we wszystkie strony.
- Dobry – witam się.
- Cześć – mówi tata, zerkając na mnie przez ramię.
Matthew odpowiada mi sennym mruknięciem. Ten chłopak to okropny
śpioch. Gdyby nie konieczność chodzenia do szkoły i po prostu
funkcjonowania w jakiś stopniu, to przespałby całe swoje życie.
Bez ociągania się zaglądam do lodówki, wyciągam z niej rzeczy,
które będą mi potrzebne do zrobienia sobie śniadania i kanapek do
szkoły.
Układając na blacie kromki chleba, na myśl przyszedł mi Thomas i
fakt, że pewnie znowu nie zje nic przez cały dzień.
Nie.
Nie mogę tak myśleć. Sam powiedział mi, że chce coś zmienić,
zrobić krok na przód. Ja zobowiązałem się mu pomóc i słowa
dotrzymam.
Dlatego postanawiam przygotować o jedną kanapkę więcej i
spróbować nakłonić Thomasa do jej zjedzenia.
- Matt, nie zasypiaj na stole tylko bierz się za robienie śniadania
– karci chłopaka mama.
Kobieta wchodzi do kuchni z bliźniaczkami u boku. Dziewczynki są
już ubrane i uczesane, jednak sen nadal skleja im oczka.
Mój młodszy brat mruczy coś pod nosem, ale posłusznie wstaje od
stołu i przyskakuje do blatu, na którym znajduje się połowa
zawartości lodówki. Lewa nogawka spodni od pidżamy majta się po
podłodze, co nie umyka uwadze mamy.
- Ile razy mam ci powtarzać byś podwijał tą nogawkę? - pyta
zdenerwowana.
Matthew z brzękiem odkłada nóż na blat kuchenny, praktycznie nim
rzuca. Głowę ma spuszczoną, włosy przysłaniają mu buzię, przez
co nie mogę dostrzec wyrazu jego twarzy. Mimo to, jestem pewny, że
widnieje na niej grymas, w oczach kryje się złość, smutek i zawód
na samym sobie. Już tyle razy to widziałem... I za każdym razem
patrzenie na niego w tym stanie boli tak samo.
- Nie chcę wyglądać, jak jeszcze większa kaleka – mówi cicho.
Odpycha się od blatu i wraca do swojego pokoju. Znika w ciemności
pomieszczenia, trzaskając drzwiami.
Mama ciężko opada na krzesło i chowa twarz w dłonie. Tata bez
wahania podchodzi do niej, przytula i składa czuły pocałunek na
jej skroni.
- James, kiedy to się skończy? - pyta; jej głos drży.
Mama próbuje powstrzymać płacz.
Tata chce podnieść ją na duchu.
Lucy i Alice patrzą po sobie zdezorientowane.
Matthew pewnie chowa się pod kołdrą i przeklina los.
Duch wyleguje się w moim łóżku.
Ja po prostu stoję i w myślach błagam o chwilę bez problemów.
* * *
- Do serca wziąłeś sobie tę zmianę – mówię, kiedy tylko
staję przed Thomasem.
- Co? - pyta marszcząc brwi. Na czole tworzy mu się śmieszna
zmarszczka.
- Ubrałeś sweter w czarno-białe pasy. Białe. Zazwyczaj wszystko,
co masz na sobie jest ciemne – tłumaczę mu moje spostrzeżenie. -
Poza butami, rzecz jasna. One zawsze wyróżniają się z tłumu –
dodaję uśmiechając się.
- To tylko sweter – burka pod nosem. Poprawia plecak na ramieniu i
rusza przed siebie.
Wzdycham cicho i zrównuję z nim krok.
- Jaką masz pierwszą lekcję? - Próbuję go jakoś zagadać.
- Włoski – odpowiada, uparcie patrząc przed siebie. Wylewny jak
zawsze.
Dzwoni dzwonek i nasza emocjonująca rozmowa się kończy.
Thomas idzie piętro wyżej, ja zaś zmierzam do końca korytarza do
sali od hiszpańskiego.
Łatwo nie będzie.
Thomas
Ołówek mi się połamał. Sam z siebie. Wcale nie przeze mnie.
Kiedy dziesiąty raz odłamek... czegoś, nawet nie chcę wiedzieć
czego, uderza w moje plecy – tracę cierpliwość. Przygłup Cam
siedzi dwie ławki za mną i znalazł sobie fantastyczne zajęcie.
Mógłby wsłuchać się w lekcję, chyba że podoba mu się
perspektywa zostania rok dłużej w liceum. Nie oszukujmy się, ten
debil ma tyle zagrożeń, że musiałby zdarzyć się cud, aby
przynajmniej część wyciągnął na dopuszczającego. Nie
wspominając już o zdaniu egzaminu.
Jedenaste coś uderza w moje plecy. Obracam się przez ramię i widzę
jego wredny uśmiech. Zaciskam usta w wąską linię i morduję go
wzrokiem. Dzisiaj, wyjątkowo, jak nigdy, mam ochotę wszystkich
pozabijać. Jeśli dalej tak pójdzie, to Cam będzie moją pierwszą
ofiarą.
Wzdycham i obracam się w stronę tablicy. Jeszcze piętnaście
minut.
- Zamknijcie podręczniki i zeszyty i wyciągnijcie kartki – mówi
nauczyciel.
Po klasie rozchodzi się niezadowolony pomruk i szelest kartek. Jakby
wcale się nie spodziewali. Od trzech lat jest ten sam system.
Przerabiamy trzy tematy, a później jest z nich kartkówka na
początku lub na końcu lekcji. Jednak oni nadal mają jakąś
zwiechę umysłową i za każdym razem narzekają. Rzygać mi się
chce, kiedy słyszę „Mógłby sobie odpuścić", „Boże,
znowu?" i słynne „Ja pierdole".
Naprawdę wszystko mnie dzisiaj denerwuje, irytuje i wręcz wkurwia.
To, że ktoś oddycha za głośno, że ramka jest przekrzywiona, że
wszystko się rusza i żyje.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że myślę jeszcze więcej niż
wcześniej, w głowie mam jeden wielki bajzel i nie mam pojęcia, co
powinienem zrobić. Całe to zamieszanie z Nickiem powoduje, że
jestem rozdrażniony, nie potrafię usiedzieć w miejscu, o skupieniu
się na czymkolwiek nie wspomnę.
Dzwoni dzwonek, tym samym kończąc moje modlitwy nad kartką
papieru. Że też musiał dać tak beznadziejne liczby. Dziwię się,
że mój kalkulator nie wybuchł od tak długich wyników. Przecież
w tym nie idzie się połapać! Mayer jest świetnym nauczycielem,
rewelacyjnie tłumaczy i ma cierpliwość do uczniów; jest fizykiem
z pasją. Ale te kilometrowe liczby, to może sobie wsadzić w dupę.
Wykończony dzisiejszym dniem wychodzę z klasy. Szkolny gwar drażni
mój słuch i niesamowicie irytuje. Wpycham ręce w kieszenie swetra
i zaciskam pięści, mając nadzieję, że to pomoże mi się
uspokoić.
- Thomas !– woła mnie Leon Baltivsky. Tylko on ma tak specyficzny
akcent, więc bez problemu go rozpoznaję.
Odwracam się i napotykam przeciętnego wzrostu chłopaka o jasnych,
prawie białych włosach i intensywnie niebieskich oczach.
- Co chciałeś? - pytam zirytowany. Naprawdę chcę, aby dano mi
dzisiaj święty spokój.
- Jak trzeba było zrobić drugie zadanie? Wiem, że je sknociłem, a
ty pewnie masz je dobrze – mówi, uśmiechając się lekko
zakłopotany.
Jakżeby inaczej. Do Thomasa Coltona przychodzi się aby spuścić mu
wpierdol, poniżyć lub po porady w kwestii nauki. Mam ochotę
obrócić się na pięcie i po prostu odejść, ale to by było
okropnie wredne. Leon nigdy mi nie ubliżał, właściwie to kilka
razy próbował mnie zagadać. Zawsze się uśmiecha, dużo częściej
od Nicka i co chwilę wybucha śmiechem. Nie mam powodów, aby być
wobec niego chamskim.
Wzdycham cicho i zaczynam tłumaczyć chłopakowi zadanie. Leon
krzywi się i marszczy brwi, więc proponuję mu, aby wyciągnął
kartkę i długopis. Kiedy rozpisuję mu wszystko po kolei,
tłumacząc, blondyn w mig łapie, o co chodzi. Leon nie jest głupi,
tak naprawdę to ma dużą wiedzę, ale po prostu potrzebuje trochę
więcej czasu, żeby coś zrozumieć.
- Łooo uważaj! - Krzyczy chłopak i w tym samym czasie przyciąga
mnie do siebie. Uderzam plecakiem i jego tors, a kilka sekund później
dwójka chłopaków przebiega nam tuż przed nosami. Wielkimi oczami
wpatruję się, jak nastolatkowie biegną na łeb na szyję robiąc
ogromne zamieszanie. Podświadomie czekam, aż któryś z nich się
wywali, albo natrafi na ścianę.
- Co za nie ogarnięte pierwszaki – wzdycha Leon.
- Skąd wiesz, że są w pierwszej klasie? - pytam z ciekawości.
- To bracia i mieszkają piętro na de mną. Niestety – tłumaczy
ze skwaszoną miną.
- Jeśli w domu są tacy sami, jak w szkole, to ci współczuj-
- Thomas!
Ta sława mnie wykończy.
Podchodzi do nas pani Withford, nauczycielka historii sztuki. To nie
wróży mi dobrze.
- Ty – wskazuje na mnie. - Dekorujemy salę gimnastyczną na
jutrzejszy Homecoming* i musisz nam pomóc. Zaś ty – wskazuje na
Leona. – Ciebie szuka pani Caroll.
Spanikowany Leon rzuca się w stronę schodów, ja zaś stoję i
wpatruję się w kobietę. Spojrzenie mam puste, brwi ściągnięte,
a usta wykrzywione w grymasie. Kurwa serio? - Przechodzi mi przez
myśl. Za każdym razem to samo. Mimo, że nie jestem członkiem
kółka plastycznego, to pani Withford zawsze próbuje mnie
zaangażować w dekorowanie szkoły i ciągle podsuwa mi ogłoszenia
o konkursach. Jest nachalna, ale mimo to ją lubię. Uwielbia sztukę
i potrafi zarazić innych swoją pasją. Ja tak nie potrafię. Po
pierwsze nie ma nikogo, kto chciałby mnie słuchać. Po drugie mam
wrażenie, że gdybym rozgadał się na temat sztuki, to zanudziłbym
mojego rozmówcę. Paplałbym i paplał, nakręcał się coraz
bardziej, a on, czy ona i tak by mnie nie zrozumieli, w pewnym
momencie pewnie przestaliby mnie słuchać.
- Nie strój min tylko chodź. - Macha ręką w moją stronę i idzie
w kierunku sali gimnastycznej.
Wzdycham po raz kolejny i szurając nogami, podążam za kobietą.
Kiedy docieramy na salę, zauważam że znajdują się na niej
wszystkie osoby z koła plastycznego.
Na środku rozłożona jest siatka – właśnie trwa trening
szkolnej drużyny siatkarskiej.
Spoglądam na panią Withford. Wybrała sobie idealny moment na
dekorowanie sali. Jak ktoś oberwie piłką, możemy mieć efekty
specjalne w postaci plamy krwi.
Linią autu przechodzimy do ściany z drabinek, na której pojawiają
się balony, wstążki i inne duperele.
Podchodzi do mnie jakaś dziewczyna i tłumaczy, gdzie planują co
powiesić. Proponuję parę zmian, które zostają zaakceptowane. To
miłe. Właściwie, to obecne tu osoby nie patrzą na mnie, jakbym
był śmierdzącym gównem, więc nie jest źle. Fajna odmiana.
Naprawdę mam już dość bycia ciągle upokarzanym. Dużo bardziej
wolałbym, aby traktowali mnie jak powietrze, ignorowali, zachowywali
się jakbym nie istniał. Na pewno byłoby to mniej bolesne.
Zwłaszcza od moich bliskich spotkań z Hawkinsem.
- Thomas, tamte balony się odklejają. Mógłbyś je mocniej
przymocować? - Zwraca się do mnie Lizzy. Krótkowłosa szatynka,
która jest jedyną niższa ode mnie osobą w tym pomieszczeniu.
Ucinam kawałek taśmy dwustronnej i skrawkiem przyczepiam ją sobie
do palca. Wchodzę na szczebelki i siłuję się z plątaniną
wstążek. Odplątuję supeł, wiążę wstążki w solidną kokardkę
i mocno przyklejam ją taśmą do jednego ze szczebelek.
- Uważaj! – Ktoś krzyczy.
Marszczę brwi i obracam głowę. Nagle przed sobą mam plecy Nicka,
który wyciągniętymi w górę rękoma odbija piłkę.
Serce zaczyna mi szybciej bić. Wstrzymuję oddech, rozkoszując się
wonią jego perfum, która siłą rozpędu dotarła do moich nozdrzy.
Sam siebie zaskakuję własną reakcją.
Czuję się jak pierdolona księżniczka uratowana przez kurewsko
przystojnego księcia.
Ale przecież nie jestem księżniczką, nawet księciem nie jestem.
Jestem żałosny.
- Żyjesz?– pyta mnie Nick.
- Dzięki tobie tak.
Zeskakuję z drabinki i staję naprzeciwko niego. Muszę zadrzeć
głowę lekko do góry, aby móc spojrzeć na jego twarz. Uśmiecha
się jak zawsze, a w policzkach ma dołeczki.
Też chcę się uśmiechać.
Nagle Nick marszczy brwi i sięga ręką do mojej głowy. Wzdrygam
się. Boję się, że mnie uderzy, tak jak robi to Hawkins. Kulę się
i przymykam oczy. Czuję jego place w moich włosach i mam wrażenie,
że zaraz za nie mocno pociągnie.
- Taśma przykleiła ci się do włosów – mówi i pokazuje
pozlepiany kawałek przeźroczystej taśmy.
Oddycham z ulgą, co nie umyka jego uwadze. Otwiera usta by coś
powiedzieć, ale wtedy zostaje zawołany przez kolegę z drużyny.
Rzuca mi ostatnie spojrzenie i wraca na boisko.
Kiedy odchodzi, podbiega do mnie Lizzy, pytając czy wszystko w
porządku. Z szoku potrafię jedynie pokiwać głową. To zupełnie
coś nowego i nie wiem, jak mam się zachować, jak na to zareagować.
Do tej pory spotykałem się z samymi nieprzyjemnościami od strony
rówieśników, a teraz... Martwiła się o mnie...? Pochrzanione.
Ale miłe. Nawet bardzo.
Kiedy to sobie uświadamiam, doświadczam uczucia lekkości. Jakby
ciężki kamień spadł mi z barków i pozwolił się choć trochę
się wyprostować.
Tylko dlaczego czuję dziwne gorąco na policzkach?
- Dobrze się czujesz? Masz czerwoną twarz. - Pyta chłopak, którego
imienia nie pamiętam.
- Podniecił się, bo Brown do niego zagadał – odpowiada inny.
Wracamy do rzeczywistości.
- Ja nie... – zaczynam.
- Oj zamknij się! Zachowujesz się jak dziecko – naskakuje na
niego Lizzy. Dziewczyna łapie mnie za rękę i ciągnie na drugi
koniec sali, postanawiając, że pomogę jej z obrusami.
Człapię za nią i daję się prowadzić, jakbym był kukiełką.
Zastanawiam się, czy sobie tego nie wymyśliłem, czy to naprawdę
miało miejsce, a ja się nie przesłyszałem. Jeszcze nikt oprócz
Nicka nie wyciągnął do mnie pomocnej dłoni. NIKT. A ona... Nie
znamy się, na początku nawet nie potrafiłem zapamiętać jej
imienia. Lizzy naskoczyła na chłopka dwa razy wyższego i cięższego
od siebie i nawet się nie zawahała. Przecież on ją i mnie mógłby
powalić machnięciem dłoni.
Czuję przyjemne ciepło w piersi, a na policzkach, jeszcze większe
gorąco.
- Dzięki – dukam, kiedy stajemy przy kartonie z obrusami. Głupio
jest mi spojrzeć jej w oczy, wiec odwracam wzrok i nie odgarniam
włosów, które opadają mi na twarz.
- Nie ma sprawy - wzrusza ramionami. Nawet nie zdaje sobie sprawy,
jak wiele to dla mnie znaczyło. – Tak między nami, to ani trochę
nie wierzę w te brednie, co mówią. Nie wyglądasz na kogoś
takiego. A Christopher to palant, który jedyne co ma, to ładną
buźkę i forsę.
- I właśnie dlatego większość go słucha – dopowiadam pustym
głosem.
-Niestety – wzdycha. – A teraz na serio weźmy się za te obrusy
- uśmiecha się do mnie szeroko, pokazując aparat na zęby.
Kiwam głową i zabieramy się do pracy.
Podczas przypinania wstążek, co jakiś czas mimowolnie zerkam na
Nicka. Na to jak uważnie obserwuje piłkę, jak przygotowuje się do
wyskoku i mocno, precyzyjnie atakuje. Widzę zmieniające się emocje
na jego twarzy. Grymasy, gdy zostanie zablokowany, strach, kiedy
piłka upada blisko autu i radość towarzyszącą zdobyciu punktu.
Jest niesamowity. Nie tylko w siatkówce, ale ogólnie. Ma wady, jak
każdy, ale to wcale nie szpeci jego osoby. Przeciwnie. Sprawia to,
że jest bardziej wyjątkowy. Szczególnie ta szpara między zębami
powoduje, że jego szeroki uśmiech jest jeszcze bardziej
rozbrajający.
Przypomina mi się dzisiejsza przerwa na lunch, to jak usadził mnie
na ławce i wepchnął kanapkę w dłonie. Obserwował uważnie jak
gryzę i przeżuwam. Kiedy chciałem przestać jeść, on ciągle
powtarzał „No, jeszcze jeden gryz" lub „Jesz sam, albo ja
cię nakarmię". To było trochę krępujące.
Ale jestem mu wdzięczny.
Sam pewnie poddałbym się po tygodniu, a dzięki niemu może uda mi
się zacząć żyć normalnie. Szczególnie, że jest uparty jak
osioł.
Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, on posyła mi szeroki,
przepełniony szczerą radością uśmiech, a moje serce bije
odrobinkę szybciej.
* * *
Siedzę na konarze drzewa w moim małym, tajnym zakątku Denver i
palę papierosa. Powoli wypuszczam dym z ust, obserwując jak jego
kłęby rozpływają się w powietrzu. Macham jedną nogą, plecami
opieram się o pień i korzystam z chwili spokoju.
Dzisiejszy dzień był dziwny, wręcz nienormalny i nie potrafię się
w nim odnaleźć.
Spotkały mnie dzisiaj miłe... Określę to niespodziankami, bo
nigdy w życiu nie spodziewałbym się czegoś takiego.
Byłem pewny, że dosłownie każdy ma mnie za brudną szmatę i
dziwkę, a tylko Nick ma nierówno pod sufitem. Okazało się być
nieco inaczej. I to na plus.
Zaciągam się ostatni raz i gaszę peta o podeszwę trampka.
Nagle słyszę głośne, wesołe szczekanie, a zaraz po nim
zdenerwowane wołanie.
- Idioto, wracaj tu! – Rozpoznaję ten zachrypły głos.
Wychylam się lekko i widzę Matthewa ze smyczą w ręku. Pies,
dostrzegając mnie, zaczyna szczekać. Czternastolatek patrzy w moją
stronę i widząc mnie szeroko otwiera oczy. Robi zdziwioną minę, a
ja tylko krzywię się dziwnie i sztywno macham mu ręką.
- Dziwne masz hobby – odzywa się.
- To nie jest moje hobby.
- To co robisz w miejscu, w którym są tylko rośliny i ptaki? –
Unosi brew i patrzy na mnie wyczekująco.
Zagryzam wargę w zastanowieniu.
Raz kozie śmierć.
- Uciekam od społeczeństwa – odpowiadam mu z lekkim wahaniem.
Matt trawi moje słowa, myśli nad nimi dłuższą chwilę.
- Udaje ci się?
Dlaczego mam wrażenie, że ma nadzieję i w myślach prosi, aby była
to prawda? Nie mam pojęcia, ale kiwam głową zgodnie z prawdą.
Chciałbym do niego podejść i coś powiedzieć, ale kompletnie nie
mam pojęcia co. Zapytać? Ale o co? Naprawdę mam zerowe pojęcie o
kontaktach między ludzkich.
Zrezygnowany z powrotem opieram się o pień i zaraz przybiega do
mnie Duch, kładąc mi głowę na kolanach.
- Dlaczego pytasz? – Ciekawość wzięła górę i postanawiam
zapytać.
Chłopak siada obok mnie i chowa twarz w dłoniach. Wyparuję się w
niego zdezorientowany, zaś pies zaczyna cicho piszczeć i ocierać
się nosem o jego nogi. To niesamowite, jak potrafi wyczuć zmianę
emocji u swoich właścicieli.
Matthew odsłania twarz. Jedną ręką głaszcze Ducha po głowie,
drugą sięga do nogawki spodni. Kiedy ją podnosi wszystko skleja
się w całość.
Ten dziwny, niewyraźny element na wakacyjnym zdjęciu rodziny Brown,
które jest przyczepione magnesem do lodówki. Jego utykanie. Powód,
przez który chce się ukryć w cieniu tutejszych drzew.
Pod prawą nogawką spodni kryje się proteza.
Zamieram na chwilę. Spoglądam na Matta i kraja mi się serce.
Chłopak wygląda jakby miał się zaraz rozlecieć. Oczy ma
zaszklone, a jego ciało dygocze.
Kładę mu rękę na ramieniu, ale on zaraz ją strąca i patrzy na
mnie wyzywająco.
- Nie chcę litości – mówi stanowczo.
- A czego chcesz?
- Żeby traktowali mnie normalnie. Kiedy ktoś się o tym dowiaduje,
to zaczyna mi współczuć, albo wyzywa od dziwadeł i cyborgów.
Chcę, żeby cały świat się ode mnie odwalił.
„Chcę żeby cały świat się ode mnie odwalił."
Czuję dokładanie to samo. Również pragnę zaznać spokoju. Tak
jak Matthew chcę być traktowany normalnie, nie jak dziwadło. Chyba
to sprawia, że otwieram przed nim swój tajemny świat.
-To jest moje sekretne miejsce, w którym mogę zaznać chwili
spokoju. Z dala od ludzi. Tylko ja – spoglądam na Matta, który
słucha mnie uważnie. – Ale jeśli chcesz, ty też możesz tu
przychodzić. Jeśli będziesz siedział cicho i korzystał ze
spokoju jaki tu panuje, to nie mam nic przeciwko.
-Dzięki – uśmiecha się lekko. W oczach błyskają mu małe
iskierki.
________
*Co roczna tradycja w USA; absolwenci szkół spotykają się na
zorganizowanej paradzie, bankiecie, czy też meczu futbolu
amerykańskiego, koszykówki czy hokeja.
Komentarze
Prześlij komentarz